Akcesoria
Sennheiser Profile Wireless - kompaktowe mikrofony bezprzewodowe od ikony branży
30 = 50?
"Optyka standardowa" to tradycyjne określenie obiektywów o ogniskowej zbliżonej wartością do przekątnej klatki filmu, na którym tworzony jest obraz. Dla małego obrazka jest to 43,3 mm i w okolicach tej wartości plasuje się ogniskowa standardów małoobrazkowych. Najczęściej wynosi ona 50 mm, ale bywają też konstrukcje widzące nieco szerzej, o ogniskowych 40 mm, 43 mm, czy 45 mm. Są one jednak w znacznej mniejszości. Rzadziej pojawiają się też obiektywy o ogniskowej dłuższej niż 50 mm: np. 55 mm albo dobrze znany w Polsce zenitowski Helios 58 mm.
Jednak teraz, w epoce cyfry i lustrzanek z przetwornikiem obrazowym o polu mniejszym od klatki małoobrazkowego filmu, pole widzenia tych obiektywów nie jest w pełni wykorzystywane. Inaczej: dysponują one mniejszym praktycznym kątem widzenia, zbliżonym do tego znanego z używanych w małym obrazku krótkich obiektywów portretowych. Stąd dla zachowania "standardowego" kąta widzenia rzędu 45°, konieczne jest użycie optyki krótkoogniskowej z okolic 28-35 mm. Takich obiektywów na rynku nigdy nie brakowało, ale problemem były wysokie ceny modeli o maksymalnym otworze względnym na poziomie F1.4-1.8, jakim powinny się charakteryzować standardy. Sytuację tę wykorzystała Sigma, która już 6 lat temu wypuściła trzyobiektywową serię szerokokątnej (dla małego obrazka) optyki o jasności F1.8: 20 mm, 24 mm i 28 mm. Ostatni z nich z powodzeniem może być wykorzystywany jako standard w lustrzankach cyfrowych o współczynniku kadrowania 1,5-1,7x - powodem nie tylko jego ogniskowa i jasność. Szczegóły przy opisie tego obiektywu.
Jednak wielu doświadczonych fotografujących ma wątpliwości, czy obiektyw o ogniskowej 28-30 mm rzeczywiście da w cyfrowej, niepełnoklatkowej lustrzance takie same efekty zdjęciowe jak "pięćdziesiątka" w małym obrazku. Przecież optyka szerokokątna daje zupełnie inną perspektywę niż standardowa, a poza tym charakteryzuje się większą głębią ostrości.
Z tą głębią ostrości rzeczywiście jest problem, gdyż w cyfrze jest ona w praktyce o ok. 70-130 % większa. Wartości te odnoszą się do porównania obiektywu 50 mm użytego w aparacie małoobrazkowym i 31 mm w cyfrowym Canonie ze współczynnikiem kadrowania 1,6x, obu niezbyt silnie przymkniętych. Niezbyt silnie, gdyż duża liczba przysłony w połączeniu z większą niż 2-3 m odległością fotografowania powoduje, że głębia ostrości może sięgać nieskończoności, co uniemożliwia podanie wyniku porównania w formie konkretnych liczb. Tak powiększona głębia może nie przeszkadzać przy zdjęciach krajobrazu, ale przy portrecie już tak. Jednak sytuacja nie jest aż tak zła jak w cyfrowych kompaktach. Dla przykładu, głębia ostrości przy "standardowym" kącie widzenia, odległości fotografowania 2 m i przysłonie F2.2 wynosi: dla aparatu małoobrazkowego 0,21 m, dla EOS-a 350D 0,35 m, dla PowerShota G6 1,03 m. Widać, że przy przejściu z małego obrazka do matrycy formatu APS-C głębia rośnie o 2/3, ale dla cyfrowego kompaktu z przetwornikiem o rozmiarze 1/1.8" jest większa niemal pięciokrotnie.
Natomiast obawy o odwzorowywanie perspektywy w sposób typowy dla optyki szerokokątnej są nieuzasadnione. Perspektywa nie zależy bowiem od użytej ogniskowej, a od odległości fotografowania. Zjawisko "oddalania" od siebie bliskich i dalekich planów pojawia się bowiem tylko wtedy, gdy dysponując szerszym kątem widzenia zbliżamy się do pierwszoplanowego obiektu, by oddać go ze skalą odwzorowania równie dużą jak obiektywem standardowym (albo długoogniskowym) z większej odległości. Zauważmy jednak że optyka z okolic 30 mm dysponuje w niepełnoklatkowej lustrzance cyfrowej takim samym praktycznym kątem widzenia jak "pięćdziesiątka" przy klatce 24x36 mm. Taki sam kąt, a więc można fotografować z takiej samej odległości - wcale nie trzeba się przybliżać, a to oznacza, że perspektywa w obu przypadkach będzie identyczna. Widać to na prezentowanych poniżej zdjęciach.
30 mm = 50 mm? Prawie, ale nie do końca, co pokazuje powyższy przykład. Pierwsze zdjęcie wykonałem przy pomocy ogniskowej 49 mm (chciałem przy 50 mm, ale skala ogniskowych zooma okazała się niezbyt precyzyjna). Następnie bez ruszania się z miejsca przestawiłem zoom na 31 mm i naświetliłem następną klatkę (zdjęcie środkowe). Później już na spokojnie, w Photoshopie wyciąłem z tego drugiego zdjęcia fragment odpowiadający kątowi widzenia przy ogniskowej 50 mm (zdjęcie ostatnie). Okazuje się że pomimo innej ogniskowej proporcje wielkości obiektów na bliskim i dalekim planie, czyli coś co nazywamy perspektywą, nie zmieniły się. Jedyną różnicą jest inna głębia ostrości. Ta, przy korzystaniu z krótszej ogniskowej objęła daleki budynek, a przy 49 mm już nie - widać to na powiększonych fragmentach. Przy obu zdjęciach ostrość ustawiana była na znak drogowy, a otwór przysłony wynosił F5.6.
Trzy obiektywy, a każdy z innej epoki
Najnowsza jest Sigma 30 mm F1.4, jedyny obiektyw z całej trójki przystosowany wyłącznie do współpracy z cyfrowymi lustrzankami o współczynniku kadrowania nie mniejszym niż 1,5x - świadczy o tym oznaczenie DC. Druga Sigma jest tylko nieco "cyfrowa" (posiada oznaczenie DG - od Digital), ale bez problemu można ją wykorzystywać także w aparatach małoobrazkowych. Natomiast Canon to staruszek pokazany w połowie lat 90., gdy fotografia cyfrowa była w powijakach. Przyjrzyjmy się tym obiektywom bliżej.
Obiektywy widziane od tyłu: na górze Sigma 28 mm, na dole po lewej Canon, a po prawej Sigma 30 mm. Ten ostatni ma tylną soczewkę o największej średnicy, wynoszącej aż 30 mm. To więcej niż przekątna przetwornika formatu APS-C, co bardzo ułatwiło zbliżenie się do telecentryczności, czyli możliwie prostopadłego rzutowania światła na powierzchnię matrycy. Powinniśmy móc więc liczyć, że na zdjęciach pochodzących z tego obiektywu nie będzie widać aberracji chromatycznej czy wyraźnego winietowania. Niestety, mimo wykorzystania dużej średnicy soczewek niskodyspersyjnych, jest inaczej i pod tymi względami "trzydziestka" wypada gorzej od konkurentów. Jest to jednak optyka bardziej od nich "cyfrowo uniwersalna", gdyż produkowana jest z mocowaniami do wszystkich cyfrowych lustrzanek na rynku: Canon, Minolta A (czyli Konica Minolta i Sony), Nikon (G - czyli bez pierścienia przysłon), Pentax (J - czyli bez pierścienia przysłon), System 4/3 i Sigma SA. Przy tym wszystkie poza wersjami minoltowską i pentaksowską mają ultradźwiękowy napęd HSM.
Canon EF 28 mm F1.8 USM
Zwarty, zgrabny kształt "dwudziestkiósemki" Canona typowy jest i dla innych obiektywów tego producenta. Standardem w tej klasie jest też napęd autofokusa pierścieniowym silnikiem USM oraz funkcja Full-Time Manual.
Jak przystało na 10-letniego weterana rynku, z pewnością nie jest on w żaden sposób dostosowany do specyficznych wymagań wnoszonych przez lustrzanki cyfrowe. Można by pomyśleć, że już na starcie stoi na straconej pozycji, ale pamiętajmy że Canon potrafi przecież nakładać skuteczne powłoki przeciwodblaskowe, a i z umiejętnością unikania aberracji chromatycznej i winietowania też nie jest najgorzej. Może więc nie będzie tak źle?
Jest to najmniejszy i najlżejszy obiektyw z testowanej trójki. Ma co prawda plastikową, ale tradycyjnie dla canonowskiej optyki solidnie wyglądającą obudowę. Wyjątkowo nieduża jest średnica mocowania filtrów: 58 mm, co docenia się szczególnie w porównaniu z 77 mm w Sigmie 28 mm F1.8. Napędem autofokusa jest ultradźwiękowy silnik USM, dość szybki i w miarę cichy. W miarę, gdyż napęd HSM w Sigmie 30 mm F1.4 działa ciszej. Ręczne ustawianie ostrości nie jest zbyt komfortowe, a to z powodu dość szorstkiego i "plastikowego" oporu pierścienia. Za to dostępny jest tryb Full-Time Manual (FT-M) pozwalający na ręczną zmianę ustawienia ostrości bez konieczności wyłączania autofokusa.
Obiektyw Canona jest najmniejszym z testowanych. Tylko w jego przypadku udało się zejść ze średnicą mocowania filtra do wartości 58 mm. Na zdjęciu widać maskę zapobiegającą wpadaniu do wnętrza obiektywu niepożądanych promieni światła.
Konstrukcja optyczna to 10 soczewek, w tym jedna polimerowa asferyczna pomagająca skorygować aberrację sferyczną. Z kolei ograniczeniu wewnętrznych odblasków oraz podwyższeniu kontrastu służy umieszczona tuż za pierwszą grupą soczewek niby-przysłona, a dokładniej maska zapobiegająca wpadaniu do wnętrza obiektywu światła, które i tak nie stworzyłoby obrazu na filmie / przetworniku, a powodowałoby jedynie straty kontrastu. Do ustawiania ostrości wykorzystywany jest wspólny ruch tylnych ośmiu soczewek.
Canon EF 28 mm F1.8 USM to 10 soczewek rozmieszczonych w 9 grupach. Jedną z soczewek jest asferyczna, wykonana z tworzywa sztucznego. Na schemacie za drugą soczewką oznaczono obecność maski ograniczającej dostęp do wnętrza obiektywu niepożądanego światła.
Sigma 28mm F1.8 EX DG Aspherical Macro
Sigma 28 mm F1.8 to dość długi i ciężki obiektyw. Wspaniale ręcznie ustawia się nim ostrość, ale już przejście na autofokus tak pięknie nie wygląda. Plusem tej optyki jest bardzo mała minimalna odległość ogniskowania pozwalająca na ustawienie ostrości na obiektach znajdujących się zaledwie o 2 cm przed brzegiem osłony przeciwsłonecznej (6 cm od przedniej soczewki).
Obiektyw ten należy do pierwszej trójki sigm noszącej oznaczenie DG informujące, że obiektywy te zostały specjalnie przystosowane do współpracy z aparatami cyfrowymi. Dotyczy to dwóch kwestii:
Należy wspomnieć, że obiektywy oznaczane symbolem DG (obecnie już 32 modele) dysponują polem obrazowania w pełni wystarczającym do współpracy z aparatami małoobrazkowymi, a nie jedynie niepełnoklatkowymi lustrzankami cyfrowymi. Takie w nomenklaturze Sigmy nazywane są DC.
Obiektyw ten to prawdziwy olbrzym w swej klasie. Ma ponad 80 mm średnicy i niewiele mniejszą długość, a waży przy tym niemal pół kilograma. Większość tej masy skupiona jest jednak w optycznym i mechanicznym wnętrzu obiektywu, gdyż obudowa jest dość lekka (wykonano ją z tworzyw sztucznych). Zapewniono jej jednak atrakcyjny wygląd i chropowate wykończenie - to cecha wszystkich sigmowskich obiektywów należących do serii EX.
Sigma 28 mm F1.8: duża, choć wcale nie bardzo głęboka osłona przeciwsłoneczna i mało pocieszający rozmiar gwintu filtra: 77 mm.
Wewnątrz obiektywu znajduje się 10 soczewek, w tym 2 asferyczne. Wewnętrzne (tylne) ogniskowanie wykorzystuje układ soczewek szybujących, dzięki czemu udało się uzyskać bardzo nieduży minimalny dystans ostrości, przy zachowaniu wysokiej jakości obrazu w pełnym zakresie ogniskowania.
Kolejnym pozytywem tej Sigmy jest bardzo wygodna obsługa szerokiego, płynnie obracającego się pierścienia ostrości. Lecz by przejść na ręczne ogniskowanie nie wystarczy użyć przełącznika AF/MF, a trzeba jeszcze przesunąć do tyłu pierścień ostrości. Sigma nazywa ten system DF (Dual Focusing) i chwali się, że to właśnie dzięki niemu pierścień może być tak szeroki i nie obraca się w czasie pracy autofokusa. Wszystko pięknie, tylko że to podwójne przełączanie psuje nerwy jeśli tylko często zmienia się ogniskowanie z ręcznego na automatyczne. Prawdę powiedziawszy, wielu użytkowników tego obiektywu z chęcią pozostanie przy ręcznym ostrzeniu, gdyż autofokus swą sprawnością, szybkością i cichą pracą nie grzeszy. Powody są trzy. Pierwszy to brak napędu HSM - stąd hałas, zwłaszcza przy długich przebiegach zakresu skali odległości. A tych jest sporo ze względu na wyjątkowo małą minimalną odległość fotografowania, co zwiększa wymagany zakres ruchu członów optycznych, a więc i czas ustawiania ostrości - to dwa. Trzecią przyczyną jest niezbyt dobra współpraca z korpusem Canona 350D. Niewątpliwie wynika to z faktu, że Canon cały czas trzyma w tajemnicy protokoły współpracy swych aparatów i obiektywów. Producenci niezależni muszą więc dochodzić wszystkiego na własną rękę, co nie zawsze kończy się pełnym sukcesem. W przypadku Sigmy 28 mm F1.8 problemem jest znalezienie ostrości przy niezbyt kontrastowym fotografowanym obiekcie. Różnica pomiędzy działaniem testowanych tu "dwudziestekósemek" Sigmy i Canona jest naprawdę spora, na niekorzyść Sigmy oczywiście.
Sigma 28mm F1.8 EX DG Aspherical Macro, składa się z identycznej jak Canon liczby elementów optycznych. Przy czym tu zastosowano dwie soczewki asferyczne i system soczewek pływających.
Sigma 30mm F1.4 EX DC HSM
Sigma 30 mm F1.4 wygląda w porównaniu z konkurentami nieco pękato. Pierścień ustawiania ostrości jest znacznie węższy niż w Sigmie 28 mm, a przy tym obraca się z większym i nie tak płynnym oporem.
Pokazany dwa lata temu obiektyw (jak ten czas leci...) jest jak na razie jedynym dostępnym na rynku przedstawicielem jasnej standardowej optyki przeznaczonej wyłącznie dla niepełnoklatkowych lustrzanek cyfrowych (Pentax DA 40 mm F2.8 Limited nie grzeszy jasnością, a Leiki D Summilux 1:1.4/25 ASPH. jeszcze nie można kupić). Sprawia wrażenie bardzo solidnej konstrukcji, a to dzięki masie 430 g przy wymiarach nieznacznie tylko większych niż "dwudziestkiósemki" Canona. Obudowa nosi znamionujące wysoką jakość wykonania oznaczenie EX. Cieszy też brak systemu podwójnego przełączania trybu ustawiania ostrości. Co więcej, w obiektyw wbudowano cichutki ultradźwiękowy silnik napędu autofokusa HSM. Stosowany on jest nie tylko w wersjach do lustrzanek Sigmy, Canona i Nikona, ale też aparatów systemu 4/3, których producenci sami nie stosują napędu ultradźwiękowego. Kulturą pracy autofokusa obiektyw ten wygrywa w naszym teście, lecz podobnie jak w przypadku Sigmy 28 mm F1.8, tak i tu widać nie w pełni zgodną współpracę z korpusem Canona. Możemy tylko liczyć, że w przypadku lustrzanek innych producentów, autofocus będzie potrafił ustawiać ostrość tak skutecznie, jak wypada to czynić z optyką o świetle F1.4. Ręczne ustawianie ostrości nie jest zbyt wygodne, gdyż pierścień obraca się ze sporym, choć równym oporem. Nie obraca się on jednak w czasie pracy systemu AF, a dodatkowym plusem jest możliwość ręcznego doostrzenia bez wyłączania autofocusa, czyli po canonowsku Full-Time Manual.
Sigma 30 mm F1.4 korzysta z głębokiej i wyjątkowo wąskiej osłony przeciwsłonecznej. Jednak pamiętajmy, że jest to obiektyw o rzeczywistym kącie widzenia rzędu 50°, a nie 75° jak u obu konkurentów - dlatego osłona może mieć taki kształt.
Część optyczna zawiera 7 umieszczonych oddzielnie soczewek, w tym jedną asferyczną, oraz dwie wykonane ze szkła o niskiej dyspersji: jedną ELD (Extraordinary Low Dispersion) i jedną SLD (Special Low Dispersion). Ich zadaniem jest możliwie jak najskuteczniejsza redukcja aberracji, w tym najgroźniejszej dla tego typu optyki i aparatów - bocznej chromatycznej.
Sigma 30mm F1.4 EX DC HSM: tylko siedem soczewek, ale w tym aż dwie wykonane ze szkła o niskiej dyspersji i jedna asferyczna. Z tą soczewką jest pewien kłopot, gdyż zarówno w pierwszej informacji prasowej dotyczącej obiektywu, jak i na niektórych oficjalnych stronach internetowych Sigmy podawane są dwie różne technologie jej wytworzenia. Najpierw mowa jest o soczewce hybrydowej, czyli "kanapce" złożonej ze szklanej soczewki o powierzchniach będących wycinkami sfery i asferycznej nakładki wykonanej z tworzywa sztucznego, ale kilka wierszy później czytamy już o szklanej wytłoczonej ciśnieniowo.
Na drugiej stronie niniejszego testu zajmujemy się jakością obrazu zdjęć wykonanych opisywanymi obiektywami. Zapraszamy.