Mobile
Oppo Find X8 Pro - topowe aparaty wspierane AI. Czy to przepis na najlepszy fotograficzny smartfon na rynku?
Czy, kiedy kupujemy używany aparat, powinniśmy zapłacić za CLA (z ang. skrót od Clean Lube Adjust - czyszczenie, smarowanie, regulacja, przyp. tłum.)?
Decyzja o oddaniu kamery do naprawy zawsze jest trudna, zwłaszcza kiedy koszt serwisowania przekracza wartość aparatu. Kiedy byłem jeszcze redaktorem magazynu Camera & Darkroom, moja rada była taka: warto się wykosztować, jeśli zamierzacie go używać. Oczywiście możecie "mieć fart" i kupić aparat, który nie wymaga CLA, ale spokojny sen jest wart każdych pieniędzy, przynajmniej dla mnie. Zapłaciłem kiedyś 160 USD za dalmierzowego Canoneta, który zazwyczaj chodził po 60-75 USD. Dlaczego? Ponieważ egzemplarz, który kupiłem był świeżo po CLA za 85 USD. Teraz wiem - nie muszę się martwić, że nagle przestanie działać albo zastanawiać się, kiedy mam go oddać do serwisu.
Z czysto finansowych względów serwisowanie wydaje się nie mieć sensu. Na pewno nie warto się na nie decydować, jeśli będziemy chcieli szybko odzyskać te pieniądze, sprzedając aparat. Trzeba sobie jednak uświadomić, że współczesnym odpowiednikiem na przykład używanego Pentaxa MX ze szkłem 50/1.4, który kosztuje około 150 USD, jest Nikon FM3a, kosztujący co najmniej 500 USD (489 USD plus przesyłka za wersję chromową z nieoficjalnej dystrybucji, kupioną w B&H) i to bez obiektywu. MX jest prawdopodobnie lepiej wykonany (chociaż Nikon ma lepszą migawkę), a szkło Pentax SMCP-M 50/1.4 z pewnością jest równie dobre, jak współczesne Nikkory. Zauważcie, że MX za 150 USD plus 150 USD za CLA to i tak 200 USD poniżej ceny nowego Nikona, do którego cały czas nie macie szkła. Jeśli spojrzymy na to w ten sposób, okazuje się, że zakonserwowany staruszek to niezła okazja.
Niełatwo było się przemóc, kiedy pierwszy raz płaciłem więcej za serwisowanie niż za aparat - wydawało mi się, że to głupota i minęło wiele czasu, zanim się zdecydowałem i to zrobiłem. Teraz zazwyczaj nawet się nie zastanawiam - 80 dolców za serwisowanie ME Super, którego kupiłem za taką samą sumę, 200 USD za CLA Spotmatica ESII, za którego zapłaciłem 100 dolarów, itp. Dziś uważam to po prostu za koszt fotografowania tymi cudownymi, stareńkimi niemal-antykami. Kiedyś wydałem 300 dolców na całkowitą renowację półwiecznego Rolleiflexa, za którego zapłaciłem 1350 USD, a wartość aparatu po serwisowaniu wynosiła... 1250 USD (przepłaciłem o jakieś 100 dolarów). W końcu sprzedałem ten aparat, ale trafił do przyjaciela, a ja miałem satysfakcję z tego, że przywróciłem tę wspaniałą, starą maszynę do dawnej świetności. Nie przeszkadzało mi, że na tym straciłem.
Przyznaję - to niezbyt logiczne. To zupełnie jak kupić stary, elegancki garnitur w lumpeksie za ćwierćdolarówkę, a potem zapłacić 80 dolców za poprawki, żeby dobrze leżał.
Najgorszym przypadkiem tego typu, z jakim kiedykolwiek się spotkałem była sprawa wspaniałego, starego Summicrona 50mm, którego kiedyś kupiłem. Była to siedmiosoczewkowa wersja "collapsible" (chowana w korpus, przyp. tłum.) z 1954 roku. Zapalony kolekcjoner wysłał to szkło do Anglii, gdzie je rozkręcono, a każdą soczewkę pokryto powłokami przeciwodblaskowymi (1954 rok to czasy na długo przed tym, jak powłoki weszły do standardu). Koszt: 600 dolarów za obiektyw w idealnym stanie i ponad 1000 za powłoki. Efekt był taki, że wartość obiektywu SPADŁA o 100 dolarów, ponieważ nie był już w "oryginalnym stanie"! Kupiłem go za 500 USD, poużywałem przez rok i odsprzedałem znajomemu za tyle samo. Do dziś robi nim zdjęcia.
Miałem kiedyś Summicrona, którego poprzedni fanatyczny właściciel-kolekcjoner zapłacił za pokrycie soczewek powłokami przeciwodblaskowymi. Ta kosztowna operacja obniżyła wartość obiektywu. (Zdjęcie znalezione w Internecie.)
Czy facet popełnił błąd zlecając unowocześnienie obiektywu? Z perspektywy księgowego - tak, z mojej - nie. Dzięki powłokom obiektyw lepiej się nadawał do robienia zdjęć. W końcu do czegóż innego miałby służyć?
Wracając do pytania, czy warto oddawać stary aparat do serwisu - oczywiście decyzja należy do was. Natomiast ja wiem, co sam bym zrobił.
----
Reklama, reklama, reklama: Wielkie dzięki dla wszystkich, którzy w zeszłym tygodniu zamówili moją książkę Fotograf empiryczny! Kilka uwag - tak, podpiszę każdy zamówiony teraz egzemplarz. Niestety nie wziąłem pod uwagę czasu, jaki może trwać przesyłka zagranicę, więc 8-10 tygodni, na które liczyłem łącznie z czekaniem na egzemplarze z drukarni może nie wystarczyć. Podobno sam oficjalny czas przesyłki to 6 tygodni, ale większość z nich dociera do adresatów znacznie wcześniej.
Odzew był tak duży, że postanowiłem przedłużyć "promocję" o kolejny tydzień albo i dłużej.
Wielkie dzięki za wszystkie miłe słowa i życzenia, które towarzyszyły zamówieniom. Ludzie czytający "Fotografa niedzielnego" są naprawdę wspaniali. Nie myślcie, że nie doceniam waszego wkładu!
Książkę możecie zamówić na mojej stronie www.37thframe.com. Powiedzcie o tym znajomym!
Od redakcji Fotopolis: Przypominamy, że czekamy na Państwa opinie na temat możliwości wydania książki Mike'a w Polsce. Listy prosimy kierować pod ten adres.
Żeby zaprenumerować newsletter Mike'a Johnstona, The 37th Frame, kliknijcie tutaj.
W latach 1994-2000 Mike Johnston był redaktorem naczelnym magazynu PHOTO Techniques. Od 1988 do 1994 roku był redaktorem bardzo cenionego periodyku Camera & Darkroom. Choćby z tego powodu stał się jednym z najbardziej wpływowych dziennikarzy amerykańskiego rynku fotograficznego ostatniej dekady.
Co niedziela Mike pisze swój felieton zatytułowany "Fotograf niedzielny", w którym daje wyraz swoim kontrowersyjnym poglądom na temat przeróżnych zjawisk, jakie mają miejsce w świecie fotografii.
Mike Johnston pisze i publikuje niezależny kwartalnik The 37tth Frame, który adresowany jest do maniaków fotografii. Jego książka zatytułowana The Empirical Photographer ukaże się w 2003 roku.
Autor udzielił nam pozwolenia na przetłumaczenie i opublikowanie jego felietonów w wyrazie wdzięczności dla swoich krewnych - państwa Nojszewskich mieszkających w Oak Park w stanie Illinois.