Mobile
Oppo Find X8 Pro - topowe aparaty wspierane AI. Czy to przepis na najlepszy fotograficzny smartfon na rynku?
Wyjątkowo smutny miesiąc dla fotografii. Po Peterze Lindberghu i Charlie Cole’u, żegnamy Roberta Franka. Jego postać wspomina Paweł Rubkiewicz, założyciel księgarni artystycznej Bookoff.
Frank, Frank, Frank - najwięksi współcześni fotografowie jak mantrę powtarzają to nazwisko pytani o artystę, który miał na nich największy wpływ. Sam nie czuł, jak wielkiej rzeczy dokonał i jak wielu ludzi na świecie zainspirował. Mnie również, choć fotografem nie jestem.
Pamiętam, to był 2004 rok. Lato. Piszę pracę magisterską o Franku i outsiderach w fotografii, a nigdzie nie mogę zdobyć jego albumu. Był wtedy niedostępny, miał wyczerpany nakład. W końcu, jest! Szczęśliwie odszukana gdzieś po znajomych trafiła w moje ręce mocno podniszczona wersja “Amerykanów”. 83 czarno-białe zdjęcia. Do dziś pamiętam to uczucie.
Kiedy zakładaliśmy fotograficzną księgarnię wiedziałem, że Frank będzie jednym z najważniejszych artystów, których twórczość będziemy promować. Bo klientów na początku trzeba było informować. Nie wiedzieć czemu w Polsce twórczość Franka była pomijana, lekceważona, także w szkołach fotograficznych. Na początku większość klientów przychodziła do nas po albumy Cartiera-Bressona, czy Capy. Kiedy dowiadywali się, kim był Frank, robili wielkie oczy, a sprowadzane z zagranicy jego albumy i filmy szybko znikały z naszych półek.
Dziś nikomu nie trzeba nic tłumaczyć. Wszyscy wiedzą, jak wielki to był artysta. “Manetem fotografii” nazwała Franka krytyczka sztuki Janet Malcolm, choć sam zdradził, że bliżej mu do Jacksona Pollocka czy Marka Rothko. Zasłynął przede wszystkim z surowych, rozmytych zdjęć dokumentalnych. Do historii przejdą właśnie “Amerykanie”. Album uznany 61 lat temu za szczyt niechlujstwa, a dziś za najbardziej wpływowy projekt fotograficzny XX wieku.
Ta kronika podróży przez 48 amerykańskich stanów, jak i dogłębne studium społeczeństwa amerykańskiego połowy lat pięćdziesiątych, na zawsze odmieniły oblicze współczesnej fotografii. Nawet dziś pod względem technicznym te zdjęcia nie tracą na swojej innowacyjności. Brak ostrości na pierwszym planie, mocno wyeksponowane ziarno, czy też niekonwencjonalne kadry to tylko niektóre ze środków ekspresji, jakimi w mistrzowski sposób posłużył się fotograf.
fot. Robert Frank, z książki "The Americans"
"Amerykanie" Franka byli też wizjonerską krytyką amerykańskiego społeczeństwa. Wzrost ekonomiczny, konsumpcjonizm oraz wyż demograficzny, które w Ameryce stały się fundamentami dla płytkiego optymizmu lat 50., zostały zestawione z obrazami ukazującymi gorzkie oblicze Ameryki. Rosnące napięcia społeczne, upadek autorytetów i narodowych symboli, a także odejście od wartości chrześcijańskich - taki okazał się los Ameryki, przed którym Frank starał się ostrzec.
- Matka zapytała mnie kiedyś, czemu robię zdjęcia tylko biednym ludziom. Po prostu moja sympatia zawsze była po stronie tych, którzy muszą walczyć, a moja nieufność po stronie tych, którzy ustalają zasady - mówił.
fot. Robert Frank, z książki "The Americans"
Na Amerykę Frank mógł spojrzeć bez sentymentu, bo był emigrantem. Urodził się w Szwajcarii, z której wyjechał w wieku 23 lat do Nowego Jorku. Robił zdjęcia m.in. dla magazynu “Vogue”, ale dokumentował też swoje podróże po Peru (album Peru), Boliwii, Anglii i Walii (album Black White and Things). Tuż po wydaniu “The Americans” porzucił fotografię na rzecz równie surowego, eksperymentalnego kina w duchu “beatników”. Jeden z najsłynniejszych jego obrazów “Cocksucker Blues” z 1972 roku dokumentował trasę Rolling Stonesów. Frank miał tylko grzecznie portretować muzyków, a sfilmował sceny narkotyzowania się i uprawiania seksu grupowego. Przerażony Mick Jagger musiał blokować wyświetlanie filmu. Dopiero pojawienie się w ostatnich latach bootlega “Cocksucker Blues” na YouTube umożliwiło szerszej publice zapoznanie się z tym filmem.
Frank na zawsze pozostał bezkompromisowym i niezależnym twórcą. Do fotografii wrócił, ale późniejsze jego zdjęcia były bardziej osobiste i refleksyjne (album The Lines of My Hand). Do końca życia trzymał się na uboczu, rzadko mówił o swoich pracach. Wpływ na to miała tragedia rodzinna - śmierć córki w katastrofie lotniczej i zdiagnozowanie schizofrenii u syna.Aż trudno uwierzyć, że tak wielka postać, nie czuła nigdy swojej wielkości. Zapytany kiedyś czy jest artystą, powiedział: Nigdy się nim nie czułem.
Dla mnie, dla księgarni Bookoff nie było ważniejszego artysty.
Albumy Roberta Franka możecie kupić na stronie bookoff.pl.
{$in-article-newsletter}