Wydarzenia
Sprawdź promocje Black Friday w Cyfrowe.pl
Podstawy
Początki są trudne. Zmiany chyba jeszcze trudniejsze. Dlatego wielu z nas trudno znieść myśl, że możemy zarabiać na życie dzięki naszemu hobby, które tak bardzo kochamy. Boimy się nawet głośno mówić o tym pomyśle. Taka postawa niczego, niestety, nie ułatwia. Wysłuchanie mojej opowieści - i historii innych osób - może się przydać na początek. Musisz jednak zdać sobie sprawę, że najważniejsze podstawy to nie kwestie opanowane w szkole fotograficznej. Istotniejsze są wyobraźnia, zapał i szerokie spojrzenie na świat.
Moja historia
Moja opowieść przypomina losy wielu osób, dla których fotografowanie stało się zawodem. Jako nastolatek zobaczyłem zdjęcie pozwalające mi zrozumieć, jaka siła może tkwić w obrazie. Był rok 1984. Owym zdjęciem był, dziś już kultowy, portret młodej dziewczyny z Afganistanu, sfotografowanej w obozie dla uchodźców. Jego autorem był Steve McCurry. Jej świdrujące zielone oczy patrzyły na mnie ze ściany, kiedy uczyłem się podstaw fotografowania. Byłem wtedy przekonany, że w mojej przyszłości obecne będą aparaty, "National Geographic" i walka ze społecznymi nierównościami oraz niesprawiedliwością. Postanowiłem więc poznać realia codziennej pracy zawodowego fotografa. Kiedy jeszcze byłem w szkole średniej, przez dwa dni chodziłem krok w krok za jednym z lokalnych profesjonalistów. Przez te dwa dni nie wydarzyło się nic interesującego z fotograficznego punktu widzenia. Wtedy zakiełkowało we mnie przeczucie, że jeśli zostanę zawodowym fotografem moja miłość do tego zajęcia szybko umrze.
Zrobiłem więc to, co każdy racjonalnie myślący człowiek zrobiłby na moim miejscu - pojechałem nad Amazonkę i przez całe lato pomagałem budować szkołę dla zaniedbanych dzieci. A potem zacząłem pięcioletnią izolację w dwóch kolegiach teologicznych na zimnej kanadyjskiej prerii. Oczywiście, stale wtedy robiłem zdjęcia i spędzałem długie godziny w ciemni. Prowadziłem szkolne kroniki i od czasu do czasu zastanawiałem się, czy jednak nie minąłem się z powołaniem. Po skończeniu szkoły ponownie podążyłem ścieżką typową dla sfrustrowanego fotografa posiadającego magisterium z teologii - zostałem komikiem i kabareciarzem; przez dwanaście lat występowałem na scenie.
Życie prowadzi nas różnymi ścieżkami, zanim dotrzemy do swojego przeznaczenia. Po dwunastu latach spędzonych na scenach całej Ameryki Północnej byłem kompletnie wypalony i rozczarowany. Robiłem zdjęcia, ale z przerwami. Pewnego dnia sprzedałem cały posiadany sprzęt i kupiłem mały cyfrowy aparat: Canon PowerShot. Przykręciłem go do ciężkiego statywu i udałem się z żoną w podróż po kanadyjskim wybrzeżu. Możliwość natychmiastowej oceny zrobionych zdjęć oraz szybkiego wprowadzania poprawek przypomniała mi o radości fotografowania. Znowu zakochałem się w fotografii. Po powrocie do domu kupiłem pierwszą lustrzankę cyfrową - był to aparat Canon Digital Rebel (w Europie sprzedawany jako Canon EOS 300D - przyp. tłum.). Postanowiłem spróbować, czy fotografia podróżnicza może stać dla mnie się źródłem dodatkowych dochodów. Marzyłem jedynie o tym, by ewentualne zyski pozwoliły na zakup nowego sprzętu. Fotografowałem z radością, jakiej nie czułem od czternastego roku życia. Tak, jakbym patrzył w wizjer po raz pierwszy.
W ciągu następnego roku byłem coraz bardziej rozczarowany sceną. Potem pojawiła się szansa wyjazdu na Haiti, gdzie jako aktor miałem obserwować pracę jednej z wielu organizacji pomocowych. Spodobały im się moje zdjęcia i poprosili o zrobienie kilku prac dla nich. Postanowiłem więc trzymać dwie sroki za ogon. Kiedy jednak zacząłem fotografować, poczułem, że wpadłem po uszy. Wiedziałem, że wrócę do domu jako człowiek jednej profesji. W tym samym roku pojechałem z przyjaciółmi do Etiopii. Jeden z nich był fotografem, a drugi kucharzem. Pracowaliśmy wspólnie nad książką kucharską. Nadal nie mieliśmy dla niej wydawcy, ale ta podróż utwierdziła moją decyzję. Po powrocie do Kanady zacząłem starania, by zostać - jak to ludzie podejrzliwie określają - zawodowym fotografem. Wtedy właśnie również praktycznie zbankrutowałem. Gdybym tylko rozsądnie zarządzał swoimi pieniędzmi, nie znalazłbym się w takim dołku. Ale tego nie robiłem. W tym samym roku po raz ostatni wystąpiłem na scenie. Byłem więc znerwicowanym bankrutem z ulotnymi aktywami w ręku. Nie nadawały się na podstawę solidnego biznesplanu.
Posiadałem jednak kilka ważnych rzeczy: mocne poczucie powołania - byłem przekonany, że jedynie pracując jako fotograf, będę mógł w pełni prezentować swój talent i poglądy; uwielbiałem tworzyć zdjęcia pokazujące ludzi należących do innych kręgów kulturowych; wspierała mnie żona i nie mogłem już stracić żadnego majątku. Miałem więc wszystko i nic w tym samym czasie. Mój plan w stu procentach opierał się na przekonaniach, wyobrażeniach i emocjach. Gdyby wypalił - można by go nazwać wizjonerskim. Jeśliby spalił na panewce - byłby jedynie oszukańczą iluzją. Ten plan to nawet w zasadzie nie był żaden plan. Myślałem sobie tylko "A co, jeśli...?". Pytałem siebie samego: "Człowieku, wiesz, jakie to może być świetne zajęcie?". Po dwudziestu latach przerwy odkryłem swoją prawdziwą miłość - fotografię. Długo trwało, zanim odkryłem własne przeznaczenie. A na dodatek miałem wyłącznie marzenia, że mogę zarabiać, fotografując dla organizacji charytatywnych w rodzaju World Vision, pracujących z sierotami i rannymi dziećmi na całym świecie.
Dzisiaj widzę, że z biznesowego punktu widzenia było to beznadziejne posunięcie. Ale wtedy nie chciałem na tym zarabiać. Pragnąłem się realizować. Chciałem robić jedyną rzecz, którą kochałem bardziej niż wszystko inne. Kiedy opierasz swoje działanie na pasji, jesteś naprawdę wolny. Nikt nie może cię od tego odwieść. Robisz to nie dlatego, że możesz. Robisz to, bo nie możesz zrezygnować.
W taki oto sposób zacząłem. Bankrut z teologicznym wykształceniem i pewnym doświadczeniem scenicznym. Z tradycyjnego punktu widzenia trudno o gorszy zestaw aktywów. Większość szkół fotograficznych rekomenduje raczej inne ścieżki kariery. Ale z drugiej strony miałem czyste konto, za sobą dwanaście lat treningu werbalnej i niewerbalnej komunikacji interpersonalnej, skończony kurs zarządzania i marketingu oraz silne poczucie misji. Trzeba też pamiętać, że posiadałem również dwudziestoletnie doświadczenie fotograficzne. Przez cały ten czas uczyłem się robić poruszające zdjęcia. Nie minął jeszcze rok od podróży do Etiopii, a miałem własne wizytówki, dobrą umowę z dużym klientem, na scenie zaś odegrałem ostatni niezły skecz.
Wiedziałem, że bardzo pomaga publikacja zdjęć. Zbierałem więc czasopisma, w których chciałem zobaczyć swoje prace i szukałem w nich informacji dotyczących nadsyłania zdjęć. Potem wysyłałem prace zgodne z wytycznymi. Moje zdjęcia w kilku miejscach przyjęto do druku. Karuzela zaczynała się rozkręcać. Gdy się patrzy z boku, nie ma w tym nic magicznego. Często słyszę pytanie: "Jak mogę opublikować swoje zdjęcia?". Jesteś na to gotów? Postaraj się więc - wysyłaj je. "Dobrze, ale komu?". To zależy. Obejrzyj kilka publikacji. Musisz wysupłać parę złotych ze swojej kasy i kupić - w dużej księgarni albo małym kiosku - kilka czasopism, w których chciałbyś pokazać swoje zdjęcia. Znajdź informacje dotyczące przysyłania prac. Postępuj zgodnie z nimi. Nie zrażaj się odpowiedziami odmownymi lub brakiem odpowiedzi. Próbuj dalej.
Przez ostatnie lata moje sprawy zaczęły się toczyć z dużym rozmachem. Piszę o tym nie po to, by się przechwalać. Trzeba jednak spojrzeć prawdzie prosto w oczy: w tej dziedzinie sukces zależy od tylu czynników, że nikt nie jest w stanie przewidzieć wyniku starań. Wokół nas stale zmieniają się okoliczności. Jesteśmy poddawani różnorodnym wpływom. Czasem mamy szczęście, czasem pecha. Zdarza się, że ratuje nas opatrzność. Niektórzy podejmują najmądrzejsze decyzje, a jednak ponoszą klęskę. Inni się mylą, ale lądują na cztery łapy. Myślę, że moja własna historia może być pouczająca. Po kilku niepowodzeniach pozbierałem się bowiem i dotarłem w niezłe miejsce. Czytajcie ją jednak z odpowiednim krytycyzmem.
Zanim obwieściłem światu, że jestem Profesjonalnym Fotografem, miałem za sobą udaną karierę sceniczną. Niestety, w jej trakcie działałem jednocześnie jak finansowy kretyn, pozbywając się wszystkich oszczędności. Nie znaczy to jednak, że nie mogłem znaleźć przynoszącego zyski zajęcia. Show-biznes był jedynym znanym mi modelem biznesowym. Zaadaptowałem go więc do nowej pracy. Aktorzy muszą znać swoją publiczność. Dlatego że właśnie publiczności przedstawiają osobiście swój materiał. To publiczności sprzedają własne umiejętności. Nie wszyscy aktorzy o tym myślą, to prawda. Ale najlepsi - z pewnością tak.
Moja kariera fotograficzna rozpoczęła się od wyobraźni. Zajęło to dwadzieścia lat, ale w końcu wiedziałem, od czego chcę zacząć i co chcę robić. Marzyłem, by wykonywać zdjęcia przedstawiające działania pozarządowych organizacji charytatywnych, pozwalające im zbierać fundusze. Chciałem uczyć fotografii i o niej pisać. Byłem gotów zrobić wszystko, by realizować te cele. Najpierw jednak musiałem się dowiedzieć, jaka jest moja publiczność.
Fotografia zaczyna się w wyobraźni. Podobnie zresztą jak kariera. Pytanie: "Jak tam dotrzeć?" przed określeniem celu podróży jest nierozsądne. Być może sam jeszcze nie wiesz, gdzie to jest. I w porządku. Mam nadzieję, że ta książka otworzy czytelnikom oczy i wskaże kilka możliwych celów oraz ścieżki pozwalające do nich dotrzeć. Moja droga rozpoczęła się od jasnego celu i planu, który sporządziłem, spodziewając się trudności już w trakcie podróży. Mój plan zobowiązywał mnie do:
Nadal tam nie dotarłem - gdziekolwiek to jest. Droga jest długa i kręta, a ja kocham samą podróż. Lubię się reklamować. Kocham pracę na zlecenie i ciągłe dzwonki telefonu. Uwielbiam dreszcz, który przechodzi mi po plecach, kiedy - na szczycie w Nepalu albo w kenijskiej chacie Masajów - przyjmuję nowe zamówienia. Te słowa piszę o wpół do czwartej nad ranem, w hotelu w Addis Adebie. Nie śpię z powodu różnicy czasu, ale także dlatego że nadal jestem zbyt podekscytowany, by zasnąć. Przede mną jeszcze wiele lekcji do odrobienia, dużo planów do zrealizowania i z pewnością mnóstwo złych decyzji, które podejmę. Ale kocham to, co robię, a dotarcie do tego miejsca kosztowało mnie wiele wysiłku. Między innymi dlatego ta podróż przynosi tyle radości. Nie zamierzam ani nie planuję w ten sposób zarobić fortuny. Chciałbym jedynie oddać się ulubionemu zajęciu, zapewniając rodzinie niezbędne środki bez wpadania w ciągły debet. Ta książka nie jest mapą drogową. Każdy z nas zaczyna przecież w innym miejscu i ma inny cel. Żadna mapa tego nie obejmie. To książka o ścieżkach, które pokonało już wielu z nas. To książka o tworzeniu własnych map i sposobach unikania ślepych zaułków. Mam nadzieję, że chociaż to się przyda.
Napędzany marzeniami
Nie mam pojęcia, dlaczego kupiłeś tę książkę.
Może z powodu ciekawego tytułu lub doskonałej fotografii na okładce? Wątpię. Myślę, że jakaś część ciebie pragnie czegoś więcej niż fotografowanie w weekendy albo wieczorami. Zapewne jest w fotografii coś, co kochasz. Tworząc zdjęcia, czujesz się szczęśliwy. Zdajesz sobie sprawę, że z hobby możesz uczynić swój zawód. I zarabiać - fotografując na pełnym etacie lub tylko przez kilka godzin w tygodniu. Szukasz więc informacji, inspiracji i argumentów, które pomogą przekonać żonę do zgody, abyś mógł porzucić stałą, bezpieczną, wysysającą krew posadę i rozpocząć nową pracę - pozwalającą rozkwitnąć duszy, ale nieprzynoszącą pewnych zysków. Niezależnie od prawdziwych powodów, najprawdopodobniej czytasz te słowa, bo lubisz robić zdjęcia. Zajmują one tyle miejsca w twojej głowie, że myślisz o tym, by nie tylko żyć fotografią, ale i zacząć żyć z fotografii. Jeśli jesteś podobny do mnie, to na pytanie: "Dlaczego to robisz?" musisz odpowiedzieć: "Bo nie mogę tego nie robić". To jak wewnętrzny przymus. Powołanie. Dręczące przeczucie, że nie będziesz szczęśliwy, jeśli nie spróbujesz pójść za tym głosem; albo przynajmniej niepokój, że nie uda się odzyskać kilku groszy z szalonych pieniędzy wydanych na zakup sprzętu.
Niezależnie jak na to patrzysz, wszystko zaczyna się - musi się zaczynać - od wyobraźni. Początkiem jest to, co widzisz i niepowtarzalny sposób, jak to widzisz. Twoje zdjęcia pokazują nie tylko twoje umiejętności, ale i ciebie samego. Pracując jako fotograf, nie możesz koncentrować się na znalezieniu kogoś, kto zapłaci parę złotych za to, byś nacisnął spust migawki. Musisz znaleźć rynek dla swojej wyobraźni; twojej fotografii. Musisz znaleźć odpowiedni sposób. Najwięcej zarabiają (i są przez innych fotografów uznawani za najlepszych profesjonalistów) ci, którzy umieli dochować wierności swojej wyobraźni podczas pracy dla wybranych przez siebie klientów. Połączyli warsztat z działalnością komercyjną i jednocześnie zachowali własną kreatywność.
Wyobraźnia to nasz największy skarb. Właśnie dla niej wynajmują nas klienci. W dzisiejszych czasach każdy musi robić zdjęcia perfekcyjne z technicznego punktu widzenia. Tak naprawdę różni nas jedynie wyobraźnia: umiejętność wykorzystania warsztatu do opowiedzenia historii widzianych oczyma i sercem. Nawet fotograficy specjalizujący się w reklamach, pracujący w oparciu o ścisłe wymagania, są zatrudniani z powodu wyobraźni: umiejętności indywidualnej interpretacji otrzymanych wytycznych. Oczywiście, w tym rzemiośle da się wyróżnić kilka stopni wtajemniczenia. Na końcach skali są wielcy mistrzowie i kompletni nieudacznicy. W środku zaś lokują się ci, którzy własnym wysiłkiem osiągnęli przyzwoity poziom. Przy założeniu, że jesteśmy wystarczająco sprawni technicznie, rynek doceni nas dopiero za naszą kreatywność i poezję obecną w naszych zdjęciach. Dotyczy to w równej mierze fotografów ślubnych i specjalistów od reklamy czy dokumentalistów. Ta praca to olbrzymi kłębek wełny spleciony z marketingu, umiejętności współpracy z klientami i tysiąca innych czynników. Ale w jego środku leży to, kim jesteś, jakie historie opowiadasz i w jaki sposób je opowiadasz. To właśnie wyobraźnia.
Mówiąc, że wszystko zaczyna się od wyobraźni, nie mam na myśli jedynie wyobraźni fotograficznej. Ważne są także poglądy na życie. Jak wyobrażam sobie przyszłość. Czy potrafię wsłuchać się w głos namawiający do porzucenia obecnej pozycji; wzywający do zrezygnowania z konwencji, bezpieczeństwa i komfortu stałego zatrudnienia. Do podjęcia kreatywnego wysiłku pozwalającego nakarmić naszą duszę i naszą rodzinę. Właśnie dzięki wyobraźni powinno starczyć ci zapału, by trzymać się własnej drogi, gdy interesy nie idą zbyt pomyślnie, a dobre okazje znikają. To wyobraźnia pozwala wrócić na nasze własne ścieżki, kiedy komercyjne wymagania rynku odciągają nas zbyt daleko od tego, co uważamy za istotę fotografii. Wyobraźnia, jeśli jeszcze nie zamęczyłem wszystkich swoimi metaforami, jest wszystkim. Widać ją na najlepszych zdjęciach i w najlepszych życiorysach. Obejmuje wszystko, co najważniejsze - nadzieję na dojrzenie innej przyszłości, wiarę w jej osiągnięcie, zapał do zmian, gdy praca w lokalnym sklepiku wydaje się najpewniejszym zajęciem.
Wspierany wiarą
Nie będzie to brzmiało jak biznesowa wskazówka. To, o czym teraz napiszę, jest raczej ulotne i trudne do zmierzenia. Ale fakty mówią same za siebie. Im dłużej przyglądam się fotografom, których szanuję, tym lepiej widzę, że zbieżność ich charakterów nie jest przypadkowa. Tych ludzi zawsze wyróżnia wyobraźnia i wiara. Wyobraźnia pozwala podejmować nowe wyzwania. Wiara napędza konieczne wysiłki. Niczym bowiem nie można zastąpić głębokiej wiary w słuszność własnego postępowania. Nie da się jej zastąpić najdokładniejszym nawet planowaniem.
Kiedyś, podczas podróży bezdrożami Sudanu, fotoreporter Karl Grobl siedział na przednim siedzeniu pokrytej kurzem terenowej toyoty. Na tylnym siedzeniu dwaj ważniacy rozmawiali o tym, co zrobiliby, gdyby wygrali na loterii. Ich plany nie dotyczyły obecnego zajęcia. Karl pomyślał wtedy, że już chyba wygrał na loterii. Był tam, gdzie chciał się dostać, i robił to, co wcześniej chciał robić. Wierzył bowiem, że zrealizuje swoje marzenia.
Wiara pozwala nam przetrwać ciężkie chwile w pracy i pogodzić się z koniecznością opanowania umiejętności, których nie zamierzaliśmy posiąść - na przykład marketingu czy księgowości.
Wiara daje nam napęd do poprawy warsztatu i tworzenia zdjęć, które odróżniają się od przeciętnej oferty na rynku.
Wiara sprawia, że trudne chwile z klientami traktujemy jak cenny element naszego rozwoju.
Wiara przyciąga do nas ludzi jak nic innego. Niewielu jest bowiem fotografów działających w oparciu o takie zasady.
Wiara określa zakres przyjmowanych przez nas zleceń i sposób ich realizacji.
To właśnie wiara uczyniła mistrzów z ludzi takich jak van Gogh czy Picasso, choć czasem jest mylona z obsesją.
Nie ma zamiennika dla takiej wiary. To dlatego po skończeniu szkoły średniej nie zostałem zawodowym fotografem. Bałem się, że rutyna zabije we mnie wiarę w fotografię. Na tamtym etapie - pewnie tak by się stało. Ale kiedy dojrzewałem, ta wiara się pogłębiała. A jeśli kiedyś uwierzę, że mogę robić coś innego - w ciemno pójdę za swoimi marzeniami. Tak jak wyobraźnia, wiara jest dobrem, o które musimy bardzo się troszczyć. Fotografuj to, co lubisz. Jeśli zostaniesz poproszony o fotografowanie tego, czego nie lubisz - zrezygnuj. Albo zrób zdjęcia w swój ulubiony sposób. Jednak pamiętaj, że to nie z powodu fotografowania, które pozbawia cię sił i radości życia, rozpocząłeś tę podróż. W zarabianiu na tym, czego nie lubisz, jest pułapka. Jeśli zaczniesz przyjmować zlecenia wyłącznie dla zarobku, zgubisz swoją drogę. Po pierwszych przyjdą kolejne i skończysz przywiązany do aparatu jak do pracy na pełnym etacie.
Znajdź sposób na robienie zdjęć, które kochasz i w które wierzysz. Albo zastanów się, czy koniecznie musisz zarabiać w ten sposób. Życie jest zbyt krótkie. Ale jeśli masz w sobie wiarę i potrafisz dbać o swoje wartości - nikt cię nie powstrzyma.
Granice się rozmywają
Bob Dylan miał świętą rację, śpiewając, że "czasy się zmieniają". Jeśli kiedyś słowa "amator" i "zawodowiec" znaczyły to samo dla wszystkich - choć ja uważam, że nigdy tak nie było - dziś z pewnością tak już nie jest. Po pierwsze, dziś słowa te nie znaczą tego, co kiedyś. Po drugie, granice między ich znaczeniami coraz bardziej się rozmywają. Musimy więc spojrzeć na nie z zupełnie nowej strony.
Sprytny autor przedstawiłby w tym miejscu szeroki esej, za który mógłby skasować dodatkowe pieniądze. Ja nie mam takich planów. Chciałbym jedynie pokazać swój punkt widzenia: jeżeli stare słowa nie mają już precyzyjnego znaczenia, a granice między opisywanymi przez nie kategoriami są przepuszczalne, to może przyszedł już czas, żeby po prostu przestać ich używać. Moim zdaniem, bardziej zrozumiałe jest mówienie o "zajęciu" czy "zawodzie". Kryje się pod tym coś więcej niż tylko "praca". Coś, czego nie da się zaszufladkować w słowach "amator" lub "profesjonalista".
Mianem amatorów zaczęto ostatnio określać osoby nie na tyle zaangażowane, by ze swojego hobby uczynić sposób zarabiania. Albo, co gorsza, osoby nieposiadające umiejętności na przyzwoitym poziomie. A przecież słowo to ma korzenie wspólne z amorous (miłosny, kochliwy) czy francuskim amour (miłość). Amator to po prostu miłośnik. Człowiek, który zajmuje się czymś z czystej miłości nieskażonej chęcią zarabiania. Z drugiej strony uważa się, że zawodowiec pracuje jedynie dla pieniędzy, a jednocześnie jego prace mają wyższy poziom. Nie zgadzam się z tym. Nie sądzę, żeby zgadzali się z tym czytelnicy tej książki. Gdyby tak było, kupiłbyś raczej podręcznik reklamy i marketingu, którego autor na okładce obiecuje, że wie, jak szybko zbić fortunę.
Znam wielu tak zwanych amatorów, których zaangażowanie w fotografię prowadzi do tworzenia zdjęć na najwyższym poziomie technicznym i artystycznym. Poziomie, którego ja sam nigdy nie osiągnę. Znam wielu zawodowców, którzy fotografują przede wszystkim dlatego, że kochają to robić. Zarabianie na zdjęciach ma dla nich znaczenie drugorzędne. Aby jeszcze dobitniej pokazać, iż bycie profesjonalistą nie oznacza wcale fotografowania na wyższym poziomie, wystarczy, że wspomnę tak zwanych zawodowców, za których zdjęcia wszyscy musimy się wstydzić. Każdy z nas zna takie osoby. Oba terminy - amator i zawodowiec - dziś nie mają żadnego znaczenia (w najlepszym razie) albo są wręcz szkodliwe. Musimy wreszcie spojrzeć na te kwestie w inny sposób. Taki, który pozwala opisać ludzi pragnących zarabiać na życie robieniem tego, co kochają.
Być profesjonalistą to nic więcej jak zarabiać na tym, co robimy. Ale założenie, że można jednocześnie być profesjonalistą i amatorem jest krzywdzące dla naszego rzemiosła. W rzeczywistości wielu jest amatorów tak bardzo kochających fotografowanie, że aż uczynili z tego sposób na życie. Gdyby musieli robić coś innego, byliby ogromnie nieszczęśliwi. Dla nich fotografia to coś więcej niż tylko hobby. Jest jak powołanie - dzięki któremu stale wyobrażają sobie zdjęcia i marzą o ich robieniu, podczas gdy wszyscy wokół mówią, że powinni zająć się czymś innym.
Wykonywanie określonego zawodu czy - jak dawniej mówiono - fachu nie powinno być mylone z modnym dziś słowem "kariera". To coś więcej. Angielskie słowo vocation znaczące tak "zawód, zajęcie", jak i "powołanie" pochodzi od łacińskiego vocatus, które tłumaczy się jako "zaproszenie" lub "powołanie". A vocatus pochodzi od łac. słowa vox - "głos". Mówiliśmy już, że ta praca nie jest zwykłym zajęciem. Wymaga poświęcenia, powołania. Rozpoczynając zmagania z tym zawodem, na pewno słyszymy w swojej głowie głos, któremu nie potrafimy się oprzeć.
A więc patrzę na te kwestie w taki sposób. Pomaga on lepiej zrozumieć fotografów. Oraz tę książkę, którą zacząłem pisać jako poradnik pozwalający tak zwanym amatorom zostać tak zwanymi profesjonalistami. Ponieważ pewnie nie każdy od razu rzuci swą posadę. Jedni będą fotografować wieczorami, oszczędzając siły i kreatywność podczas godzin spędzanych w biurze. Drudzy będą fotografować w weekendy - śluby, dzieci, domowe zwierzęta czy inne komercyjne projekty niewymagające poświęcania całego czasu.
Ta książka dotyczy właśnie owego powołania i dróg jego spełniania. Dla wielu czytelników będzie ona podstawą, na której zaczną budować swoją fotograficzną firmę. Innym nasunie pomysły, jak poprawić to, czym zajmują się od lat. Wierzę, że wszyscy odbiorą ją jako celebrowanie procesu pozwalającego łączyć miłość do fotografii z zarabianiem na życie. Abyśmy mogli nie tylko żyć fotografią, ale i żyć z fotografii.
David duChemin Poza kadrem. Żyć fotografią, żyć z fotografii
Cena: 59,90zł
Ilość stron: 272
Format: 20x23,2 cm
Oprawa: miękka