Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Tak jak zapewne każdy od czasu do czasu, myślę ostatnio o kupnie nowego aparatu. Co prawda Konica Minolta Dynax 7D wiernie mi służyła, ale jeśli chodzi o styl fotografowania nigdy nie była to kamera, która sprawiała mi dużo radości. Nie przyzwyczaiłem się do tego, że tak bardzo rzuca się w oczy, a do tego trudno było nosić ją ze sobą cały dzień (ciężar i wielkość przeszkadzały w codziennych obowiązkach). Kiedy już robiłem zdjęcia, wymiary i waga były OK. Zauważyłem jednak, że coraz częściej unikam zabierania jej ze sobą, bo kiedy noszę ją na ramieniu, ciągle o coś zawadzam.
Jednak myślę o zastąpieniu 7D czymś nowym tylko dlatego, że ta nabawiła się z czasem kilku przypadłości programowo-sprzętowych, o których wiem, że niezwykle trudno je namierzyć i naprawić. Firma Konica Minolta wycofała się z produkcji aparatów i serwis przejęło Sony. Niestety już na początku pojawiają się dość duże koszty, a nie mam gwarancji, że podczas serwisowania nie znajdzie się parę nowych usterek, które dodatkowo podwyższą koszt naprawy. Dlatego wydaje mi się, że wysłanie KM 7D na wcześniejszą emeryturę jest opcją sensowniejszą niż wizyta w serwisie.
Myślałem już o kilku strategiach przeprowadzenia tej zamiany. Pierwsza zakładała nie wspominanie o tym na mojej stronie (The Online Photographer) czy na łamach Fotopolis.pl. Szkoda, że w Internecie tak powszechne jest przywiązanie do marek - najważniejsze stały zakupy jedynie słusznego sprzętu (mimo że praktycznie wszystkim da się zrobić dobre zdjęcia). Mój wybór, choć de facto będzie stanowił swojego rodzaju rekomendację, nie powinien mieć dla nikogo znaczenia (a w każdym razie niezbyt duże). Niewykluczone, że niektórym poznanie mojej decyzji może pomóc, ale lepiej, żeby tak nie było. Najgorsze jest to, że zwolennicy danej marki (czy nawet konkretnego modelu) mogliby wykorzystać moją opinię do wzmacniania swoich argumentów o tym, że aparat X jest lepszy od aparatu Y. Nie mam zamiaru uczestniczyć w takich przepychankach - czy to bezpośrednio, czy też pośrednio. Z drugiej strony, nieporuszanie tematu wyboru aparatu na łamach magazynu fotograficznego przeczy nieco idei całego medium i może zostać odebrane jako pójście nieco pod prąd.
Kolejny dylemat, przed którym stoję, to decyzja, czy kupić mały, lekki i amatorski aparat, czy może większą i cięższą kamerę zawodową. Jedno i drugie ma swoje plusy i minusy. Trudno pojawić się na miejscu zlecenia z aparatem z niskiej półki - nawet mało zaawansowani klienci mogą się dziś orientować w najnowszych trendach i rozpoznać profesjonalny aparat. Amatorski stawiałby mnie w ich oczach w złym świetle, a zbyt rzadko robię zdjęcia za pieniądze, żeby było mnie stać na dwa systemy naraz. Z drugiej strony, nie znoszę taszczyć ze sobą wielkich, pancernych lustrzanek z równie wielkimi i pancernymi zoomami. Co oczywiście nie znaczy, że nigdy tego nie robię (rola muła powinna być wpisana w zakres obowiązków fotografa...), jednak unikam takich sytuacji jak ognia. Pisałem już o tym wielokrotnie, ale powtórzę jeszcze raz - niepodważalna zasada, że duże równa się dobre, a małe znaczy amatorskie, to powszechne dziś na rynku fotograficznym podejście, którego szczerze nie znoszę. Na szczęście to tylko moda, choć nigdy dotąd nie była tak dominująca. Żałuję, że nie mamy pod tym względem większego wyboru.
Kolejnym ciekawym aspektem wybierania nowego aparatu (powtarzam - aparatu dla mnie) jest fakt, że w tym wypadku hierarchia marek fotograficznych staje na głowie. W tej chwili najmocniejszy jest duet Nikon / Canon, podczas gdy Sony, Olympus i Pentax mają znacznie mniejszy udział w rynku. Tymczasem, ponieważ tak bardzo cenię stabilizację obrazu opartą na ruchach matrycy, dla mnie marki drugorzędne stają się pierwszorzędnymi, a pierwszorzędne schodzą na dalszy plan. To Sony, Olympus i Pentax znajdują się w czołówce mojej listy, ponieważ wszystkie te firmy mają w swojej ofercie lustrzanki ze stabilizacją sensora, podczas gdy Canon i Nikon (wybrawszy optyczną stabilizację obiektywów) plasują się poza podium. Ktoś, kogo ulubione ogniskowe czy wręcz obiektywy pokrywają się ze szkłami Canona / Nikona ze stabilizacją, będzie miał na ten temat oczywiście odmienne zdanie.
Słuch (i wzrok...) absolutny
Poważnym problemem jest wybór obiektywów. Słyszeliście pewnie o audiofilach obdarzonych słuchem absolutnym. Są w stanie ze słuchu rozpoznać najmniejsze techniczne szczegóły dotyczące danego sprzętu. To prawdziwe przekleństwo, ponieważ potrafi skutecznie uniemożliwić cieszenie się muzyką. Niestety, jak to mówią, rodziny się nie wybiera... Sam tak mam i wiem, jakie to potrafi być wkurzające. Niestety, w moim przypadku, podobnie jest z oczami i optyką fotograficzną. Przez wiele lat z ogromnym (może nawet zbyt dużym) zainteresowaniem obserwowałem, jak zachowują się obiektywy. Wykształciłem dzięki temu podwyższoną wrażliwość na cechy optyki - w tym wady optyczne - widoczne na zdjęciach. Potrafię, na przykład, z łatwością rozpoznać aberrację sferyczną czy krzywiznę pola, które są praktycznie niewidoczne dla większości osób. Takie skrzywienie nie ma tak naprawdę żadnego wpływu na zdjęcia - w dzisiejszych czasach trudno znaleźć prawdziwie zły obiektyw - ale wpływa na mój odbiór moich zdjęć.
Pod tym względem żaden producent nie jest idealny. Za lidera wśród firm robiących obiektywy uważam dziś Olympusa - w świecie zoomów do lustrzanek cyfrowych jest teraz tym, czym Leica dla poprzedniego pokolenia i Zeiss dla jeszcze starszych miłośników fotografii. Ale Olympus ma też najbardziej ograniczony wybór obiektywów ze wszystkich najważniejszych graczy. Tutaj na czoło wysuwa się Pentax, do którego aparatów pasują też najnowsze manualne, stałoogniskowe Zeissy (robione przez Cosinę). Można je również kupić do nikonów, ale co ciekawe - nie do lustrzanek marki Sony, mimo że Sony ma w ofercie kilka szkieł z górnej półki firmowanych logiem Zeissa. Nawet nie pytajcie.
No i oczywiście nie możemy zapomnieć o czerni i bieli. Kiedy zaczynałem swoją przygodę z tym medium, kolorowa fotografia była kopciuszkiem, "prawdziwą" fotografię robiło się wyłącznie w czerni i bieli. Teraz role się zamieniły i to zdjęcia czarno-białe stoją dziś na straconej pozycji. Żeby zrobić lustrzanką cyfrową dobre zdjęcie czarno-białe, potrzebne są: szeroki zakres dynamiki i ładne przejścia tonalne w światłach. O co chodzi? Prześwietlenie łączy się w cyfrze z "przepalonymi" światłami, spowodowanymi (w dużym skrócie) przez przepełnienie punktów światłoczułych fotonami. Liczy się sposób, w jaki do tej czystej bieli dochodzimy - jeśli nagle i z dużym skokiem, to niedobrze, jeśli stopniowo i z gracją, to świetnie. Problem w tym, że biorąc pod uwagę ten czynnik, bardzo komplikujemy sprawę, bo nie znajdziemy na ten temat informacji ani w specyfikacjach sprzętu, ani w testach. A jeśli w tych drugich padnie nawet kilka słów o czerni i bieli, odnoszę wrażenie, że większość testerów zajmujących się cyfrą nie ma pojęcia, jak wygląda dobre czarno-białe zdjęcie, więc ich opinie na ten temat są często zupełnie nieprzydatne. Na pewno warto je traktować ze zdrową dozą sceptycyzmu.
Wygląda na to, że zrobię chyba to, co większość z nas - będę sobie dalej myślał o zmianie aparatu, zadowalając się tymczasem tym, co mam.
----
Fotograficzny blog Mike'a: The Online Photographer
Książki Mike'a i darmowe pliki do pobrania: www.lulu.com/bearpaw
Podyskutuj o "Fotografie niedzielnym" na Forum Fotopolis.
W latach 1994-2000 Mike Johnston był redaktorem naczelnym magazynu PHOTO Techniques. Od 1988 do 1994 roku był redaktorem bardzo cenionego periodyku Camera & Darkroom. Choćby z tego powodu stał się jednym z najbardziej wpływowych dziennikarzy amerykańskiego rynku fotograficznego ostatniej dekady.
Co miesiąc (przedtem co niedziela) Mike pisze swój felieton zatytułowany "Fotograf niedzielny", w którym daje wyraz swoim kontrowersyjnym poglądom na temat przeróżnych zjawisk, jakie mają miejsce w świecie fotografii.
Mike Johnston pisze i publikuje niezależny kwartalnik The 37th Frame, który adresowany jest do maniaków fotografii. Jego książka zatytułowana The Empirical Photographer ukazała się w 2005 roku.
Autor udzielił nam pozwolenia na przetłumaczenie i opublikowanie jego felietonów w wyrazie wdzięczności dla swoich krewnych - państwa Nojszewskich mieszkających w Oak Park w stanie Illinois.