Wydarzenia
Sprawdź promocje Black Friday w Cyfrowe.pl
W fotografii czarno-białej określenia "ton", "tonacja" czy "tonalność" oznaczają czerń, biel i wszystkie odcienie szarości pomiędzy. Ale jest w nich jednocześnie coś magicznego. Różne wartości tonalne pięknie opisują płaszczyzny, to na pewno, lecz zwykłe zestawienie szarości potrafi też przekazać wiele emocji. To samo można powiedzieć o "palecie" tonalnej pięknej fotografii, która potrafi być równie ekspresyjna, jak zestawienie odpowiednich dźwięków (tonów) w muzyce. Największym komplementem w ustach Louisa Armstronga wypowiadającego się o innym muzyku były słowa: "ma niezłe brzmienie", czyli właśnie ton...
Odniesienie do muzyki to odległa analogia, ale w niektórych wypadkach związek jest znacznie ściślejszy. Wśród znakomitych fotografów "wielkoformatowych" z zachodniego wybrzeża USA było wielu muzyków. Ansel Adams i Paul Caponigro byli pianistami, Wynn Bullock śpiewakiem operowym. Zresztą nawet warsztatowy aspekt fotografii aż się prosi o muzyczne analogie, a do opisu tonalności prac niektórych fotografów idealnie pasują określenia związane z muzyką, pozwalające jednocześnie uniknąć wpuszczenia się w maliny pretensjonalnego bełkotu. Kiedyś na przykład określiłem tonalność prac Adamsa jako "wagnerowską". Pasuje, prawda?
Narzędzia, jakie ma do dyspozycji fotograf robiący czarno-białe zdjęcia, służą przede wszystkim do wpływu na tonację pracy. Jednym z zadań jest tu oczywiście sprawność opisowa, ale dla mnie ważniejsza jest ekspresja. Niektórzy fotografowie upodobali sobie pewne zakresy tonalne i w ich dojrzałej twórczości łatwo zauważyć ten swoisty wizualny podpis. Edward Weston uwielbiał kształty malowane przez głębokie cienie, nawet podczas fotografowania scen oświetlonych mocnym słońcem - jego syn Brett rozwinął to podejście aż do przesady. Ralph Gibson dość wcześnie zorientował się, że najbardziej odpowiadają mu negatywy, które nie poddają się bez walki i atakują widza wysokim kontrastem i ostrym ziarnem, które jednak nie wpływa negatywnie na liczbę drobnych detali. Ralph Steiner, moim zdaniem do dziś najlepszy fotograf chmur, miał słabość do delikatnych przejść tonalnych w światłach. Z kolei Joyce Tenneson odnalazła swój głos w eterycznych odbitkach na papierze akwarelowym, który sama pokrywała płynną emulsją światłoczułą. Odbitkach tak jasnych, że nie dość, że nie mają czerni, to ledwo można na nich znaleźć choćby ciemniejsze szarości.
Pamiętam, jak bardzo się zdziwiłem, kiedy po raz pierwszy na żywo zobaczyłem oryginalne odbitki Roya De Caravy. Album "Roy De Carava: A Retrospective" opracowany przez Petera Galassiego i wydany przez nowojorskie Museum of Modern Art należy do najlepszych książek fotograficznych poświęconych dwudziestowiecznej fotografii. A może inaczej - jest to książka, która opisuje jeden z najważniejszych dorobków twórczych ubiegłego wieku. Prace De Caravy są tak ciemne i ponure, że światło niemal na nich nie istnieje, a wszystko najważniejsze rozgrywa się w głębokim cieniu, czarno na czarnym. Jednak albumowe reprodukcje zdjęć Cavary to dość luźne interpretacje oryginału. Zazwyczaj są jaśniejsze i mają wyższy kontrast, podczas gdy autorskie odbitki były niemal czarne i przerażająco ponure. Wiele osób uważa nawet, że fotograf przekroczył granice stylu i pogrążył się w obsesji ciemnością.
W stronę szarości
Niedawno trafiła w moje ręce książka, na którą z utęsknieniem czekałem od kilku miesięcy - wydany przez Steidla album zatytułowany po prostu "Henry Wessel". Spędziłem z nim cudowną godzinę obcowania z wyjątkową tonalnością tych zdjęć.
Wessel fotografuje leicą z lat 50. ubiegłego wieku z obiektywem Canona na gwint L39. To szkło ma najwyżej jedną powłokę przeciwodblaskową, jeśli w ogóle. Nie ma za to kontrastu nowoczesnych obiektywów, a na zdjęciach można zauważyć subtelne oznaki nie najlepszego zachowania pod światło. Charakterystyka miękkiej optyki jest jeszcze podkreślana przez takież niskokontrastowe odbitki. Paleta tonalna Wessela mieści się zazwyczaj w okolicach perłowych szarości szóstej strefy. Bardzo rzadko można zobaczyć na jego zdjęciach czerń lub biel, praktycznie prawie nigdy. Tonacja jego fotografii imploduje w stronę średnich szarości, jakby przyciągana do nich tajemniczą siłą.
Autor jest tak przywiązany do swojego ulubionego zakresu tonów, że czasem przesadza. I tak jak De Carava eksploruje granicę ciemności, tak Wessel zbyt mocno forsuje szarość. Niektóre jego odbitki można by zrobić z kontrastem wyższym o dwa pełne stopnie (w przypadku papierów stałogradacyjnych) i dalej byłyby dość płaskie. Oczywiście zamiłowanie Wessela do subtelnej palety tonalnej jest całkowicie sprzeczne z coraz powszechniejszą współczesną tendencją, zgodnie z którą dziś liczą się: nadmiar, przesadny dramatyzm, mocne kolory, ostrość. W ten sposób zwraca na siebie naszą uwagę, właśnie dystansując się od powszechnej kakofonii. Moi uczniowie z czasów, kiedy uczyłem fotografii, byli przekonani, że recepta na wszelkie braki zdjęcia to kontrast, kontrast i jeszcze raz kontrast.
Wessel poszedł w przeciwnym kierunku. Efekty takiej postawy są bardzo "klimatyczne" i subtelne, przywodzą na myśl starocie. Jego fotografie jakby czekają, aż rzeczy, które przedstawiają się zestarzeją, odejdą w zapomnienie. Niektóre już nawet odeszły - w końcu wiele z tych zdjęć powstało w latach 60. i 70. ubiegłego wieku.
To mnie rusza
W przeciwieństwie do De Caravy, Wessel jest pierwszorzędnym fotografem drugiego rzędu. Ale znalazł swój głos i konsekwentnie trzyma się swojej artystycznej drogi od dziesięcioleci. Jego prace są przyziemne, nawet w dosłownym znaczeniu, ponieważ większość z nich powstaje podczas długich spacerów. Tematyka również nie poraża efektownością - Wessel szuka ekspresyjnej gracji w zwyczajnym i codziennym, zupełnie jakby był obserwatorem z zewnątrz, a nie częścią tego świata.
Ten album nie jest obowiązkowym dodatkiem do kolekcji, nie mogę go wszystkim gorąco polecić. Ale jest to książka, która trafi na krótką listę moich ulubionych. (Mimo że wiele zdjęć w niej zawartych znam doskonale już od wielu lat). Jestem przekonany, że tak jak w przypadku innych moich faworytów będę z nią mógł usiąść spokojnie w fotelu i niespiesznie przewracając strony pogrążyć się w transie, medytacji, sycąc się obrazami, pozwalając myślom uciec gdzieś daleko. Zdjęcia Wessela są jak krótkie, ale przecudowne muzyczne miniatury. Nie Chopina, który był zbyt pomysłowym technikiem, żeby ta analogia tu pasowała. Bardziej jak Fauré (Francuski kompozytor i organista Gabriel Urbain Fauré był dziewiętnastowiecznym mistrzem małych form, przyp. tłum.).
Tak naprawdę nikt nie potrafi wyjaśnić, czemu tonację C-dur uznaje się za heroiczną a D-mol za romantyczną. Nie wiemy, czemu i jak dźwięki / tony wywołują emocje i czemu niektóre dźwięki łatwej przemawiają do niektórych słuchaczy. Ale wystarczy wiedzieć, że tak jest.
----
Fotograficzny blog Mike'a: The Online Photographer
Książki Mike'a i darmowe pliki do pobrania: www.lulu.com/bearpaw
Podyskutuj o "Fotografie niedzielnym" na Forum Fotopolis.
W latach 1994-2000 Mike Johnston był redaktorem naczelnym magazynu PHOTO Techniques. Od 1988 do 1994 roku był redaktorem bardzo cenionego periodyku Camera & Darkroom. Choćby z tego powodu stał się jednym z najbardziej wpływowych dziennikarzy amerykańskiego rynku fotograficznego ostatniej dekady.
Co miesiąc (przedtem co niedziela) Mike pisze swój felieton zatytułowany "Fotograf niedzielny", w którym daje wyraz swoim kontrowersyjnym poglądom na temat przeróżnych zjawisk, jakie mają miejsce w świecie fotografii.
Mike Johnston pisze i publikuje niezależny kwartalnik The 37th Frame, który adresowany jest do maniaków fotografii. Jego książka zatytułowana The Empirical Photographer ukazała się w 2005 roku.
Autor udzielił nam pozwolenia na przetłumaczenie i opublikowanie jego felietonów w wyrazie wdzięczności dla swoich krewnych - państwa Nojszewskich mieszkających w Oak Park w stanie Illinois.