Wydarzenia
Sprawdź promocje Black Friday w Cyfrowe.pl
Są zdjęcia, które siedzą w człowieku dość długo, zanim uda się je zrealizować. Wpadł mi kiedyś w ręce album Clyde'a Butchera. Fotografuje on rozlewiska w parku narodowym Everglades na południu USA. Wykonane wielkoformatowym aparatem czarno-białe zdjęcia drzew zaskakują bogactwem szczegółów i szeroką skalą szarości. Nie mamy w Polsce takich rozlewisk. Ani ja nie mam aparatu na negatywy rozmiaru 8x10 cali. A jednak - pomyślałem sobie, że zrobienie podobnego zdjęcia jest możliwe. Podobnego nie w sensie kompozycji, ale pod względem nastroju i sposobu pokazania lasu.
Jeden z tak charakterystycznych dla Polski długich weekendów postanowiłem spędzić nad Biebrzą. Zadzwoniłem do reklamującego się w sieci gospodarstwa agroturystyczngo i zarezerwowałem miejsce. Pakowanie sprzętu nie zajmuje mi wiele czasu, bo w sumie mam dwa korpusy i cztery obiektywy.
Na miejscu okazało się (szczerze mówiąc - była to moja pierwsza wizyta w tych rejonach), że warunki zupełnie nie przypominają tych ze zdjęć Butchera. Ale od czego umiejętność improwizacji? Fotografowanie w lesie wymaga radzenia sobie z kilkoma problemami. Pierwszym jest stosunkowo mała ilość światła. Wolałem nie podwyższać czułości, zależało mi bowiem na maksymalnej "jednorodności" zdjęcia pozbawionego szumów. Jedynym wyjściem był więc statyw. Coraz popularniejsze w aparatach cyfrowych są układy redukcji drgań. I pewnie w określonych sytuacjach działają dobrze. Statyw jest jednak, moim zdaniem, niezastąpiony. Pozwala bowiem na spokojne kadrowanie, wykonanie kilku różnych pod względem ekspozycji zdjęć dokładnie z tego samego ujęcia oraz stosowanie różnych filtrów na dokładnie identycznych kadrach.
Kolejnym kłopotem podczas fotografowania w lesie jest różnica jasności między cieniem a światłami. Słońce przebijające się przez korony drzew nigdy nie rozświetla najciemniejszych miejsc położonych w niżej położonych częściach lasu. Fotografowie "srebrowi" muszą nauczyć się odpowiedniego wywoływania filmów oraz stosowania filtrów przyciemniających widoczne między drzewami niebo. "Cyfrowi" mogą ratować się przed prześwietleniem najjaśniejszych części zdjęcia zapisując pliki RAW - tyle że potem jest kłopot z ich obróbką. Innym wyjściem może być zmniejszenie kontrastu zdjęć w menu rejestracji.
Zdjęcie, które jest bohaterem dzisiejszego odcinka, powstało po dwóch dniach spacerów. Przyzwyczaiłem się do przemoczonych butów. Przestały mi przeszkadzać komary. Wiedziałem mniej więcej, jak wysoko jest słońce w określonej porze dnia i z której strony świeci. Kiedy zauważyłem drzewo stojące w pewnym oddaleniu od innych, na środku sporej "kałuży" pomyślałem "bingo!". Rozkładanie statywu ma taką zaletę, że jest czas zastanowić się nad oglądaną sceną i pomyśleć o wszystkich elementach zdjęcia. Fotografujący z ręki pstryka i idzie dalej.
Aparat umieściłem dość nisko. To kolejna zaleta statywu. Cyfrówki z uchylnym ekranem można trzymać tuż nad ziemią, to prawda. Ale spróbujcie tak kucać przez pół godziny...
Jestem zwolennikiem obiektywów o stałej ogniskowej - w tym wypadku użyłem obiektywu o ogniskowej 24mm (x1,6 dla mojej cyfrówki niestety). Dał odpowiedni kąt widzenia i perspektywę: samotne drzewo wyraźnie odcina się od reszty. Przysłona F11 odpowiada za ostrość od zera do nieskończoności.
Dzień był słoneczny, musiałem więc sobie poradzić z dużym kontrastem oświetlenia. Cierpliwość popłaca - po paru minutach czekania niewielkie chmury zasłoniły jasne słońce, a filtr polaryzacyjny dopełnił dzieła i zdjęcie jest w miarę jednorodnie naświetlone. Pomiar światła nie był problemem.
Gotowy plik (zapisany jako duży JPEG) wymagał jedynie zdjęcia kolorów za pomocą suwaka w Photoshopie. I już.
Mam to samo zdjęcie zrobione na tradycyjnym czarno-białym negatywie (kolejna zaleta statywu). I nie wiem, które jest lepsze. To chyba największy komplement dla cyfry, na jaki kiedykolwiek się zdobyłem.