Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Nikon Zf to aparat, o który fani marki upominali się od dawna. I doczekali się. W stylizowanym na kultową lustrzankę FM2 korpusie zamknięto najważniejsze podzespołu sprawdzonego Z6II ale z szybszym AF i całą gamą inteligentnych funkcji. Czy to klasyk na miarę naszych czasów?
Plotki o bezlusterkowym następcy Nikona Df, cyfrowej pełnej klatki w stylu retro, rozpalały wyobraźnię już od dawna, ale gdy na rynku zadebiutował model Nikon Zfc z matrycą APS-C, wielu oddanych marce fotografów poczuło niedosyt. Producent postanowił w pierwszej kolejności zadbać o szerokie rzesze amatorów, którym oczywiście stylowy i przystępny cenowo korpus również się należy.
Na prawdziwego następcę modelu FM2, ulubionego aparatu takich sław jak chociażby Steve McCurry czy Bill Cunningham, przyszło nam czekać jeszcze ponad dwa lata. Ale patrząc na specyfikację, widać, że producent podszedł do tego modelu bardzo poważnie. W nasze ręce, na dosłownie godzinę wpadł dziś pierwszy, przedprodukcyjny jeszcze egzemplarz Nikona Zf.
Na ocenę wydajności i jakości zdjęć będziemy musieli jeszcze poczekać, tymczasem dzielimy się pierwszymi wrażeniami w zakresie wykonania i obsługi. Szczegóły specyfikacji i dokładny opis możliwości znajdziecie w naszym premierowym newsie.
Wizualnie Nikon Zf to nieco większa kopia modelu Zfc. Oba korpusy są nie tylko stylistycznie spójne – są po prostu identyczne. To oczywiście dobra wiadomość, bo pod względem wzornictwa, trudno mieć do tego projektu zastrzeżenia. Zadbano o analogowy "look", nie zapominając jednak o potrzebach i przyzwyczajeniach współczesnych fotografów (przednie i tylne pokrętło, kierunkowy wybierak).
To co zarzucano modelowi Zfc, to nieprzystające do legendy wykonanie, a zwłaszcza zastosowane materiały, bo obudowa to przede wszystkim dobrej jakości - ale nada - tworzywa sztuczne, co pomimo ładnego malowania trudno było ukryć. Wynikało to oczywiście z dążenia do utrzymania niskiej ceny, dla wymagających użytkowników przygotowywano już coś zupełnie innego.
Gdy bierzemy do ręki Nikona Zfc, różnicę czujemy od razu. Zimny, wykuty z magnezu korpus (górna i przednia ścianka) w połączeniu ze słuszną wagą (710 g, a więc minimalnie więcej niż Z6II) dają wrażenie trwałości i solidności. Aparat, nawet z lekkim obiektywem 28 mm f/2,8 przyjemnie ciąży nam w dłoni.
To „doświadczenie” dopełniają precyzyjnie frezowane, wykonane z mosiądzu pokrętła, które pracują twardo i z satysfakcjonującym klikiem. Producent zapewnia, że korpus zestarzeje się z klasą – błyszczące wytarcia i patynowe powierzchnie dodadzą mu jeszcze uroku. Doceniamy również designerskie smaczki – spust z gwintem wężyka zdalnego wyzwalania czy „okienko”, w którym kiedyś znajdował się licznik klatek a teraz wyświetla się wartoś przysłony.
Od mniejszego Zfc odróżnia go szczątkowy grip, który tylko nieznacznie poprawia nasz komfort. Wśród akcesoriów znajdzie się dokręcany dodatkowy uchwyt, ale nadal nie należy się spodziewać wygody, jaka zapewniają Z6II czy Z8. Również na tylnej ściance nie przewidziano podparcia dla kciuka. Design jest tu na pierwszym miejscu i kropka.
Trzeba też pamiętać, że stylistyką Nikon Zf nawiązuje do klasycznych małoobrazkowych lustrzanek, do których mocowano wówczas manualne, a więc zazwyczaj znacznie mniejsze i lżejsze od współczesnych obiektywy. Masywne i głębokie uchwyty nie były zwyczajnie potrzebne.
Samo wykonanie stoi na bardzo dobrym poziomie. Imitująca naturalną skórę faktura jest przyjemnie lepka, a wszystkie elementy odlano i połączono bardzo precyzyjnie. Obudowa jest solidnie zabezpieczona przed kurzem i wilgocią (na poziomie modelu Z8), z gumowymi klapkami złącz i solidną uszczelką komory baterii. Producent informuje też o podwójnej powłoce na powierzchni sensora - powłoka przewodząca prąd wytwarza pole magnetyczne, które odpycha zabrudzenia, a powłoka fluorowa ułatwia jej czyszczenie. Pozostaje tylko pytanie o szczelność dedykowanych obiektywów (czyli stylizowanych na retro modeli 28 i 40 mm), które nie należą do profesjonalnej linii S i mogą stanowić słabe ogniwo całego zestawu.
Skoro mowa już o złączach. Aparat oferuje niezależne wejście mini jack 3,5 mm dla mikrofonu i dla odsłuchu, HDMI oraz USB-C z funkcją ładowania. Ciekawostką jest podwójny slot kart pamięci, gdzie oprócz gniazda SDXC znajdziemy również wejście na karty MicroSD. Podobno podyktowane jest to oczekiwaniami rynku japońskiego, gdzie jest to format bardzo powszechny, ma ponadto ułatwiać szybkie zgrywanie zdjęć na tablet czy do pamięci telefonu.
Systematyka obsługi jest dwutorowa i w zasadzie ponownie przeniesiona w całości z modelu Zfc. Manualne pokrętła pozwalają kontrolować czułość matrycy, czas otwarcia migawki oraz kompensować ekspozycję. Możemy też je zablokować i sterować głównymi parametrami z poziomu dotykowego ekranu.
Pod grzybkiem „czasu” po prawej stronie znajduje się dodatkowo dźwignia trybu pracy (film/zdjęcia) z szybkim dostępem do zdjęć monochromatycznych, z kolei pokrętło czułości połączono z dźwignią PASM.
Ważną zaletą jest wizjer, który z kolei zaimplementowano z modelu Nikon Z6II. Duży (0,8x) precyzyjny (3,69 Mp; OLED) i z celownikiem graficznym przypominającym tradycyjny klin daje nam wrażenie pracy z optycznym wizjerem pentapryzmatycznym. Oczywiście to tylko dekoracja - AF realizowany jest w oparciu o technologie zapożyczone z topowych korpusów Z8/Z9, z rozwiniętymi funkcjami śledzenia i rozbudowanym menu konfiguracji.
Nie wszystkim spodoba się za to ekran umieszczony na przegubie. O ile w Zfc był zupełnie naturalny (aparat dla szerokiej grupy odbiorców, również vlogerów), o tyle Zf wydaje się być aparatem nakierowanym głównie na świadomego, wymagającego fotografa, dla którego wygodniejszy byłby bez wątpienia ekran uchylny – szybszy w obsłudze i umieszczony w osi obiektywu. Nie wspominając już o tym, że boczny zawias nie wpływa zbyt korzystnie na tak ważny przecież design. Ekran nie obraca się też "do końca", a więc równolegle do matrycy, co może dodatkowo utrudniać kadrowanie.
Sam panel jest duży (3,2”) i klarowny, a funkcja dotyku realizowana bardzo sprawnie. Z zewnątrz pokryty został taką samą imitacją skóry, więc gdy złożymy go wyświetlaczem do środka, aparat jeszcze bardziej przypomina tradycyjną lustrzankę na film.
Aparat wygląda może niewinnie, ale pod względem szybkości i wydajności powinien przebijać nawet Nikona Z6II, czyli najbardziej wydajną konstrukcję średniej półki producenta. Przekonamy się o tym dopiero gdy w nasze ręce trafi finalny egzemplarz, ale pierwszy kontakt z aparatem pozostawia jak najlepsze wrażenie. Obsługa jest przyjemna, interfejs responsywny a autofokus naprawdę szybki.
To co trzeba podkreślić, to wielka przyjemność jaką daje fotografowanie tym aparatem. Duży, klarowny wizjer i miły dla ucha dźwięk migawki wyzwalanej bardzo czułym spustem, dla wielu odbiorców tego aparatu będą miały zapewne większe znaczenie, niż wyśrubowane parametry w tabelkach specyfikacji.