Wydarzenia
Sprawdź promocje Black Friday w Cyfrowe.pl
Peter Bielack zabiera nas za kulisy kipiącej kolorami sesji w Lubelskich Zakładach Tytoniowych. Opowiada o tym, jak zrodził się pomysł, jak przebiegały przygotowania i jakiego sprzętu użył podczas zdjęć...
Materiał partnera
Ten Flashtime miał wyglądać inaczej. To miał być kompletnie inny projekt, szukaliśmy innej modelki oraz zupełnie innego miejsca, ale podczas wywiadu ze znajomymi, trzy razy usłyszałem „Lubelskie Tytonie. Koniecznie musisz to zobaczyć, bo zrobisz tam świetne rzeczy”. Podjechaliśmy tam, jak zwykle we trójeczkę, z Małgonetą i Mateuszem i faktycznie Lubelskie Tytonie, a zwłaszcza czwarte piętro w jednym z budynków, czyli Tytonie Art – skradły nasze serca!
Nowa odsłona Lubelskich Zakładów Tytoniowych to coś wyjątkowego. Postindustrialne miejsce bardzo sprawnie zaadaptowane pod rozmaite rodzaje aktywności. Biznes, kultura i sztuka przenika się tutaj w wielu miejscach i na wielu planach. Zwiedziliśmy mnóstwo zakątków na terenie całego obiektu i mamy już w głowie pomysły na dwie kolejne sesje, ale tym razem po prostu uwiodło nas czwarte piętro i galeria Tytonie Art!
Część tej powierzchni, a konkretnie narożnik pokryty graffiti autorstwa Skare, natychmiast przestawił nasze myślenie. Pojechaliśmy szukać miejsca do jednego projektu, ale po przybyciu okazało się, że mamy gotową scenę do innego! Dużo wcześniej planowaliśmy taki epizod Flashtime: mieliśmy wybraną modelkę (Wiktorię), mieliśmy kupiony dla niej kostium i pomysł na sesję studyjną, ale to miejsce po prostu krzyczało: dawać Wiktorię, robimy! I tak właśnie się stało: zrobiliśmy zwiad lokacji (zdjęcia i film z tego znajdziecie na moim Patronite), ale z nagraniem musieliśmy zaczekać do pierwszego wolnego terminu naszej modelki.
Niech nie zwiedzie was fakt, że byliśmy pod dachem: sesja w pustym magazynie to plener. Tyle, że wiatr nie przewraca statywów, a na głowę nie pada deszcz. A deszcz padał. Za pierwszym razem, gdy robiliśmy zwiad lokacji i trzy dni potem, gdy pojawiliśmy się w pełnym składzie do zrobienia nagrań. Tyle, że za pierwszym razem była to lekka, wakacyjna burza z przejaśnieniami, a trzy dni później była totalna ulewa z grubą warstwą chmur i związany z tym totalny mrok… A co za tym idzie - brak światła zastanego.
Przyznam, że był to pewien kłopot. Na szczęście na obiekcie jest prąd i wszędzie rozłożonych było wiele przedłużaczy, więc skrzętnie skorzystaliśmy z jednego z nich.
Filmowanie się przy małym, roboczym światełku LED nie należy do przyjemności, ale miałem ze sobą zestaw flag/dyfuzorów Manfrotto. Zabrałem go ze sobą, by wyciemnić ekran komputera przed światłem słonecznym, a użyłem jako dyfuzora dla głównego światła na filmie. Ech, elastyczność tego zestawu uratowała mi… życie.
Zachęcam Was do obejrzenia tego epizodu Flashtime, bo przez prawie 35 minut filmu opowiadam, pokazuję i poruszam mnóstwo spraw związanych ze sprzętem na sesje plenerowe. No i robimy zdjęcia.
Miałem do dyspozycji wyjątkowo interesujące tło, więc zadaniem mojego oświetlenia było wydobyć i dodatkowo pogłębić klimat zastany na lokacji.
1. Światłem głównym (Main Light f/2.8) była lampa Profoto B10X zasilająca strumienicę optyczną GlareOne Spotlight Pro.
2. Światłem wypełniającym (Fill Light f/1.4) była kolejna lampa Profoto B10X błyskająca przez intensywnie różowy filtr do wnętrza dużej, srebrnej parasoli (Profoto Deep Umbrella XL).
3. Światłem w kontrze (Kicker Light f/1.4) była maleńka lampa Profoto A2, również z różowym filtrem.
4. Zdjęcia zrobiłem zestawem: Canon R5 z obiektywem Sigma Art 85/1.4 DG HSM przy ustawieniach f/2.8, 1/200 s, ISO 200.
5. Tłem na wszystkich zdjęciach jest graffiti wykonane przez @skareone.
Zacytuję producenta: „GlareOne Spotlight PRO 20° lub 40° to profesjonalne strumienice optyczne przystosowane do pracy z lampami LED o maksymalnej mocy 300 watów lub z lampami błyskowymi do 1000 Ws. Posiadają wbudowane obiektywy o kącie świecenia 20 lub 40 stopni, a także zastawki pozwalające kształtować strumień światła. Wyposażone w zestaw 5 filtrów barwnych, 16 masek efektowych (gobo) oraz torbę transportową.”
Dwie takie strumienice dostałem dosłownie dzień wcześniej, więc to, co widzicie na filmie, sposób, w jaki pracuję z tym narzędziem, jest dosłownie moim pierwszym wrażeniem. I krótko rzecz ujmując: to jest dobre wrażenie, jestem z tego narzędzia zadowolony.
Największą zaletą obu tych strumienic jest duży i jasny obiektyw, oddający więcej światła niż model z wymiennymi obiektywami, którym się na co dzień posługuję. GlareOne Spotlight PRO 20° oddaje prawie 1,7 EV światła więcej, a GlareOne Spotlight PRO 40° oddaje 0,7 EV światła więcej. Jak ważna jest ta właściwość dostrzeże dopiero ktoś, kto często pracuje ze strumienicami optycznymi i potrzebuje dużej mocy; ja staram się nie dopuszczać do tego, by moje lampy błyskały na pełnej mocy, ba, staram się nawet nie rozkręcać ich na 1/2. W momencie, gdy strumienica oddaje 0,7 EV więcej, mogę zmniejszyć moc mojej lampy prawie o połowę! Bardzo fajnie zaprojektowany jest goboholder, czyli uchwyt na blaszki ze wzorami. Kolejne wzory wymienia się łatwo, a sam uchwyt jest świetnie spasowany z dedykowanym otworem w strumienicy.
W tych strumienicach nie można wymieniać obiektywów. Jeśli ktoś potrzebuje strumienicy z takim konkretnym obiektywem – GlareOne Spotlight PRO jest dobrym wyborem. Jeśli ktoś chce/potrzebuje rzucać obrazy najróżniejszej wielkości i nie bardzo ma miejsce, by odsunąć się do tyłu, lepszym wyborem będzie strumienica z wymiennymi obiektywami. Będzie ona jednak wymagała zasilania co najmniej połowę większą lampą, by osiągnąć tę samą intensywność światła, ale jak to zwykle bywa: coś za coś.
Tethering jest podstawą fotografii studyjnej; w pracy zespołowej nie ma nic lepszego, niż duży ekran, na którym wszyscy oglądają na bieżąco efekty pracy. By jednak podłączyć aparat do komputera, trzeba zadbać o kilka (nomen omen – niezbędnych) akcesoriów. Kable wydają się być tymi najmniej „seksi” urządzeniami; w codziennym życiu kabel jest kablem - najlepiej, gdy w ogóle go nie widać.
Ta ostatnia uwaga sprawdza się w przypadku salonu i podłączonej w nim elektroniki użytkowej, ale czy tak samo będzie w studio? Nie od dzisiaj wiadomo, że najbardziej boli gniazdo wyrwane z aparatu spowodowane potknięciem o kabel… Dlatego dobry kabel do tetheringu powinien spełniać kilka warunków, a jednym z nich jest doskonała widoczność.
Inne warunki to odpowiednia długość (zwykle 5 metrów) i jak największy transfer danych. Powiedzmy to sobie wprost: 150 Mb na jeden plik raw już dzisiaj nikogo nie dziwi, więc płynne przesyłanie serii takich plików to nie byle co. Przewody Mathorn najpierw urzekły mnie swoimi barwami: magenta oraz cyan (Arctic Blue) – oba te kolory wykorzystuję na swoich sesjach bardzo często, a potem okazało się, że pięciometrowy kabel Mathorn (zgodny ze standardem USB 3.2 Gen2) przesyła nawet 1200 MB/s, i niejako „przy okazji” potrafi zasilać i szybko ładować urządzenia z mocą do 60 W (20 V, 3 A). A trzy lata gwarancji to już tylko wisienka na torcie.
W ofercie Mathorn można znaleźć również uniwersalną płytkę kablową, która pozwala unieruchomić kabel podłączony do aparatu. Dzięki niej złącza kabla i aparatu są chronione przed przypadkowym wyłamaniem.
Naszym tłem było graffiti przygotowane przez Skare (link do artysty poniżej), a barwy, których użył to żółcienie, oranże, czerwienie oraz lawendowy fiolet. Generalnie są to barwy analogowe, kolory wypływają jeden z drugiego.
Gdybyśmy chcieli ściśle określić układ barw na kole kolorów, pewien kłopot może sprawiać lawenda. Otóż w układzie RYB, czyli kole kolorów, którym przez wieki posługiwali się analogowi artyści (czytaj: malarze), fiolet jest barwą przeciwstawną do żółcieni. Jednak na kole RGB, czyli tym bardziej współczesnym, lawenda staje się co najwyżej akcentem bocznym.
Z obu tych zestawień (akcent boczny oraz barw przeciwstawnych) korzystam bardzo często – i to pewnie był powód, dlaczego graffiti Skare zachwyciło mnie od pierwszego spojrzenia!
Wzmocniłem scenę własnym różem (graffiti było malowane na jasnoszarej ścianie, co bardzo ułatwiło mi zadanie) i dodałem akcent przeciwstawny (pas modelki w kolorze cyan). Moją harmonią jest zatem „Matsuda typ Y”, czyli harmonia analogowa z akcentem komplementarnym.
Czytających zachęcam do obejrzenia filmu, bo tam tłumaczę, co z tego wynika.
Zacznijmy od gospodarza, czyli Lubelskie Zakłady Tytoniowe i Tytonie Art
“Tytonie Art są magnesem dla wszystkich miłośników sztuki, potencjalnych jej entuzjastów, ale też ignorantów, którzy mają ochotę poprzebywać wśród ciekawych ludzi oraz oczywiście samych kreatywnych osób, które mają jakiś pomysł na uzewnętrznienie swojego talentu na terenie Lubelskich Zakładów Tytoniowych.”
Graffiti, które posłużyło za tło do naszej sesji wykonał @Skare – gorąco zachęcam do odwiedzin jego profilu, bo tworzy fantastyczne rzeczy!
Wiktoria @wiktoria_krzepkowska okazała się fantastyczną modelką; zaangażowana, niebojąca się plenerów, swobodnie pozująca i przede wszystkim kipiąca pozytywną energią – nie mogliśmy wybrać lepiej!
Stylizacje przygotowała Małgosia @malgoneta, starannie dobierając elementy garderoby do miejsca i klimatu lokacji, a w trakcie sesji czuwała, by wszystko szło zgodnie z planem.
Mateusz @iwannaflysohigh jak zwykle był niezastąpionym asystentem przy produkcji Flashtime; rozwaga, spokój i opanowanie to cechy, które świetnie się sprawdzają, gdy działa się w stresujących warunkach.
Profoto:
Mathorn:
Manfrotto:
Sigma:
Strumienica projekcyjna GlareOne Spotlight PRO 40°
Wiatrak, którym rozwiewamy włosy modelki: Nitecore Cinewind CW30
Nazywam się Piotr Bielecki, ale gdy biorę do ręki aparat fotograficzny - a to dzieje się bardzo często - staję przed Wami jako Peter Bielack.
Gdybym miał powiedzieć coś o sobie w skrócie, powiedziałbym: fotograf portrecista, edukator, multientuzjasta. Fotograficzną karierę zaczynałem jako fotograf produktowy, potem zachwyciłem się portretem. Od samego początku lubiłem opowiadać o swojej pasji, dlatego mój blog pełen jest opisów sesji; począwszy od pomysłu i przygotowań, przez listę użytego sprzętu, szczegółowo rozpisanych setupów oświetleniowych, informacji o harmoniach w kolorze aż po retusz finalnych fotografii. Wpisy są dosyć długie, ale moją ambicją jest przekazanie wiedzy, niezbędnej do przeprowadzenia sesji takich, jak moje. A tego nie da się opowiedzieć w kilku, lakonicznych zdaniach.
Swoją wiedzę czerpałem głownie ze źródeł zachodnich: uczestniczyłem w szkoleniach prowadzonych przez takich fotografów jak: Chris Knight, Lindsay Adler, Peter Hurley i Sue Bryce. Dzięki temu, co i jak robię, nawiązałem współpracę z dużymi markami w branży: jestem Twarzą Sigma, Ambasadorem Profoto i Manfrotto, stale współpracuję z EIZO, DataColor, Sekonic i Wacom.
Moje zdjęcia i opisy sesji wraz ze schematami były publikowane w największych polskich portalach fotograficznych (Fotopolis) oraz drukowane w dziale Warsztat w magazynie Digital Camera Polska.