Mobile
Oppo Find X8 Pro - topowe aparaty wspierane AI. Czy to przepis na najlepszy fotograficzny smartfon na rynku?
Doktor archeologii, Nicholas Hartmann, przez ostatnie dwadzieścia lat pracował jako tłumacz naukowy i techniczny, ale niemal całe życie fotografuje. Jest synem nieżyjącego Ericha Hartmanna, wieloletniego członka i byłego prezesa agencji Magnum. Nick dorastał myśląc, że to normalne, że na kolację wpada Inge Morath czy Elliot Erwitt. Upodobania i dziedzictwo sprawiły, że wybrał dość surową formę fotografii, którą można nazwać "stylem Magnum" - czarno-białe zdjęcia wykonane na filmie 35 mm zazwyczaj przy użyciu dalmierzowego aparatu z obiektywem 50 mm.
MJ: Wydaje się, że bardzo ważne było dla ciebie dopracowanie wszystkich szczegółów metody drukowania jednym atramentem. Muszę przyznać, że nie byłem zachwycony pierwszymi efektami twojej pracy. (Możliwe, że podobne rezultaty odstraszają wiele osób, które próbują drukować w ten sposób.) Małe wydruki miały wypalone światła i dość niewiele szczegółów. Brakowało im tego czegoś, co mają dobre odbitki. Jednak dzięki temu, że stale ulepszałeś swoją technikę, efekty stawały się coraz lepsze. Od czego to zależało?
NH: Mam nadzieję, że osiągam teraz lepsze rezultaty, niż na początku! Ćwiczenie to podstawa - druk cyfrowy nie jest tu wyjątkiem. Ale rzeczywiście w czasie eksperymentów doszedłem do kilku wniosków.
Po pierwsze, mimo że zbadałem jedynie niewielką część możliwości Photoshopa, to wiem już, jak manipulować tonalnością obrazu (zarówno całości zdjęcia, jak i poszczególnych fragmentów) ze znacznie większą dokładnością i powtarzalnością wyników niż w ciemni. O wiele lepiej poznałem możliwości swojego sprzętu: wiem, jak dobrze zeskanować zdjęcie, odpowiednio skalibrowałem drukarkę i znalazłem kombinację atramentu i papieru, która daje rezultaty, na jakich mi zależy. Jednak najważniejsze jest to, że wszystko jest tak zestrojone, że mogę mieć pewność, że to, co widzę na ekranie rzeczywiście znajdzie swoje odbicie na papierze. Wymagało to mozolnego dostrajania monitora, testowania i porównywania atramentów i papierów, a także precyzyjnych manipulacji krzywą transferu.
Twoja reakcja na pierwsze wydruki mogła być spowodowana tym, że ogólnie rzecz biorąc mniejsze wydruki atramentowe wyglądają znacznie gorzej niż większe. Tradycyjny papier fotograficzny ma właściwie nieograniczoną rozdzielczość - żeby zobaczyć wszystkie szczegóły negatywu na stykówce nie trzeba używać specjalnego papieru o wysokiej rozdzielczości. Ale wydruk atramentowy ma taką samą rozdzielczość bez względu na wielkość obrazu. Jeśli spróbujemy upchnąć wiele szczegółów na małej przestrzeni to ta rozdzielczość może się okazać niewystarczająca, by przekazać taką ilość informacji. Większy wydruk bardziej odpowiada rozdzielczości drukarki i tym samym szczegóły mają odpowiednią przestrzeń do "zaistnienia". Zauważyłem, że przy rozdzielczości mojego skanera (2820 ppi) i drukarki (1440 dpi), małoobrazkowym filmie o czułości 400 ISO i wydrukach z pełnej klatki wszystko zaczyna wyglądać dobrze przy formacie 6 x 9 cali (ok. 15 x 22.5 cm, przyp. tłum.), a optymalną jakość osiąga przy 10 x 15 cali (ok. 25 x 37.5 cm, przyp. tłum.) - na większych widać już piksele. Ponieważ maksymalna szerokość papieru do mojej drukarki to 13 cali (ok. 32.5. cm, przyp. tłum.), okazuje się, że mój sprzęt jest dość nieźle dobrany.
MJ: To ciekawe, ponieważ format twoich zdjęć znacznie się powiększył od kiedy porzuciłeś tradycyjną ciemnię na rzecz druku cyfrowego. Jakiego filmu i wywoływacza używasz?
NH: Naświetlam Kodaka TMaxa 400 na 320 lub 400 ISO, ładuję dwa filmy do stalowego koreksu, robię im dwuminutową wstępną kąpiel w wodzie o temperaturze 24 stopni Celsjusza. Następnie wywołuję przez 7 do 7 i pół minuty w wywoływaczu TMax. Stosuję roztwór 65 ml wywoływacza na 500 ml wody (są po temu jakieś dobre historyczne powody, ale już nie pamiętam jakie). Potem kąpiel przerywająca, utrwalacz, wstępne płukanie, płukanie w PermaWash, ostatnie płukanie, trochę PhotoFlo i wieszamy negatywy, żeby wyschły. Od kiedy nie robię tradycyjnych odbitek, nieco skróciłem czas wywoływania - skaner potrafi wyciągnąć bardzo wiele szczegółów i płynnych przejść tonalnych z nieco niedowołanego negatywu, natomiast ma kłopoty z przebiciem się przez gęstsze części obrazu negatywu prześwietlonego, lub przewołanego.
MJ: Wielu miłośników fotografii stara się używać takiego samego sprzętu, materiałów i technik, jak mistrzowie, którzy ich inspirują. Na przykład wiele osób fotografuje na ciętych kliszach Kodaka Tri-X i wywołuje je w roztworze B HC-110 tylko dlatego, że tak właśnie robił to Ansel Adams. Jak uważasz - gdyby ktoś chciał osiągnąć takie efekty jak ty, to czy powinien starać się robić wszystko dokładnie tak jak ty i używać takiego samego sprzętu? Innymi słowy - czy istnieje jakaś recepta na dobre wydruki jednym atramentem? A może ważniejsze jest, żeby nasi czytelnicy sami trochę poeksperymentowali? W końcu zmiennych jest co nie miara: film, wywoływacz, skaner, drukarka, atrament, papier.
NH: Moją "receptą" jest fakt, że lubię zdjęcia wierne pointylistycznej naturze fotografii - jeśli podobają wam się czarne kropki na białym papierze i nie zależy wam na ukrywaniu tego swoistego "ziarna", a nawet chcecie je twórczo wykorzystać, to metoda drukowania jednym czarnym atramentem powinna wam odpowiadać. Moje doświadczenia mają jednak służyć jedynie za punkt wyjścia, bo raczej nikt nie będzie mógł powiedzieć, że ta sama kombinacja sprzętu, materiałów i technik jest dla niego najlepsza - chyba że mam sobowtóra, który robi takie same zdjęcia jak ja. Mam nadzieję, że czytelnicy nie będą próbowali wyważać otwartych drzwi, tylko zajmą się odkrywaniem nowych terytoriów.
Uważam, że do drukowania pełnego kadru z negatywu 35 mm do formatu 10 x 15 cali w zupełności wystarczy skaner 4000 ppi i drukarka o rozdzielczości 1440 dpi. Chętnie poznam opinie osób, które spróbowały czegoś, co wykracza poza te ramy.
MJ: Po publikacji pierwszej części naszej rozmowy otrzymałem wiele e-maili (chodzi tu o pierwszą publikację felietonu w sieci, przyp. tłum.). Większość osób pisała, że twoja metoda jest jak powiew świeżego powietrza, lub doceniała jej prostotę - pewien facet stwierdził nawet, że sam używa Epsona 1280 ze standardowym czarnym atramentem OEM i osiąga całkiem niezłe rezultaty. Ale paru osobom twoja metoda nie odpowiada. Fotografka z Paryża napisała, że próbowała drukować jednym czarnym atramentem i że efekty były dość "surowe". Prace na ostatnią wystawę wykonała za pomocą zestawu piezograficznego. Amerykanin mieszkający w Bangkoku "nie mógł się zgodzić" z twoją metodą z powodu kropek widocznych w światłach. W twoich wydrukach tego nie widzę.
NH: Przeczytałem korespondencję, którą mi przesłałeś i ten ostatni pan zdaje się mówić: "możliwe że metoda Hartmanna pozwala osiągnąć dobre rezultaty, ale wszystko, co wiem o atramentach, technice quadtone i rozdzielczości skanerów wskazuje na to, że to nie może być prawda". Jeszcze raz - nie chcę nikogo przekonywać, że moja metoda jest odpowiednia dla kogokolwiek innego niż ja. Wykształciłem ją, ponieważ technika quadtone bardzo mnie zawiodła (mimo entuzjastycznych opinii osób, które osiągają za jej pomocą wspaniałe efekty). Byłbym bardzo zaskoczony, gdyby niektórzy nie zareagowali na nią właśnie w ten sposób. A jeśli chodzi o kropki w światłach - kiedy dorastałem fotografie były ziarniste, więc dla mnie to wygląda naturalnie.
MJ: No cóż - większość osób myśli w kategoriach, co jest "właściwe", a co "niewłaściwe". Ja zawsze uważałem, że techniczne cechy sprzętu fotograficznego i materiałów to "właściwości", a nie "zalety" lub "wady". Chodzi mi o to, że nie istnieje sztywna hierarchia, która wskazywałaby, co jest dobre, a co złe. Każde zdjęcie jest inne - to my decydujemy, czy przyjmiemy postawę aktywną czy pasywną. Jako artyści i rzemieślnicy staramy się osiągnąć jakiś efekt. Z kolei jako widzowie podejmujemy decyzję, czy coś nam się podoba, czy też nie. Przypomniało mi się to całkiem niedawno, kiedy to pewien fotograf specjalizujący się w fotografii kolorowej powiedział, że nie lubi wydruków z atramentówek i woli odbitki w technice Type C, ponieważ te wyglądają jak "okna na świat". Mnie nigdy się nie podobały - wolę wydruki atramentowe, choćby ze względu na sposób, w jaki atrament wygląda na papierze i czystość kolorów. De gustibus non disputandum est.
Porównywałeś może swój wydruk z jakiegoś negatywu z tradycyjną odbitką srebrową z tej samej klatki? Czym się różniły (jeśli w ogóle)?
NH: Wydruki mają głębszą, bogatszą czerń. Częściowo dlatego, że matowa powierzchnia papieru niemal zupełnie nie odbija światła i tym samym staje się niezauważalna. Drugim powodem może być fakt, że dzięki Photoshopowi (i odpowiedniemu negatywowi oczywiście) jestem w stanie osiągnąć pełny zakres tonalny - wyciągnąć więcej szczegółów zarówno w światłach jak i cieniach obrazu. A jeśli fotografuje się odpowiednie obiekty (a zwłaszcza naturę, np. skały), wydruki atramentowe mają jeszcze jedną zaletę - fakturę. Kiedy się spojrzy na tradycyjne odbitki srebrowe (nawet w formacie 8 x 12 cali), można zauważyć, że powierzchnia papieru odwraca nieco uwagę od samej fotografii.
Poza tym mogę już tylko powiedzieć, że wydruki po prostu bardziej mi się podobają.
Różnice w ich odbiorze spowodowały następujące zmiany w mojej fotografii:
MJ: Dziękuję za rozmowę, Nick.
NH: Cała przyjemność po mojej stronie.
---
Pierwsza część tego artykułu znajduje się tutaj.
---
W latach 1994-2000 Mike Johnston był redaktorem naczelnym magazynu "PHOTO Techniques". Od 1988 do 1994 roku był redaktorem bardzo cenionego periodyku "Camera & Darkroom". Choćby z tego powodu stał się jednym z najbardziej wpływowych dziennikarzy amerykańskiego rynku fotograficznego ostatniej dekady.
Co niedziela Mike pisze swój felieton zatytułowany "Fotograf niedzielny", w którym daje wyraz swoim kontrowersyjnym poglądom na temat przeróżnych zjawisk, jakie mają miejsce w świecie fotografii.
Mike Johnston pisze i publikuje niezależny kwartalnik The 37tth Frame, który adresowany jest do maniaków fotografii. Jego książka zatytułowana "The Empirical Photographer" ukaże się w 2003 roku.
Autor udzielił nam pozwolenia na przetłumaczenie i opublikowanie jego felietonów w wyrazie wdzięczności dla swoich krewnych - państwa Nojszewskich mieszkających w Oak Park w stanie Illinois.