Wydarzenia
Sprawdź promocje Black Friday w Cyfrowe.pl
Stało się! Moja najnowsza książka jest już gotowa i można ją nawet kupić. Nosi tytuł Lenses and the Light-Tight Box. Nie jest tak dobra jak The Empirical Photographer, ale można ją uznać za coś w rodzaju uzupełnienia do tej pozycji: pierwsza zawiera teksty krytyczne i recenzje wystaw - sztuka znaczy się; najnowsza składa się z artykułów o aparatach, optyce i technice - czyli o sprzęcie.
W związku z tym nowa książka jest znacznie tańsza. Zresztą przez pewien czas będzie ją można kupić za cenę niższą niż ostateczna. Nie jestem specem od marketingu, ale można to nazwać "promocją w przedsprzedaży". Na razie kosztuje 12,99 $. Prędzej czy później cena wzrośnie do 17,99 $, ale jeszcze nie wiem kiedy - może jutro, może dopiero za tydzień... Lenses and the Light-Tight Box ma tekst podzielony na dwie kolumny i całkiem dużo ilustracji. Nie liczyłem dokładnie, ale myślę, że między 30 a 40. Zawiera 21 artykułów. Na szczęście tym razem nie zajmuję się zamówieniami. Wszystko załatwia strona druku na żądanie. (Dostałem nauczkę. I nie martwcie się - pracuję nad rozesłaniem wszystkich zamówionych egzemplarzy pierwszej książki).
Skąd ta niska cena? Po prostu zastanawiam się, czy kogokolwiek w ogóle zainteresuje coś takiego. W końcu to tylko zbiór tekstów opublikowanych już wcześniej - zazwyczaj w czasopismach w latach 1987-2002. Dla osób wychowanych na cyfrze moja najnowsza książka będzie głównie, hm - historyczna. Choć oczywiście mam nadzieję, że wśród 60 tysięcy słów, które wstukałem na klawiaturze, znajdziecie przynajmniej kilka (fotograficznych) mądrości i uśmiechniecie się ze dwa, trzy razy. Zresztą trafiło do niej parę artykułów, które rzeczywiście są historyczne. Na przykład "The EOS Revolution" - opowiada historię wiekopomnej i brzemiennej w skutki decyzji o zmianie bagnetu - niezwykle ryzykownej, ale umożliwiającej walkę z Nikonem o palmę pierwszeństwa. Tekst ten kosztował mnie mnóstwo pracy (bardzo rzetelnie się do niego przygotowałem) i został nawet przedrukowany, a następnie rozpowszechniany przez Canona początku lat 90. Chyba warto go przeczytać.
Byłbym zapomniał - dodałem kolejne 17 obiektywów do darmowego "Rankingu bokeh", który można pobrać na stronie z książkami (www.lulu.com/bearpaw). Jest to już wersja nr 2 zawierająca 52 szkła.
Pozytywne wibracje
Ostatnio ślinię się na myśl i marzę o Konice Minolcie Dynax 7D. Jeśli się nad tym dobrze zastanowić, to jest to jeden z tych aparatów, które powinny mi się podobać. Mimo że ma mnóstwo pokręteł i przycisków, obsługuje się go dość łatwo, ponieważ projektanci postanowili zapewnić użytkownikowi bezpośredni dostęp do większości funkcji za pomocą logicznie pomyślanych elementów sterujących. Dynax 7D jest szybki i ergonomiczny, a do tego ma bardzo duży, przejrzysty wizjer niemal jak lustrzanki małoobrazkowe - jeśli nie czytacie "Niedzielnego" po raz pierwszy, wiecie już zapewne, że na ten temat mogę gadać bez końca. No i jest jeszcze jedna wielka zaleta - stabilizacja obrazu ze wszystkimi obiektywami.
Lubię obiektywy, które widzą tak jak ja. Całe życie fotografuję ogniskowymi w zakresie 28 - 100 mm dla małego obrazka, a 90 % moich zdjęć została zrobiona szkłami pomiędzy 35 mm a 90 mm. Oczywiście doskonale zdaję sobie sprawę, że fotografujący dzikie zwierzęta, modę i sport korzystają ze szkieł dłuższych niż 100 mm - często znacznie dłuższych - oraz że systemy "Anti-Shake" (Konica Minolta), "IS" (Canon) czy "VR" (Nikon) stają się niemal niezastąpione dopiero przy długich obiektywach. Ale przydają się też do pracy w słabym świetle. A ja często pracuję właśnie w takich warunkach. Co prawda Canon nawet wypuścił jeden "stabilizowany" zoom (17-85 mm EF-S), który po podłączeniu do lustrzanki cyfrowej z matrycą APS-C zahacza o bardzo szeroki kąt, ale znaczna większość obiektywów, którymi chciałbym fotografować, nigdy nie pojawi się w sprzedaży w wersji ze stabilizacją obrazu. I tu wkracza Dynax 7D, który daje tę możliwość z każdym szkłem. Przyznacie chyba, że to niezwykle kusząca opcja.
Tylko te ceny...
"Efekt płyty CD"
Korpus Dynax 7D można kupić w Stanach już za marne 1050 $ (po rabacie) i nie mam wątpliwości, że jest wart tych pieniędzy. Konica Minolta z pewnością wpompowała w prace nad jego powstaniem mnóstwo kasy, a jakością wykonania aparat dorównuje leksusom. Czuję jednak wewnętrzny opór przed wyłożeniem takiej sumy, a do tego zastanowiła mnie pewna uwaga, którą ostatnio gdzieś przeczytałem - ktoś nazwał Nikona D50 aparatem "za małą kasę". "Za małą kasę?" pomyślałem. Hmm. Z 900 $ na początek i przewidywaną ceną w sklepach ok. 750 $?
Zastanawiam się, czy z aparatami będzie podobnie, jak w muzyką w latach 80. ubiegłego wieku. Jeśli jesteście w odpowiednim wieku, pamiętacie zapewne, że w latach 60. i 70. płyty winylowe (które dość trudno było wyprodukować, a wyprodukować dobrze - bardzo trudno) kosztowały w granicach 3-7 dolarów. Nawet najdroższe krążki Deutsche Grammophon z klasyką rzadko przekraczały granicę 10 dolców, mimo że trzeba było z tego zapłacić całej orkiestrze. Wtedy pojawił się tzw. "Redbook Standard" i płyta kompaktowa firm Phillips i Sony. Ta nowa, ekscytująca technologia pozwoliła zapomnieć o kilku powszechnych do tamtej pory problemach. Nie trzeba już było zwracać co trzeciej płyty do sklepu. Nie miały szumów własnych i co ważniejsze - nie nabywały ich w miarę używania, kompaktów można było słuchać bez końca. Przeciętny konsument był wniebowzięty, bo przez lata musiał znosić wadliwe produkty, słuchać szumów i trzasków i żyć w obawie, że ulubione płyty trzeba będzie kiedyś wymienić na nowe.
Początkowo płyty CD były wyjątkowo drogie. Produkowały je tylko dwie fabryki - jedna Phillipsa, druga Sony - a cały proces wymagał ogromnej precyzji i ostrożności. Gazety publikowały zdjęcia techników w czepkach i kombinezonach pracujących w sterylnych laboratoriach. Pierwsze ceny oscylowały w okolicach 30 $ za płytę.
Pierwszy odtwarzacz CD, który kupiłem - zaprojektowany przez Kozo Ohsone i Akio Moritę przenośny D-50 jest odpowiedzialny za nadanie rewolucji CD impetu. Wprowadzono go na rynek w listopadzie 1984 roku i było to pierwsze takie urządzenie poniżej 300 $. Doskonale to pamiętam, ponieważ obiecałem sobie, że poczekam aż ceny spadną poniżej 300 $, a zapłaciłem 299 $, czyli około połowę kosztów Sony. Przez pierwsze półtora roku producent sprzedawał je ze stratą, licząc na późniejsze zyski. Które w końcu przyszły i były niebotycznie wysokie.
Jednak niedługo później było już sześć fabryk płyt CD, co spowodowało spadek cen - najpierw do 25 $, a następnie do 20 $. Kompakt dyski zyskały niezwykłą popularność, zresztą do dziś jest to jeden z najpowszechniejszych produktów elektronicznych. Zwiększono nakłady, zbudowano więcej fabryk. Obniżyły się koszty produkcji i tym samym ceny nagrań. W krótkim czasie na świecie pełną parą pracowało już czterdzieści fabryk, a koszt produkcji jednej płyty CD spadł poniżej dolara . I to znacznie poniżej.
Jednak z cenami nagrań stało się coś zabawnego. Przestały spadać znacznie wcześniej niż koszty produkcji. Wytwórnia Naxos oparła swój sukces na płytach po pięć, siedem dolarów, ale ogólnie rzecz biorąc ceny kompakt dysków przez ponad dwie dekady utrzymywały się na poziomie 14-16 $ i 10-12 $ po przecenach. Płyta CD długo była kurą znoszącą złote jajka. Korzystał z tego przemysł muzyczny i wszyscy z nim związani. (Co z artystami? A za co niby Michael Jackson wybudował Neverland? A propos - wiedzieliście, że Rod Stewart ma hopla na punkcie pociągów i kupił sobie prawdziwy parowóz na chodzie? Sprawdzona informacja).
Oto jak do tego doszło. Najpierw nowa technologia zrobiła dużo szumu i wzbudziła spore zainteresowanie. Potem konsumenci przełknęli ceny na poziomie znacznie wyższym niż kiedykolwiek wcześniej. Następujący później spadek cen połączony z rosnącą popularnością produktu stworzyły wrażenie opłacalności zakupu, nawet jeśli obniżka nie odzwierciedlała rzędu spadku kosztów produkcji. Przezwyciężenie niechęci do wysokich cen i wytworzenie wrażenia opłacalności to od zawsze najtrudniejsze zadania marketingowców. Wykonać oba to jak trafić na żyłę złota. Płyty CD okazały się prawdziwym Klondike.
Jestem przekonany, że nic takiego nie wydarzyło się jeszcze na rynku aparatów cyfrowych. Biorąc pod uwagę realia produkcyjne, koszty badań i ostrą rywalizację między firmami D50 i Dynax 7D z pewnością są warte każdego centa, którego trzeba za nie zapłacić. Ale zwróćcie uwagę na to, że Canon 350D kosztuje 900 $, a jego odpowiednik na film już tylko 200 $. To samo tyczy się Nikona D2X za pięć tysięcy, za którego filmowe alter ego trzeba zapłacić tylko dwa tysiące. Mimo to obie cyfrówki uznaje się za warte swojej ceny.
Może to rzeczywiście nie to samo... na razie. Jednak mamy do czynienia z niemal identyczną sytuacją: nowa, ekscytująca technologia; wysokie, pierwsze ceny (wielokrotnie wyższe niż kiedykolwiek wcześniej); wysoki popyt; gwałtowny spadek cen wywołujący wrażenie opłacalności zakupu (patrz uwaga o aparacie "za małą kasę").
Co się teraz wydarzy? Co z tego wyniknie? Poczekamy, zobaczymy.
----
Obejrzyjcie fotograficzne publikacje Bearpaw Booksellers: www.lulu.com/bearpaw
Zaprenumerujcie biuletyn Mike'a Johnstona www.37thframe.com
Książki Mike'a i darmowe pliki do pobrania: www.lulu.com/bearpaw
Więcej zrzędzenia, głównie o polityce: quotidianmeander.blogspot.com
Podyskutuj o "Fotografie niedzielnym" na Forum Fotopolis.
W latach 1994-2000 Mike Johnston był redaktorem naczelnym magazynu PHOTO Techniques. Od 1988 do 1994 roku był redaktorem bardzo cenionego periodyku Camera & Darkroom. Choćby z tego powodu stał się jednym z najbardziej wpływowych dziennikarzy amerykańskiego rynku fotograficznego ostatniej dekady.
Co niedziela Mike pisze swój felieton zatytułowany "Fotograf niedzielny", w którym daje wyraz swoim kontrowersyjnym poglądom na temat przeróżnych zjawisk, jakie mają miejsce w świecie fotografii.
Mike Johnston pisze i publikuje niezależny kwartalnik The 37th Frame, który adresowany jest do maniaków fotografii. Jego książka zatytułowana The Empirical Photographer ukaże się w 2004 roku.
Autor udzielił nam pozwolenia na przetłumaczenie i opublikowanie jego felietonów w wyrazie wdzięczności dla swoich krewnych - państwa Nojszewskich mieszkających w Oak Park w stanie Illinois.