Gilden w kolorze, czyli od rezerwy do ekstazy

Autor: Joanna Kinowska

10 Lipiec 2016
Artykuł na: 4-5 minut

Te zdjęcia robią wrażenie tylko i wyłącznie na miejscu. Trzeba stanąć przed nimi. A jest to pewien rodzaj zmagania, próba wytrzymałości.

Informacja o wystawie Bruce’a Gildena „American Made” w Leica 6x7 Gallery Warszawa z początku nie zrobiła na mnie żadnego pozytywnego wrażenia. Widziałam zdjęcia w necie i pomyślałam, że wydziwianie z tym kolorem. Trafiłam też na dokumentację premierowej odsłony wystawy. Jak oni to chcą zmieścić na tych kilkudziesięciu metrach w niewysokiej przestrzeni Mysia 3 w Warszawie? Plus jeszcze samo wspomnienie osoby fotografa, też jakoś nie nastrajało pozytywnie. Potrójne "nie trzeba iść".

Ale byłam. Pusta galeria, poniedziałek rano. I wmurowało mnie w podłogę z wrażenia. Ten rzadki moment, kiedy nieważne są wszelkie historie, koncepcje, techniczne aspekty. Tylko obcowanie z obrazem - nieprawdopodobnym, działającym jeszcze długo po opuszczeniu galerii.

Po kilku godzinach zdałam sobie sprawę, że nie wszystko tam grało. Zepsuto wrażenie wieszając o jedno zdjęcie za dużo. Już lepiej było zostawić tę ścianę pustą. Jeszcze później zdałam sobie sprawę, że nie mam pojęcia jak to jest wydrukowane, eksponowane, nie pamiętam. Przez głowę mi nie przeszło zwracać na to uwagi. A zwykle bardzo dociekam, a jak nie wiem, to i dotknąć próbuję. Nic z tego, co zwykle zajmuje moją uwagę na wystawach tu nie zaszło. Obraz poraził układ nerwowy.

Historia stojąca za zdjęciami normalna i zwykła. Gilden pojechał realizować projekt, przemógł się do koloru, dostał do zlecenia Leikę S. Znalazł się w Wiscounsin na targach wśród tysięcy ludzi. W tłumie znalazł niesamowite twarze no i zaczął po swojemu. Z bliska, a może nawet z jeszcze bardziej bliska niż zwykle robić zdjęcia. Lampą między oczy.

- Im jestem starszy, tym bliżej podchodzę - mówi 70-cio letni dziś fotograf. Jego znakomite czarno-białe uliczne zdjęcia z Nowego Jorku, te grymasy i niesamowitości budziły w publiczności niejednokrotnie wątpliwości. Najczęściej zadawanym pytaniem w jego całej ponad 40-letniej zawodowej karierze pozostaje niezmiennie: czy dostał kiedyś w twarz?

Nowa seria to obrzydliwe zdjęcia okropnych twarzy. To znakomita ilustracja hasła „America’s Least Wanted” (Ugly Kid Joe!). Nie ma tu jednak „efektu Gildena”. Bohaterowie patrzą spokojnie, stoją i w pełni świadomi pozują do obiektywu. Fotograf jest blisko i ma lampę błyskową. Efekt piorunujący. Weryzm do granic, nawet nie „zwykłość”, ale perfidnie wyszukana okropność.

To widać już z internetowych obrazków. Ale teraz stań przed nimi i na chwilę pobądź z tymi twarzami… Nie patrzysz im w oczy, bo są za blisko, nie masz gdzie odejść, nie masz się gdzie schować. Stoisz i sięgasz im pod łokieć (w dwu przypadkach), w większości do nosa zaledwie. I nie możesz obejrzeć całości, ogarnąć tego obrazu. Gorzej - nie ma przerwy, nie ma oddechu. Horror vacui. Rzeczywiście, budzi to pewien rodzaj strachu i zaciekawienia. Wszak zawsze lubiliśmy patrzeć na dziwne twarze, interesowali nas inni, ciekawe przypadki natury. To dziedziczne i kulturowe. Można wymieniać ogromną spuściznę wizualną, sięgać do malarstwa.

American made” możesz obejrzeć w Internecie. Jest też książka fotograficzna „Face”. Robi wrażenie głównie objętością. Nie ma tam może zbyt dużo portretów, ale przez książkę trudno przebrnąć. Ma się wrażenie, że ta seria się nie kończy. O ile książkę obejrzymy przed wystawą! Potem nie ma to chyba większego sensu. Są jeszcze pocztówki, ale tego kompletnie nie rozumiem. Te zdjęcia robią wrażenie tylko i wyłącznie na miejscu. Trzeba stanąć przed nimi. A jest to pewien rodzaj zmagania, próba wytrzymałości. Te pomnikowe, monumentalne twarze, każda ze swoją historią, przenikają nas. Następuje szczególne odwrócenie ról.

Poza głowami, do projektu przynależą martwe natury i pejzaże. Też są na wystawie, lekko oddzielone. Są tak zbędne i tak niepotrzebne, że ewentualnie psują wrażenie. Jeśli to wrażenie się da zepsuć w ogóle. Gilden jest gościem bezkompromisowym. Jako fotograf i jako człowiek. Dopiął swego po raz kolejny raz. Szacunek.

Bruce Gilden – American Made


24.06 – 28.08.2016, Mysia 3, Warszawa

Wstęp na wystawę płatny: bilet normalny 10 zł, ulgowy 7 zł

Godziny otwarcia galerii: poniedziałek–sobota 10–20, niedziela 12–18

 

Skopiuj link

Autor: Joanna Kinowska

Z wykształcenia historyk sztuki. Pracuje w Służewskim Domu Kultury gdzie odpowiada za program fotograficzny. Niezależna kuratorka wystaw fotograficznych.  Prowadzi autorskiego bloga  na temat kultury fotograficznej miejscefotografii.blogspot.com

Komentarze
Więcej w kategorii: Recenzje
„Matrix” i konie w galopie. Polecamy biograficzny komiks o Muybridge’u [RECENZJA]
„Matrix” i konie w galopie. Polecamy biograficzny komiks o Muybridge’u [RECENZJA]
Fotografując galopującego konia jako pierwszy na świecie, Eadward Muybridge stawia sobie pomnik sam, jeszcze za życia. Sto lat później Guy Delisle ściąga go z piedestału i przepisuje tę historię...
8
„To była i będzie ich ziemia”. Big Sky Adama Fergusona [RECENZJA]
„To była i będzie ich ziemia”. Big Sky Adama Fergusona [RECENZJA]
Takie niebo jak na okładce książki Fergusona widziałam może kilka razy w życiu: wielkie, ale nieprzytłaczające. I niewiarygodnie rozgwieżdżone. W Big Sky australijski fotograf łączy...
14
Kalibracja w trzech krokach, czyli Calibrite Display 123 okiem Dawida Markoffa
Kalibracja w trzech krokach, czyli Calibrite Display 123 okiem Dawida Markoffa
Ten mały i niedrogi kolorymetr pozwoli na łatwe skalibrowanie monitora nawet totalnemu laikowi. Dawid Markoff sprawdza, jak Calibrite Display 123 działa w praktyce.
8