Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Islandia okazała się nieskończenie pustym, samotnym miejscem. Jest tu cicho i spokojnie. Nawet większe miasta, z wyjątkiem Reykjavfku, zdają się opuszczone. Przestrzeń jest tutaj nieograniczona. Kiedy jechaliśmy na północ, za każdym zakrętem krajobraz rozszerzał się coraz bardziej...
KAŻDY, KTO ZNA MOJE PRACE, Z PEWNOŚCIĄ ZOBACZY, że przedstawione tutaj zdjęcia są utrzymane w tym samym duchu, a zarazem poza niego wykraczają. od lat walczę o bardziej świadome podejście fotografów do naszej sztuki i rzemiosła. Jak wiadomo - najlepiej dać przykład własnym postępowaniem. Zaplanowałem wyprawę na Islandię w sierpniu 2010 roku, aby wprowadzić w życie kilka swoich pomysłów na kreację zdjęć. Po pierwsze, chciałem znaleźć się w zupełnie nieznanym miejscu. Przed wyjazdem widziałem jedynie kilka fotografii z Islandii. Prawdę mówiąc, zanim wsiadłem do samolotu, nie szukałem żadnych informacji na jej temat. Na wszelki wypadek wrzuciłem tylko do plecaka przewodnik po wyspie. Jadąc na Islandię, myślałem o niej jak o czystej kartce i chciałem po prostu zobaczyć, jakie zdjęcia uda się tam zrobić.
Po drugie, pragnąłem ponownie wyzwolić własną kreatywność. Przez poprzedni rok co tydzień wyznaczałem sobie ćwiczenie do realizacji. W tym czasie napisałem też trzy książki. Byłem zmęczony, bez energii do pracy i bez nowych pomysłów. Chciałem więc znaleźć się w miejscu, w którym będę zmuszony do poszukiwania nowych rozwiązań. Pragnąłem wyjść ze swoich kolein i wkroczyć na nowe terytoria.
Po trzecie, chciałem zrobić tę serię zdjęć. A było to możliwe jedynie po realizacji dwóch pierwszych punktów. Podobają mi się fotografie, które przywiozłem do domu. Jestem z nich równie dumny, jak z moich poprzednich prac. Najważniejsze, że proces ich tworzenia dał mi więcej, niż mogłem sobie wyobrazić.
Wróciłem ze zdjęciami, które dokładnie oddają moje wrażenia z Islandii. Wyspa okazała się - a przecież widziałem tylko jej niewielki fragment przez krótki czas - nieskończenie pustym, samotnym miejscem. Jest tu cicho i spokojnie. Nawet większe miasta, z wyjątkiem Reykjaviku, zdają się opuszczone. Przestrzeń jest tutaj nieograniczona. Kiedy jechaliśmy na północ, za każdym zakrętem krajobraz rozszerzał się coraz bardziej...
Pojawiliśmy się tam w środku lata. Z tego, co słyszałem, było to piękne lato. Zanim przyjechaliśmy. Potem pojawiła się mgła i deszcz. Chociaż była to jedna z najbardziej mokrych i zimnych wypraw mego życia, to nie żałuję ani jednego dnia.
Po wybraniu zdjęć i ich obróbce otrzymałem kilka wiążących się ze sobą, lecz odrębnych serii. Widać na nich wyraźne przejście od kolorowego piękna deszczowych krajobrazów przez błękity wody po przygaszone odcienie lądu. W każdej z tych sekwencji znajduje się kilka zdjęć zrobionych obiektywem 24 mm z kontrolą perspektywy (tilt-shift, T/S): pochylenie czołówki zmniejszyło głębię ostrości i stworzyło wrażenie miniaturyzacji fotografowanych przedmiotów. W tym miejscu obecność człowieka jest praktycznie niezauważalna, a on sam ginie w krajobrazie, który zdaje się dominować nad wszystkim. Omówię to dokładnie później, w części przedstawiającej każdą z fotografii. Tu chcę jedynie zasygnalizować, dlaczego wybrałem taki wygląd zdjęć.
Świadomość własnych założeń nie ułatwia pracy, zwłaszcza podczas takiej wyprawy. Byłoby znacznie łatwiej zrobić kilka oczywistych fotografii w punktach widokowych i szybko schować się przed deszczem w ciepłym samochodzie. Zamiast tego notowałem szczegółowe uwagi o każdej klatce, walczyłem z każdym kadrem (ucząc się jednocześnie działania mojego nowego obiektywu z kontrolą perspektywy) i stale zanurzony w deszczu oraz mgle, usuwałem krople wody z filtrów. Po powrocie do domu zauważyłem, że matryce aparatów jeszcze nigdy nie były tak zabrudzone.
Codziennie fotografowaliśmy do późna. W tej szerokości geograficznej latem noce są bardzo krótkie. Słońce zachodzi o północy, a zaczyna wschodzić około trzeciej nad ranem. Robiliśmy więc zdjęcia do 23.00, potem wracaliśmy do namiotów i - po ugotowaniu posiłku oraz zgraniu zdjęć - kładliśmy się spać na kilka godzin przed kolejnym wyjazdem w plener. Było wspaniale. Cały czas notowałem, spisywałem wrażenia, sprawdzałem, czy zdjęcia pokazują to, co zaplanowałem. Wybrane w pośpiechu kadry zrzucałem na iPada i podczas dłuższych przejazdów samochodem dokładnie je oglądałem. Zadawałem sobie pytania na ich temat. Czego na nich brakuje? Czy się nie powtarzam? Czy udaje mi się wyjść poza utarty schemat i zrobić coś - dla mnie - nowego?
Rozstrzygnięcie ostatniej kwestii jest prostsze, jeżeli towarzyszy ci fotograf, którego szanujesz. Dave Delnea przyjechał na Islandię w podobnym celu. Kiedy pracowaliśmy obok siebie, rzucały się w oczy różnice w naszym sposobie fotografowania, w przebiegu procesów tworzenia. W tej samej scenie przyciągały nas inne tematy, rejestrowaliśmy je odmiennie, według różnych pomysłów. Zyskiwaliśmy też natychmiastową, niezależną opinię o efektach. Współpraca, choć niełatwa, jeśli działa, jest wspaniałą rzeczą.
Dobrej zabawy przy nauce
Podczas każdej wyprawy zlecałem sobie zadanie lub określałem ograniczenia. Na Islandii postanowiłem nauczyć się fotografować za pomocą obiektywu 24 mm z kontrolą perspektywy, który wcześniej mnie onieśmielał. Pozwoliłem więc sobie na nieskończoną ilość prób, ale i wyznaczyłem temat, którego realizacja wymagała wykorzystania wszystkich możliwości tego szkła, a nie traktowania go tylko jak zwykłego obiektywu szerokokątnego.
Teraz używam go bez żadnego stresu. Choć dojście do mistrzostwa, czyli nabycie umiejętności jego właściwego wykorzystania, musi zająć więcej czasu. Nie będę rozpisywał się na temat zasad działania obiektywów tilt-shift. Chciałbym jednak, żebyś przestał o nich myśleć jak o konstrukcjach specjalistycznych. Obiektyw z kontrolą perspektywy pozwala osiągnąć znacznie większy - w porównaniu z innymi obiektywami - wpływ na wygląd zdjęcia. Będę teraz wybierał ten obiektyw, jeśli zechcę:
To zaskakujące narzędzie. Zabawa z tym obiektywem - dla zaspokojenia czystej ciekawości - jest dużo lepsza niż studiowanie dołączonych do niego tabel i wykresów. To najlepszy sposób na naukę jego działania. Jeżeli chcesz poznać nowe narzędzie lub opanować nową technikę, po prostu fotografuj. Wyjdź i baw się. Wyznacz sobie zadanie gdzieś niedaleko domu i w ciągu weekendu zrób 500 albo 1000 ujęć motywów, które cię naprawdę interesują. Potem dokładnie obejrzyj rezultaty. To najszybszy sposób nauki. Poza tym możesz wrócić do domu ze zdjęciami, z których będziesz dumny!
Wypracuj swój proces tworzenia i na nim polegaj
Przez trzy dni jechaliśmy na wschód, a potem na północ Islandii. Postanowiliśmy dotrzeć jak najdalej, a potem przez tydzień wracać do punktu wyjścia. Pierwsze trzy dni spędziliśmy na tworzeniu notatek i poszukiwaniach ciekawych miejsc, które w drodze powrotnej powinniśmy fotografować w określonym świetle i o konkretnej porze. To oczywiście nie była najlepsza metoda obejrzenia jak największej części wyspy, ale nie mieliśmy takiego zamiaru. Przyjechaliśmy tu, aby stworzyć coś nowego, a nie rejestrować wszystko. Te cele zazwyczaj się wykluczają. Skoro nie możesz robić zdjęć wszędzie, to może lepiej postaraj się fotografować tak głęboko, jak to tylko możliwe, poświęcając na to wystarczająco dużo czasu?
Podróżowaliśmy w ten sposób, bo rozumieliśmy i znaliśmy metody swojej pracy. Musieliśmy najpierw zobaczyć okolice, które będziemy fotografować. Do prawdziwej pracy mogliśmy zabrać się dopiero po przemyśleniu tych widoków i opracowaniu planu. Zrozumienie własnego procesu twórczego jest jednak czymś zupełnie innym niż zaufanie do niego.
Nigdy nie kryłem faktu, że wykonywanie zdjęć bywa dla mnie bardzo trudne. Chcę tworzyć piękne fotografie. Obrazy, które odpowiadają moim wymaganiom - zarówno pod względem sztuki, jak i rzemiosła. A jednak zawsze przy realizacji nowych zleceń lub rozpoczynaniu własnych projektów czuję lęk, że zrobiłem już w życiu wszystkie swoje udane zdjęcia, że następne kadry mogą jedynie być kopiami, że powinienem rzucić fotografowanie. Wszyscy walczymy ze swoimi wątpliwościami. Ważne, żeby nie dać się im pokonać. Mimo ich obecności trzeba stale iść do przodu.
Można to osiągnąć jedynie przez zaufanie do własnych metod: ciągle tego samego procesu, który - mimo wątpliwości i setek nieudanych zdjęć próbnych - prowadzi nas, dzięki uruchomieniu kreatywnego myślenia i wyciąganiu wniosków z każdego kadru po drodze, do niezłych efektów końcowych. Nazywam to procesem, bo to właśnie jest proces, kilka następujących po sobie kroków. Musimy w nie wierzyć, nawet jeśli nie do końca rozumiemy, dlaczego działają. Nie piszę tego, by zasiać wątpliwości, ale w nadziei, że czytelnik zrozumie, iż jest częścią wielkiego towarzystwa: wszyscy męczymy się, aby zrobić dobre zdjęcia. Zaufaj swoim metodom.
Zdjęcie mostu dla pieszych, jak większość moich prac, jest właśnie efektem zaufania do własnych metod: pozwoliłem im prowadzić moją rękę. Inne pokazane tu obrazy to kilka z ponad trzydziestu klatek, jakie zrobiłem w ciągu pół godziny. Ten most spodobał mi się na tyle, że zatrzymałem samochód, aby sprawdzić fotograficzny potencjał konstrukcji. Pierwsze zdjęcia to po prostu szkice. Są fotograficzną wersją malarskich rysunków wyjściowych. Rejestrujesz te obrazy nie dlatego, że są dobre. One prowadzą do dobrych kadrów. Zacząłem od oczywistego i fotografowałem, aż na monitorze pojawiło się coś ciekawego. Potem wypróbowałem inny sposób kadrowania i filtry. Ostatnia klatka cyklu - nawet bez obróbki - jest najlepsza. To ją wybieram do pokazania.
Linie na niektórych zdjęciach były niezłe, ale nie przypadło mi do gustu kadrowanie. Na innych podobało mi się wszystko, jednak horyzont był w złym miejscu i burzył równowagę. Potem dodałem ląd na pierwszym planie i okazało się, że - choć wprowadza to głębię - efekt jest daleki od czystości i prostoty, która urzekła mnie w tym widoku. Zrezygnowałem więc z tego. Niezbyt często coś dobrego wychodzi mi już przy pierwszej próbie. Ale zaczynam się uczyć, że jedynie zaufanie do własnych metod pracy może mnie doprowadzić do udanych prac. Trzeba być ciekawym, ciągle szukać nowych ujęć, mieć świadomość tego, co chcemy zobaczyć na zdjęciu, i umieć rozpoznać, że zbliżamy się do tego końca. Niekiedy pomaga też mruczenie pod nosem.
Powracanie do zdjęć
Z czasem rozszerzyłem wybór zdjęć, które znalazły się w moim islandzkim portfolio. Oglądałem zrobione tam prace i zauważyłem, że kilka kadrów będzie doskonale wyglądać w czerni i bieli. Swoje fotografie zazwyczaj obrabiam bardzo szybko. Seria z Islandii była gotowa, gdy lądowałem w Vancouver. Wracając samolotem z Antarktydy, zdążyłem obrobić zdjęcia i złożyć je w plik PDF gotowy do publikacji.
Edycja zdjęć tuż po ich zrobieniu ma swoje zalety. Pozwala zachować zaplanowany nastrój i przesłanie obrazu, o których później możesz już nie pamiętać. Z drugiej jednak strony - jeśli zapomnisz o emocjach towarzyszących zwolnieniu migawki, czasem spojrzysz na swoje prace bardziej obiektywnie, z pewnego dystansu. Ja staram się wracać do edycji zdjęć z danej serii po sześciu miesiącach, jeżeli zaś czas pozwala - również i po roku, a nawet później. Jest to oczywista część mojego procesu twórczego. Trzeba zrozumieć wpływ czasu i zmianę perspektywy na odświeżenie spojrzenia. Pierwsza edycja może nie być kompletna. Pomijam podczas niej niektóre kadry, choć mogą być bardzo mocne. Warto dać im szansę.
Przykręć aparat do statywu
Przez dłuższy czas czułem niechęć do statywów. Są duże, ciężkie, trudno z nimi podróżować. Pakując się na wyprawę, zawsze zastanawiałem się, czy przypadkiem nie zostawić statywu w domu. Decyzja ta wynikała jednak z ciężaru tego sprzętu, a nie z faktu, że nie potrzebuję go do robienia zdjęć. Ostatnio zmieniło się to jednak zupełnie.
Korzystam ze statywu coraz częściej. Nie dlatego, że mogę podróżować z cięższym bagażem. Prawdę mówiąc, wracając z Reykjavfku do Vancouver, musiałem dopłacić 300 USD za nadbagaż - ciężką torbę, do której spakowałem trójnóg i obiektyw 300 mm ze światłem f/2.8. Jeżeli chciałbym coś zmienić w przebiegu tej wyprawy, i wszystkich kolejnych, byłby to właśnie większy statyw.
Zdjęcie z sąsiedniej strony pokazuje dwa trójnogi. Właścicielem większego jest mój przyjaciel Dave Delnea. Po pełnym rozciągnięciu (a na zdjęciu zupełnie nie jest tego bliski) statyw ma ponad 250 cm wysokości. Można o nim powiedzieć wszystko oprócz tego, że jest lekki i wygodny do przenoszenia. Przy nim ten, który mam ja (Gitzo GT2540EX Explorer), jest lekki i niestabilny. A to przecież jest mój największy statyw. Do tej wyprawy w zupełności mi wystarczał. Teraz już nie. Trójnóg Dave'a to Gitzo GT5561SGT, ale nie sądzę, żebym potrzebował czegoś tak wielkiego. Moim następnym statywem będzie coś wielkości GT3531S - konstrukcji większej od wszystkiego, co do tej pory posiadałem. Trójnóg Dave'a, dzięki swoim rozmiarom i stabilności, okazał się rewelacyjny. Koniec z lekkimi "podróżniczymi" statywami. Nigdy nie pojadę z czymś takim na naprawdę ważną wyprawę. Szczerze mówiąc, zostałem statywowym neofitą. Dlaczego?
Trójnóg pozwala fotografować w takich porach dnia, kiedy światło jest wyjątkowe. Jeżeli chcesz pracować o zmierzchu, tuż po zachodzie słońca, bez zwiększania czułości ISO - statyw jest jedyną możliwością. Oczywiście, możesz zrobić zdjęcia, zanim słońce zajdzie. Ale kiedy przychodzą błękitne godziny, naświetlaj dłużej i miej trójnóg pod ręką. światło jest najważniejsze. Nie rezygnuj z najlepszych warunków do fotografowania tylko dlatego, że nie chce ci się nosić statywu. Na Islandii dobre światło utrzymuje się bardzo długo - robiliśmy zdjęcia po 22.00 - ale bywa już słabe i czas ekspozycji 10-20 s nie jest rzadkością.
Dzięki statywowi i długiej ekspozycji można otrzymać wygląd zdjęć nieosiągalny innymi metodami. Jeśli chcesz zamienić płynącą wodę w rozmyte pasma albo chmury w tajemnicze smugi na niebie, musisz mieć trójnóg. Obejrzyj najlepsze dziś zdjęcia krajobrazu - ich jakość wynika często z przemyślanego wykorzystania gęstych szarych filtrów, długiej ekspozycji i statywu.
Statyw pozwala ustawić kadr, a następnie skoncentrować się na zgraniu wszystkich innych elementów kompozycji. Nie jest przydatny we wszystkich sytuacjach. Nawet podczas tej wyprawy zdarzyło mi się fotografować bez niego. Ale jeśli musisz czekać, aż coś wydarzy się w obrębie kadru, po ustaleniu pozycji aparatu możesz zapisać tę chwilę, nie martwiąc się poziomym przebiegiem horyzontu lub detalami na krawędziach klatki, co zawsze stanowi problem przy fotografowaniu z ręki.
Dzięki statywom robiłem zdjęcia, których nie stworzyłbym w inny sposób. W 2011 roku prowadziłem miesięczne fotograficzne warsztaty we Włoszech. Chciałem zabrać ze sobą jak najmniejszy bagaż i o mało nie zrezygnowałem ze statywu. W końcu postanowiłem spakować trójnóg Gitzo Ocean Traveler. Nie zajął dużo miejsca, a kilka najlepszych zdjęć z tej wyprawy powstało właśnie dzięki niemu. Gdybym miał bagaż o półtora kilograma lżejszy, nic bym nie osiągnął. A Islandia? Większość fotografii zrobiłem tu aparatem przymocowanym do statywu i z kilkoma szarymi filtrami przed obiektywem. W inny sposób nie dałoby się ich wykonać.
Nie chodzi o sam sprzęt, ale o wykorzystanie jego możliwości w trakcie robienia zdjęć. Podczas wyprawy do Kenii fotografowanie obiektywem 24 mm znaczyło coś zupełnie innego niż stosowanie obiektywu 300 mm z dodatkowymi konwerterami. Na Islandii trzeba było mieć statyw i filtry. Są to narzędzia, bez których nie dałoby się zrobić określonych zdjęć. Liczy się przede wszystkim pomysł. Nie można się oszukiwać w nadziei, że da się zrobić "podobne" zdjęcia bez odpowiedniego sprzętu. Owszem, może wyjdą dobre obrazy, ale nie będą to podobne kadry.
Jeżeli posiadasz już statyw, wypróbuj ponownie jego możliwości. Jeśli jeszcze go nie masz, kup coś solidnego. Gdy nie chcesz nosić ze sobą ciężkiego sprzętu, może fotografia nie jest dla ciebie najlepszym hobby. Chybotliwy statyw nie jest wart pieniędzy, czasu i wysiłku.
David duChemin
Zdjęcie: proces tworzenia. Opowieść o fotografii od pomysłu do obrazu
Liczba stron: 208
Format: 254 x 203
Oprawa: miękka