Akcesoria
Sennheiser Profile Wireless - kompaktowe mikrofony bezprzewodowe od ikony branży
Ciekawość pchnęła mnie do sięgnięcia po nowy model lustrzanki Canona 60D. Dzięki Fotopolis udało się porównać go z poprzednikiem, który służy mi dzielnie, gdy tropię robale w trawie, zatrzymuję psa w locie na zawodach Agility, czy spaceruję w poszukiwaniu ciekawych kadrów. Pięćdziesiątka sprawdza się, gdy trzeba szybkostrzelności, ale też w portrecie czy makro właśnie. 7D, którym w pracy przychodzi mi dokumentować wydarzenia, ciekawą architekturę, ale też inwestycje, czy po prostu konferencje prasowe, urzekł mnie celnością autofocusu, jakością szumów ISO, sterowaniem bezprzewodowym lampami z pozycji body i przyjazną guzikologią. Jak pomiędzy modelami, na których pracuję, wpisać 60D? Obronić go przed deszczem krytyki za brak wzmocnionej obudowy, uszczelnień i braku kilku ważnych guzików na body, czy pochwalić za uchylny wyświetlacz i ulepszony pomiar światła?
Zacznijmy od pierwszego wrażenia. Lubię, gdy aparat jest solidny i dobrze trzyma się w dłoni, sześćdziesiątka mimo że mniejsza od poprzedniego modelu leży w dłoni dobrze i jest zgrabna, dla mnie to zmiana na plus. Gorzej jeśli chodzi o funkcjonalność przycisków, te umiejscowione przy górnym wyświetlaczu są zbyt płaskie, mieliśmy niezły kłopot fotografując w nocy, porównując szumy na wysokich czułościach i szukając guziczków. Być może to sprawa przestawienia się, ale i tak w modelach, do których porównuję nowego Canona, nie miałem tego kłopotu. Najbardziej pasuje mi guzikologia z 7D, jest czytelna i przyjazna (np. wyciągnięty na body włącznik RAW). Na minus także, niestety, brak guziczka zmiany balansu bieli (przecież to jeden z podstawowych parametrów do ustawiania), czy zniknięcie osobnego joysticka i wrzucenie go do pokrętła sterującego. Canonie, dlaczego?
Nie narzekajmy jednak za bardzo, popatrzmy na uchylny, rewelacyjny ekran, który pomoże nie tylko w poszukiwaniu ujęć makro, ale np. w zdjęciach reporterskich, gdy trzeba zrobić ujęcie z wyciągniętej nad tłumem ręki. Mówiąc szczerze od dawna zastanawiałem się, dlaczego to, co mam w aparacie kompaktowym, nie jest możliwe w lustrzance. Później różni producenci pokazali, że można. Witamy więc w systemie Canona, jeszcze raz powtórzę, świetny, uchylny i obrotowy wyświetlacz.
Pochwaliłbym też blokadę górnego pokrętła trybów fotografowania, pomaga uniknąć wpadek przypadkowego nastawienia na inny tryb, gdy jesteśmy w "fotograficznej gorączce", choć wolałbym, gdyby samo pokrętło obracało się wokoło.
Czas na zdjęcia. Z testem trafiłem na pochmurną część listopada. Postanowiłem więc sprawdzić sześćdziesiątkę w pomieszczeniach, na wysokich czułościach. Pożegnanie wybitnego kompozytora Henryka Mikołaja Góreckiego w katowickiej katedrze było ku temu okazją. Miłe zaskoczenie, szumy ISO przyjemniejsze i bardziej użyteczne, niż te z 50D. Podobnie jak w 7D daje to możliwość zwiększenia czułości np. z 800 na 1600 i podobny efekt. Pogrzeb to być może nie najlepszy czas na test aparatu, ale nie miałem innego wyjścia, jak przetestować go w warunkach bojowych. Spotkanie z artystą fotografikiem Adamem Bujakiem, którego poznałem podczas radiowego wywiadu kilka lat temu, przywołało ciekawą refleksję. Trzask migawek lustrzanek fotoreporterów trudny był do pogodzenia z zadumą chwili, podobnie jak ich zbyt bliskie wdzieranie się w sacrum chwili. Rozumiem jednak fotoreporterów rożnych agencji, oni po prostu muszą mieć zdjęcie, i tyle.
Wreszcie wyszło słońce! Jak to dobrze, że moja praca pozwala mi wyjść na kilka chwil i wykorzystać w plenerze miasta te minuty, gdy wiatr przegonił na chwile chmury. Katowice są miastem wspaniałej secesyjnej i modernistycznej architektury, ale też łączenia starego z nowym. Dobrze pokazuje to budynek sławnej Akademii Muzycznej wraz z nowoczesną jej częścią. Takich miejsc już niebawem będzie tu więcej. Na terenach po kopalni Katowice, powstaje jedna z najlepszych sal koncertowych w Europie - siedziba NOSPR, czy nowe Muzeum Śląskie.
Może nie jestem fotograficznym purystą i dlatego nie zauważam dużych różnic w dynamice pomiędzy 60D a 50D. Kilka kolejnych chwil przejaśnień pozwoliło mi na fotografowanie katowickiej architektury z okna mego biura.
Wreszcie nastał weekend! To okazja, żeby mimo pogody wybrać się z małżonką i psem na trening agility. Psy mkną jak strzała, właściciele starają się dotrzymać im kroku na torze przeszkód, a fotograf ma nie lada wyzwanie. Tu nadchodzi wreszcie czas na kilka słów o dołączonych do testowej sześćdziesiątki obiektywach, EF 100 mm, f/2.8 L, Macro IS USM oraz EF 16-35 mm, f/2.8 L II USM. Nie znam żadnego canonowca, który nie chciałby mieć tych słoików w swojej szklarni. Poprzednie fotografie wykonane były tym drugim. Elka z szerokim kątem ostrzy błyskawicznie i celnie, choć właśnie przy zdjęciach mknących psów na torze już nie było tak dobrze i nie wiem czy to autofocus w 60D nie wyrabiał, czy obiektyw za prawie 5 tys. zł nie potrafił dotrzymać tempa. Inna sprawa, że mimo szybkiej karty SDHC Panasonica aparat nie wyrabiał się w zapisie serii JPG z RAW, a i na odczyt czy kasowanie niechcianych plików trzeba było czasem trochę poczekać. Z kartą CF to mi się ni zdarza (miło byłoby mieć możliwość zapisu na obydwu kartach jednocześnie. W 60D znajdziemy jednak tylko wejście na SD). Natomiast plusem jest wydajny akumulator sześćdziesiątki. W fotografowaniu szybko poruszających się przedmiotów są dwie szkoły: jedna po prostu korzysta z przełącznika Al Focus i szybkostrzelności aparatu (jeśli chcemy robić zdjęcia w serii to w zasadzie jedyny wybór), druga proponuje wybrać One Shot i polować na zwierza nastawiając ostrość na wybrany wcześniej punkt odniesienia. Częściej korzystam z tej drugiej opcji, pierwsza w tym teście mimo rewelacyjnego szkła dała wiele więcej ślepaków. Być może sześćdziesiątka, nie tak szybka jak poprzednik, gubiła krok, brak mikroregulacji FF/BF w body, to kolejna wada aparatu.
Przejdźmy do drugiego obiektywu, również konstrukcji z najwyższej półki Canona z literką L. EF 100 mm, ma piękne światło, ultrasonic no i stabilizację! Jest tak ostry, że trzeba uważać, by się nie skaleczyć. Pozwala tropić świat ukryty w trawie, a mnie, po raz pierwszy zajrzeć głęboko w oczy pająkowi. Mój obiektyw, plus Reynox nie daje rady.
Dałbym wiele, by mieć setkę makro w swojej torbie. Tutaj jednak łyżka dziegciu, elka macro miała spore kłopoty z szukaniem ostrości, szczególnie w trudniejszych warunkach oświetleniowych. Nie pomógł nawet trzystopniowy przełącznik wyznaczający zakres ostrzenia obiektywu. Zdarzało się, że wymierzyła ostrość idealnie, tracąc ją zaraz, ku mojej złości. Rozwiązaniem w takim przypadku jest ręczne nastawianie ostrości, z którym nie ma żadnego problemu. Szkło sprawdza się także w portrecie (i nie tylko), choć modelka powinna być raczej statyczna, moja kręciła się w poszukiwaniu myszki. Gdyby nie kłopoty z szybkością ostrzenia, to byłby to idealny obiektyw (kłopoty z autofocusem powtarzały się także z 50D).
W pielęgnowaniu swoich pasji dobrze mieć towarzysza. Pożyczy karty, obiektyw, wstawi się, gdy żona krzywi się na kolejny plener. I ja mam to szczęście, poprosiłem więc przyjaciela o kilka zdań refleksji na temat testowanego sprzętu. Oto one:
"Biorąc nowego canona 60D do ręki, nasuwa się myśl, że obudowa jest zwarta, solidnie wykonana, pewnie się trzyma, wyświetlacz duży, czytelny, przegubowy ekran LCD robi dobre wrażenie. Guzikologia, hm, tu niestety można odnieść wrażenie, że gorzej operuje się niż np. w 50D. Nastawy w postaci joysticka już nie tak przyjemne w obsłudze, jak kółko nastaw w poprzednim modelu. Dla osób z większymi dłońmi, operowanie guzikami też stanowi lekką przeszkodę. Zresztą przyciski są całkiem przebudowane i po przesiadce z 50D potrzeba czasu, by się przyzwyczaić. Porównując dynamikę i poziom szumów z poprzednim modelem, canon 60D wypada ciut lepiej.
Ziarno na ISO 1600 i 3200 wygląda przyjemniej, a i 6400 można wykorzystać w trudnych warunkach. Natomiast ISO 12800 można stosować jako ciekawostkę. Canon wprowadził też zestaw filtrów wbudowanych jak ziarno, rozmycie tła, czy filtr artystyczny, które są miłą ciekawostką (chociaż konkurencja ma to już od dawna i lepiej rozwinięte). Autofocus w miarę szybki i celny, ale w ciemnych warunkach potrafi się gubić. Według mojej oceny 60D daje też chłodniejszą niż u poprzednika barwę.
Według mojej oceny sześćdziesiątka jest udaną i ciekawą konstrukcją. Dla osób, które chcą poszerzyć horyzont fotograficzny, przesiadka z półki tak zwanej amatorskiej, canon jest doskonałą propozycją. Dla właścicieli 50D lub 7D będzie tylko potwierdzeniem dobrego wyboru, którego dokonali wcześniej. Arkadiusz Fraj"
Tyle od mojego przyjaciela. Obserwacje te utwierdzają mnie w przekonaniu, że 60D nie jest niewypałem, jak twierdzą niektórzy. Sporo mu jednak brakuje nie tylko w porównaniu do siódemki, która wyrasta na mojego lidera, ale i do poprzednika, co może frustrować. Sporo jednak oferuje rzeczy nowych, a uchylny wyświetlacz jest tego symbolem. Czy zamieniłbym swą pięćdziesiątkę na nowy model? Być może użyteczniejsze ISO, ekran, lepszy pomiar światła (z 7D) i możliwość kręcenia filmików (o których nie pisałem, a które wciągają jak fotografia) przechyliłyby szalę na "tak". Musiałbym jednak przyzwyczaić się do zdecydowanie gorszego, jak dla mnie, rozmieszczenia i jakości guzików oraz pokręteł nastaw, po pewne funkcje trzeba by sięgać w głąb menu.
Chętnie też zatrzymałbym dołączone do testu obiektywy, ale taką refleksję mają pewnie wszyscy. Mam marzenie, aparat, który łączyłby możliwości 7D z kilkoma rozwiązaniami z 60D, może właśnie taki będzie 70D lub 7D mkII? Póki co, czy warto wybrać 60D pozostaje dla każdego pytaniem otwartym.
Tekst i zdjęcia: Sławomir Rybok