Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Najważniejsza wiadomość ostatnich dni - porządny, soczysty news - to fakt, że jednym pewnym posunięciem Canon odwrócił trend dotyczący tzw. "matryc pełnoklatkowych". Zrozumiała słaba sprzedaż super drogich pełnoklatkowych Canonów 1Ds i 1 Ds Mk II oraz niedawna wiadomość o zakończeniu produkcji pełnoklatkowych lustrzanek cyfrowych Kodaka wystarczyły, żeby nawet tak zagorzały zwolennik pełnoklatkowych matryc jak Michael Reichmann z Luminous-Landscape.com ochrzcił APS-C "nowym małym obrazkiem". Całkiem logiczny wniosek. Pełna klatka się kończyła.
I wtedy Canon zaprezentował model 5D (niezbyt fortunna nazwa, ponieważ używa jej już Konica Minolta). C-5D, jak go na swój użytek nazwałem, to w zasadzie "20D-plus" z kopią wielkiej pełnoklatkowej matrycy z 1 Ds Mk II w środku (nowy aparat ma co prawda bliżej do 13 Mp, ale łapiecie, o co mi chodzi). Canon trafił idealnie między te dwa modele - C-5D będzie kosztował jakieś dwa razy więcej niż 20D i dwa razy mniej niż 1Ds - to duża różnica, niezależnie od miejsca, z którego patrzymy (czy w górę, czy w dół).
Żeby wszystko było jasne, muszę przyznać, że jestem wielkim miłośnikiem matryc APS-C. Zresztą moim zdaniem niepełnoklatkowe matryce sprawdzą się w dłuższej perspektywie, ale to temat na inny felieton. Oczywiście nie mam nic przeciwko pełnoklatkowym czy miniaturowym matrycom. Im więcej, tym lepiej. Jednak "pełnoklatkowość" to dla niektórych fotografów więcej niż chwilowy konik technologiczny - wiele osób podchodzi do sprawy bardzo emocjonalnie. Na forum strony DPReview.com (czytaj) odważyłem się zauważyć, że zdjęcia przykładowe wykonane Canonem 5D na moje oko wcale nie wyglądają najlepiej (ale nie przesadzajmy - w końcu to przedprodukcyjny egzemplarz. Jak uwaga na temat takich zdjęć może być w jakikolwiek sposób wiążąca?). Zareagowano, jakbym popełnił bluźnierstwo. Momentalnie wątek zaroił się od najróżniejszych odpowiedzi ze wszystkimi figurami retorycznymi, jakie można znaleźć w Internecie: wielokrotnie na zmianę obrażano mnie i moich adwersarzy, chwalono za dobre oko i ganiono za szarganie własnej reputacji, itp. itd.
Ludzie... To tylko aparaty! Nie mówimy o waszym wielkim oddaniu Wisznu czy Jezusowi, ani o wojskowym obuwiu waszego przodka ze strony matki. Pewna prawidłowość dotyczy w zasadzie wszystkich aparatów od zarania dziejów: kilku dobrych fotografów wykona Canonem 5D parę znakomitych zdjęć, ale większości właścicieli tej kamery posłuży ona do robienia marnych fotek. Aparaty nie robią dobrych zdjęć, robią je fotografowie.
Wasze zdjęcia są do bani (moje też)
Był to jednak bardzo ciekawy wątek. Już od pierwszych dagerotypów fotografowie mieli ten sam problem - tzw. "syndrom magicznego zaklęcia". Ludzie uzależniają jakość od konkretnych parametrów technicznych (czasem całkiem słusznie, innym razem zupełnie bezsensownie), a następnie z fanatycznym poświęceniem wyszukują najbardziej skrajne objawy tego, co ich interesuje i czepiają się szczegółów. Czemu? Jasna sprawa, że nie chodzi o zwykłą ocenę produktu i zainteresowanie techniką. Myślę, że po prostu liczą na to, że poznają w ten sposób "magiczne zaklęcie"; trick, technikę czy sprzęt - coś, co automatycznie obdarzy ich zdjęcia wyjątkowością.
Do pewnego stopnia jest to możliwe. Mogę powiedzieć, że mój aktualny ulubiony aparat (Konica Minolta Dynax 7D) zapewnił mi naprawdę cudowne rezultaty ("test" 7D mojego autorstwa ukaże się w ciągu kilku miesięcy w magazynie "Black & White Photography"). Z drugiej strony, zrobiłem kilka fajnych zdjęć starym dobrym 3-megowym Olympusem C-3040z. Tyle że większy potencjał droższego sprzętu potęguje syndrom magicznego zaklęcia: wielu fotografów zauważa stopniowy, pozorny wzrost jakości, za który zapłacili przy okazji ostatnich zakupów fotograficznych, i przenosi to doświadczenie na bardziej ogólny plan. Zakładają, że najwyższą jakość i wyjątkowość może zapewnić tylko najdroższy sprzęt. Gdyby tylko mogli sobie na niego pozwolić... (i jak się okazuje również obronić w internetowej dyskusji!).
Oczywiście tak nie jest. Szczerze mówiąc, większość moich zdjęć jest do bani. Przyznanie się do tego przyszło mi z taką łatwością, ponieważ większość waszych zdjęć też jest do bani. Skąd to wiem? A stąd, że większość zdjęć większości osób jest do bani. Widziałem stykówki Cartier-Bressona i większość jego zdjęć była do niczego. Jeden z moich nauczycieli opowiadał kiedyś, jakim objawieniem były dla niego zajęcia z Garrym Winograndem, na których ten pokazywał swoje styki - większość jego klatek nadawała się do wyrzucenia. Tak to już po prostu jest.
A co to ma wspólnego z "magicznym zaklęciem"? Tyle że coś takiego nie istnieje! Przykro mi. Fajnie byłoby móc liczyć na aplauz i szacunek tylko dlatego, że kupiliśmy canona, minoltę czy cokolwiek innego. Ale wszystkie najgorsze fotki Cartier-Bressona i Garry'ego Winogranda zostały zrobione tymi samymi leikami, którymi mistrzowie wykonali swoje nieśmiertelne arcydzieła. Zresztą niektóre naprawdę wspaniałe fotografie zrobiono absurdalnie beznadziejnymi aparatami. Widzieliście kiedykolwiek lustrzankę Grafleksa?
Phil Davis ma coś takiego w swoim studio. Wziąłem ten aparat do ręki i nawet spróbowałem spojrzeć przez wizjer. Uwierzcie, bracia i siostry - na żywo sprawia znacznie gorsze wrażenie niż na zdjęciu! Mimo to Dorothea Lange robiła tym monstrum zdjęcia i to dobre. Cholera - nawet wspaniałe. Wniosek? Aparat nie ma znaczenia.
Mam więc dwie wiadomości: dobrą i bardzo dobrą. Dobra wiadomość jest taka, że nie potrzeba C-5D (czy nawet 7D), żeby robić świetne zdjęcia, zakładając oczywiście, że w ogóle jesteśmy w stanie od czasu do czasu zrobić świetne zdjęcie. A teraz druga - bardzo dobra - wiadomość: jeśli kupicie sobie C-5D, z pewnością będzie on w stanie robić znakomite zdjęcia. Pod warunkiem, że wy też...
----
Zaprenumerujcie biuletyn Mike'a Johnstona www.37thframe.com
Książki Mike'a i darmowe pliki do pobrania: www.lulu.com/bearpaw
Więcej zrzędzenia, głównie o polityce: quotidianmeander.blogspot.com
Podyskutuj o "Fotografie niedzielnym" na Forum Fotopolis.
W latach 1994-2000 Mike Johnston był redaktorem naczelnym magazynu PHOTO Techniques. Od 1988 do 1994 roku był redaktorem bardzo cenionego periodyku Camera & Darkroom. Choćby z tego powodu stał się jednym z najbardziej wpływowych dziennikarzy amerykańskiego rynku fotograficznego ostatniej dekady.
Co niedziela Mike pisze swój felieton zatytułowany "Fotograf niedzielny", w którym daje wyraz swoim kontrowersyjnym poglądom na temat przeróżnych zjawisk, jakie mają miejsce w świecie fotografii.
Mike Johnston pisze i publikuje niezależny kwartalnik The 37th Frame, który adresowany jest do maniaków fotografii. Jego książka zatytułowana The Empirical Photographer ukaże się w 2004 roku.
Autor udzielił nam pozwolenia na przetłumaczenie i opublikowanie jego felietonów w wyrazie wdzięczności dla swoich krewnych - państwa Nojszewskich mieszkających w Oak Park w stanie Illinois.