Wydarzenia
Sprawdź promocje Black Friday w Cyfrowe.pl
Temat miesiąca
Fotografia zimowaO budowaniu zaufania, sposobach oswajania zwierząt, etyce w fotografii przyrodniczej i zaletach porażek rozmawialiśmy z Łukaszem Bożyckim.
Fotografia dzikiej przyrody jest niezwykle trudna, a zima to taki okres, który rzuca fotografowi przyrody wiele wyzwań, z którymi trzeba sobie radzić. Cała sprawa rozbija się o to, że trzeba mieć takie podejście do zwierząt, żeby z jednej strony nie wyrządzać im krzywdy, a z drugiej strony zachęcić je do tego, aby pozowały nam przed aparatem i jednocześnie zachowywały się w sposób dla siebie naturalny. Oczywiście każda pora roku ma swoją charakterystykę. Zima jest z wielu powodów dosyć trudnym czasem zarówno dla samej natury, jak i dla fotografa przyrody. Warunki atmosferyczne nie rozpieszczają. Często jest zimno i ślisko. Słońca jest mało, a więc mamy niewiele czasu na fotografowanie. Sama przyroda jest trochę w letargu. Widzimy mniej zwierząt, ponieważ niektóre z nich przeszły w stan uśpienia, do minimum ograniczając swoją aktywność. Ogromna większość ptaków odleciała na południe. Jednak zdarza się też tak, że część gatunków pojawia się w naszym kraju wyłącznie zimą i wtedy możemy je sfotografować. Mam tu na myśli na przykład jemiołuszki, które przylatują do nas z dalekiej północy albo myszołowa włochatego, którego tak naprawdę w Polsce zobaczymy tylko zimą.
fot. Łukasz Bożycki
Nasze bezpieczeństwo jest najważniejsze i to o nim powinniśmy myśleć w pierwszej kolejności! A czy zabezpieczenie sprzętu jest ważne? Chyba ważniejsze są zdjęcia, a nie narzędzie, którym się posługujemy. Jeśli będziemy mieli dobre ujęcia, a nasz sprzęt ulegnie zniszczeniu, to ja jestem zwolennikiem dobrego zdjęcia, a sprzęt… zawsze można kupić nowy (śmiech). Dlatego też nie pieściłbym się ze sprzętem. Jednak często widzę, jak moi koledzy fotografowie nie zbliżają drogich aparatów i obiektywów do błota, bo boją się zabrudzenia. Tak naprawdę tracą wtedy bardzo interesującą perspektywę i ciekawe refleksy, które pojawiają się na wodzie. Tak więc ta nadmierna dbałość o sprzęt może być pewną przeszkodą w fotografii przyrodniczej. Tego bym raczej unikał i traktował sprzęt jako narzędzie a nie bożka do którego się modlę. Wybierałbym także te aparaty i obiektywy które są uszczelnione i razem z nami będą znosić trudy niepogody.
Możemy starać się zadbać o to, aby poprzez fotografowanie zachęcić zwierzęta do tego, żeby się do nas zbliżyły. Cudownym sposobem może być zaspokajanie ich potrzeb. Mam na myśli różnego rodzaju karmniki - również te przydomowe ze słonecznikiem i słoniną. Z pewnością przyleci do nich wiele gatunków ptaków (w zależności od siedliska i otoczenia) takich jak dzięcioły, które wiosną i latem będzie trudno sfotografować nie odrywając ich od rodzicielskich obowiązków. Należy pamiętać o tym, że dostarczany pokarm musi być wysokiej klasy. Nie może to być zepsuta słonina lub spleśniały słonecznik. Nie dokarmiajmy zwierząt odpadkami z naszego stołu - to nie powinno się zdarzyć, bo możemy im zaszkodzić. W pokarmie nie powinno być soli i przypraw. Powinno być to jedzenie dostosowane dla konkretnego gatunku, który chcemy fotografować. Dzięki temu, z jednej strony pomożemy przyrodzie przetrwać trudny czas, a z drugiej - zrobimy ciekawe zdjęcia.
fot. Łukasz Bożycki
Dokarmianie mięsem - mając na myśli ptaki drapieżne - jest szeroko dyskutowane w środowisku fotograficznym i istnieją grupy, które uważają, że takie działanie jest nieetyczne. Nie wiem gdzie leży prawda, ale wydaje mi się, że brak nadzoru nad dokarmianiem dzikich zwierząt może być zarzewiem konfliktów. Na przykład dostarczanie kurczaków, które pochodzą z ferm kurzych i które mogły być karmione antybiotykami. Hodowcy stosują takie zabiegi, aby ptaki szybciej przybierały na wadze. Głęboko wierzę w to, że takie praktyki w Polsce raczej nie występują, ale jest to problem, który może mieć negatywny wpływ na środowisko. Przypomina mi się sytuacja z Estonii, gdzie populacja bielika była skrajnie zagrożona wyginięciem. Estończycy, aby odbudować tę populację, zaczęli dokarmiać bieliki, które żerowały na martwych świniach dostarczanych im w kontrolowanych warunkach. Okazało się, że takie działanie przyniosło efekty - populacja została odbudowana i teraz ma się bardzo dobrze. Czyli takie dokarmianie może działać pozytywnie i w takim razie bywa korzystne dla przyrody. Dostrzegła to także Unia Europejska umieszczając w zaleceniach dotyczących ochrony bielika, zapis o pozytywnym efekcie zimowego dokarmiania bielików (załącznik nr 1 i załącznik nr 2). Ważne jest, aby było to kontrolowane, ponieważ przy jej braku mogą pojawiać się patologie szeroko opisywane przez media. Mam nadzieję, że są one jedynie promilem w całej działalności fotografów przyrody.
Spójrzmy na to szerzej - spójrzmy, w jakim żyjemy otoczeniu i środowisku. Myśliwi mają prawo polować na zwierzęta, a zwierzęta które upolują są na miejscu patroszone. To oznacza, że wyjęte wnętrzności są pozostawione i korzystają z nich padlinożercy. Z innej strony, mamy też ogromny ruch samochodowy, który doprowadza do kolizji z dużymi zwierzętami, które ginąc stają się pożywieniem padlinożerców. To, że niektóre zwierzęta wykształciły zdolność żerowania na padlinie w okresie zimowym - mam tu na myśli bieliki czy kruki - jest dowodem na to, że kontakt z padliną i mięsem od zawsze istniał. Rozumiem argumenty grup, które mówią o tym, że takie działanie może być nieetyczne i może to wyrządzać krzywdę zwierzętom. Ale pamiętajmy, że świat od zawsze był w ten sposób zbudowany. Byłbym jednak za tym, żeby dokarmianie padłymi zwierzętami w jakiś sposób kontrolować i nadzorować - aby nie było to zepsute mięso czy odpadki rzeźnicze lub te z naszych stołów. Takie rzeczy nie powinny i nie mogą trafiać do środowiska. Myślę, że trzeba w tym wszystkim zachować zdrowy rozsądek.
fot. Łukasz Bożycki
Osobiście nie korzystam z żywych przynęt. Uważam, że wypuszczanie myszy po to, by sfotografować polowanie sowy, rzeczywiście jest nieetyczne! Ale pamiętajmy o tym, że w specjalistycznych sklepach możemy kupić żywy pokarm dla węży… W związku z tym ta mysz i tak zostanie zjedzona. Jednak ja w ten sposób (z użyciem żywej przynęty) nie fotografuję, bo to się nie mieści w mojej etyce i w moim sumieniu!
Unikałbym także - niemal jak ognia - fotografowania przy gnieździe. Jest to sytuacja, w której zmuszamy dane zwierzę (w tym przypadku ptaka-rodzica) do podjęcia dramatycznej decyzji: albo ryzykuje własne życie i będzie karmić młode, licząc się z czającym się zagrożeniem, które może doprowadzić do śmierci jego i piskląt, albo porzuci gniazdo z pisklętami i uratuje swoje życie. Jest jeszcze trzecia możliwość - kiedy fotograf przyrody, przygotowując się do zdjęć, odsłania gniazdo lub wydeptuje przy nim ścieżkę. Jeśli gniazdo jest bardziej widoczne (bardziej niż chciały tego ptaki), to drapieżniki z większą łatwością je odnajdą. Słyszałem też o takich przypadkach, gdzie lisy czy kuny nauczyły się rozpoznawać dokąd prowadzą ludzkie ślady - wiedzą, że na końcu może się znajdować gniazdo lub pożywienie. Takie zachowanie fotografa - w moim odczuciu - jest także nieetycznym zachowaniem.
Jednak powtórzę - dokarmianie mięsem, jeśli będzie kontrolowane, może przynosić korzyści przyrodzie. Oczywiście jeśli ktokolwiek pokaże mi przeczące temu badania naukowe i przekona mnie do tego dowodami, a nie emocjami, to przestanę to robić. Póki co takich badań nie widziałem. Widziałem za to badania estońskie i zalecenia Komisji Europejskiej, które pokazują, że to się dobrze przysłużyło przyrodzie.
fot. Łukasz Bożycki
Oczywiście najważniejsze jest to, abyśmy byli ubrani odpowiednio do panujących warunków pogodowych! Musi nam być ciepło, ale też nie możemy być przesadnie zgrzani (gdy dojdziemy do miejsca, w którym chcemy fotografować), bo potem dosyć szybko przemarzniemy. A chwila, w której tak się stanie, nie będzie już dla nas atrakcyjnym czasem do fotografowania. Człowiek, który jest zmarznięty, nie myśli przytomnie, a jak nie myśli przytomnie, to nie skorzysta z warunków pogodowych oraz sytuacji, którą widzi przed obiektywem i nie zrobi tak dobrego zdjęcia, jak w komfortowych warunkach. To jest bardzo ważne. Dlatego warto zadbać o ty, by mieć dobrej jakości ubrania i buty. Warto też mieć rozgrzewacze, które mogą nas ocieplić, gdy jest nam zimno. To, co jest równie dobre i bardzo przydatne, to zapasowe baterie, które chowamy w ciepłe miejsce (np. pod kurtkę), bo duże mrozy mogą powodować, że akumulatory rozładują się dużo szybciej. Ważne są też odpowiednie karty pamięci. Często jest tak, że nośników nie „zapychamy do końca“ - ja przynajmniej staram się tego nie robić. Nie chcę, by w mojej głowie pojawiała się myśl: „teraz nie nacisnę spustu, bo za moment może pojawi się coś ciekawszego“. W fotografii przyrodniczej jest tak, że zwierzęta przychodzą do nas raz i mogą kolejny raz już nie podejść. Nie wiemy jak długo będą z nami - mogą być przez 10 sekund lub przez kilkanaście minut. W związku z tym warto skorzystać z każdej sekundy, przyłożyć się do tego i starać się zrobić jak najwięcej jak najlepszych zdjęć.
fot. Łukasz Bożycki
W kwestii sprzętu polecałbym korzystać z wszelkich nowinek technicznych i technologicznych. Obecnie bycie konserwatywnym w przypadku sprzętu nie ma racji bytu w fotografii przyrodniczej. Być może w fotografii krajobrazu takie podejście się jeszcze obroni, ale w fotografii zwierząt już nie. Bo jak można porównywać aparat, który wykonuje 6 kl./s z aparatem, który wykonuje 60 zdjęć na sekundę. A przecież 60 kl./s pozwoli nam decydować, które ujęcie będzie dla nas najlepsze - z odpowiednim ułożeniem skrzydeł lub zwierząt wzajemnie ze sobą walczących. Dlatego to ważne, by aparat był szybkostrzelny. Pojawiają się też takie nowinki, jak na przykład funkcja „Olympus Pro Capture“, która jest nie do zastąpienia. Trudno mi sobie wyobrazić, jako fotografowi przyrody, abym z tej możliwości nie korzystał lub jej nie miał. Po wciśnięciu spustu migawki do połowy w pamięci buforu aparatu jest zatrzymywanych do 35 zdjęć (dokładną wartość możemy określić), które są nadpisywane w pętli. Normalnie, gdy czekamy na jakąś sytuację lub akcję, na przykład poderwanie się ptaka do lotu, naciskamy na spust migawki i… możemy być spóźnieni. Dlatego, że ptak odleciał zanim to zdołaliśmy zarejestrować - nie mamy początkowych faz wzbijania się. A funkcja Pro Capture powoduje, że aparat zapisuje na karcie pamięci zdjęcia, które zostały wykonane przed wciśnięciem do końca spustu migawki. Dzięki niej mnóstwo zdjęć, które w taki sposób wykonuję nie jest spóźnionych, na przykład znalezienie, podrzucenie i zjedzenie robaka przez ptaka. Właśnie te kluczowe ułamki sekund mam zarejestrowane.
Inna funkcja to Live Composite. Powoduje ona dokładanie do bazowego zdjęcia tylko jasnych pikseli, które pojawiają się w kadrze - względem wyjściowej fotografii. Wygląda to w ten sposób, że wykonujemy w terenie pierwsze ujęcie, na którym wyświetlają się stałe oświetlone elementy. Następnie aparat robi kolejne ujęcia, z tymi samymi ustawieniami, ale do pierwszego zdjęcia dopisuje tylko i wyłącznie jasne piksele, przy czym pozostałe elementy nie zostają prześwietlone. Wszystko odbywa się w trybie na żywo. Dlatego też wydaje mi się, że lustrzanki w fotografii przyrodniczej i zwierzęcej odchodzą już do lamusa i z tym trzeba się pogodzić. W portrecie mogą się jeszcze obronić, ale tam gdzie jest dynamiczna akcja, bezlusterkowce wygrywają. Poza nowinkami trzeba jednak pamiętać, że najlepszy aparat to ten, który mamy pod ręką i którego funkcje znamy i nie musimy z nimi walczyć. Dlatego też gorąco polecam zapoznać się z instrukcją posiadanego sprzętu.
Często mam ze sobą wszystko to, co posiadam - od szerokiego kąta, poprzez obiektywy standardowe, stałki i szkła makro. Zabieram ze sobą także genialny zoom Olympus M.Zuiko ED 40-150 mm f/2.8 z serii Pro, a także obiektyw o parametrach najczęściej wykorzystywanych w fotografii przyrodniczej, czyli model M.Zuiko ED 300 mm f/4 IS PRO (przyp. red. ekwiwalent 600 mm dla pełnej klatki), do którego podpinam też telekonwerter 1.4x. W torbie mam także: M.Zuiko ED 60 mm f/2.8 Macro, 12-40 mm f/2.8 PRO, 7-14 mm f/2.8 PRO i lampę błyskową FL-900R. Mam również dwa body: OM-D E-M1 Mark II i nowy OM-D E-M1X.
To był materiał, który zrealizowałem dla centrali Olympusa i dotyczył on humbaków (przyp. red. walenie z rodziny płetwalowatych), które przypływają do północnych wybrzeży Norwegii po to, by polować na śledzie. Wybrałem miejsce, które jest już daleko za kołem podbiegunowym - na północ od Tromsø. Tam z początkiem listopada tych zwierząt pojawia się całkiem sporo. Liczyłem na spotkanie z humbakami i orkami. Ale nie był to jedyny temat fotograficzny. Cały projekt dla centrali zatytułowałem „Humbaki pod edredonami“. Edredony są to morskie kaczki, które nurkują w poszukiwaniu różnego rodzaju mięczaków przyczepionych do podwodnych kamieni. My możemy je kojarzyć także z tego, że od bardzo wielu lat korzystamy z ich wyjątkowo ciepłego puchu - chyba wciąż nie jesteśmy w stanie wytworzyć syntetycznego materiału, który dorównywałby właściwościom termoizolacyjnym puchowi pochodzącemu od edredonów. Jest to gatunek spotykany w Polsce jedynie zimą i to dość rzadko.
fot. Łukasz Bożycki
Kolejny temat fotograficzny to oczywiście renifery - przecudowne, przezabawne zwierzęta, które na przykład nie uciekają przed pewnymi typami samochodów. Przed ciężarówkami owszem, ale samochód osobowy traktują z większym pobłażaniem. Przy tej okazji możemy też rozpoznać, czy mamy do czynienia z turystą, czy z miejscowym kierowcą: pierwszy zwalnia i podziwia renifery, drugi trąbi i przyśpiesza, by zeszły z drogi. Renifery mają wyjątkowe prawa, ponieważ mogą robić praktycznie wszystko w północnej części Półwyspu Skandynawskiego, na przykład w Finlandii mogą spokojnie żerować w dowolnym miejscu, bez znaczenia czy jest to obszar chroniony czy prywatna własność. Jednak większość reniferów to są zwierzęta półdzikie lub hodowlane, które często wypuszcza się w teren. To był trzeci temat - uchwycić renifery, które zapuszczają się w najbardziej dzikie norweskie rejony.
fot. Łukasz Bożycki
Był jeszcze jeden wątek - listopad i grudzień to piękny czas na fotografowanie zorzy polarnej, która jest cudownie wijącym się świetlnym wężem na nocnym niebie. Pojawia się znikąd, bez żadnego ostrzeżenia i równie szybko znika. Fotografowanie zorzy jest jedną wielką niewiadomą, ponieważ może się pojawić na kilka sekund lub nawet na kilka godzin. Nigdy nie wiemy, kiedy i gdzie się objawi (choć mamy kilka aplikacji, które przywidują jej wystąpienie), bo wszystko zależy od tego, czy na Słońcu pojawiły się wybuchy, które są przyczyną powstawania zorzy. Jest to piękne, fascynujące i wręcz mistyczne zjawisko - polecam każdemu, kto nie miał okazji obserwować jej na żywo.
To jest dzika przyroda, która robi co chce i kiedy chce. Moim marzeniem było sfotografowanie humbaka wyskakującego z wody. Nieczęsto, ale humbaki wyskakują z wody i to jest fascynujący widok, który warto uwiecznić. Jest to jednak temat niezmiernie trudny do zrealizowania. Zwierzęta mogą wyskoczyć w dowolnym miejscu - my nie wiem kiedy i gdzie dokładnie się pojawią. Mogą być w dowolnej odległości od nas. Podczas całego pobytu miałem jedną okazję zobaczyć humbaka wyskakującego z wody, ale… nie udało mi się zrobić zdjęcia. Akurat w tym momencie fotografowałem stado orek, które było naprzeciwko mnie. Patrzyłem w wizjer i usłyszałem krzyk innych ludzi, którzy obserwowali humbaki. Wtedy zdałem sobie sprawę, że po mojej lewej stronie wyskoczył jeden osobnik, którego masa może dochodzić do nawet 45 ton. Wyskoczył całkiem blisko, widziałem go nawet kątem oka, ale zanim skierowałem aparat - już znalazł się pod wodą. Tego nie udało mi się sfotografować. Jednak widziałem polujące orki i humbaki, które podpływały bardzo blisko łodzi, co było nadzwyczajnym przeżyciem.
fot. Łukasz Bożycki
Zorza polarna także okazała się dla mnie dość dużym wyzwaniem, ponieważ ganiałem za nią kilkukrotnie. Pamiętam jak stałem na dużym wzniesieniu, z którego rozpościerał się piękny widok na Tromsø. Przez kilka godzin fotografowałem gwiazdy, ruch uliczny i… bardzo zmarzłem. Pomyślałem sobie: dobrze, dziś już raczej nie będzie zorzy. Poszedłem więc do pobliskiej restauracji odpocząć i się zagrzać. Zupełnie nieświadom tego, co się dzieje dookoła, nie zauważając, że ludzie zaczęli wybiegać na zewnątrz (a była to prawie pierwsza w nocy), by zobaczyć zorzę, która się właśnie pojawiła. Zostałem niemal całkiem sam i podszedł do mnie mężczyzna, który zapytał, czy ją widziałem. Od razu wybiegłem i zobaczyłem piękną, magiczną i gigantyczną, zieloną rzekę wijącą się na niebie. Popatrzyłem na nią dosłownie dwie sekundy, po czym pobiegłem szybko po aparat, ale gdy po chwili wróciłem - zorzy już nie było. Od tego momentu moja walka się rozpoczęła. Następnie, wypożyczonym samochodem wyjechałem na północ Norwegii, gdzie jest najwięcej wielorybów. Oczywiście, mając upatrzone miejsca i ulubione kadry, spędzałem noce w bagażniku samochodu - po to, aby być na miejscu i nie tracić czasu. Niestety, przez cały wyjazd zorza ciągle mi umykała.
Z pewnością więc są wyzwania i trudności. Dla mnie były to zorza i wyskakujący z wody humbak - to jest coś, co mi umknęło. Ale z tego wyjazdu i tak jestem bardzo zadowolony, ponieważ zobaczyłem i przeżyłem wiele cudownych chwil i przywiozłem ze sobą materiał, który spodobał się centrali Olympusa. Poza tym przywiozłem też wiele wspomnień, które będę na starość wspominał w bujanym fotelu.
… i gdyby udało się to połączyć - humbak wyskakujący z wody na tle zorzy. To by było coś! (śmiech).
fot. Łukasz Bożycki
Lubię porównywać fotografię przyrodniczą do podróży z południa Polski na wczasy do Gdańska. Wydaje mi się, że są dwie grupy ludzi. Pierwsza wsiada do samochodu, chce natychmiast dotrzeć na miejsce i położyć się na plaży. Druga cieszy się podróżą, zatrzymując się po drodze, za każdym razem, kiedy coś przykuje ich uwagę. Tym pierwszym nie polecałbym fotografii przyrodniczej. Jeśli dla nas celem będzie powstanie konkretnego zdjęcia, to możemy być bardzo rozczarowani i przeżywać wiele frustracji związanych z tym, że z wielu wypraw nie przywieziemy tak dobrych ujęć jakbyśmy chcieli. Albo byliśmy za wolni, albo spaliśmy w bagażniku, gdy akurat zorza była nad nami, albo fotografowaliśmy orki w momencie, kiedy humbak wyskakiwał obok nas, a nie przed nami… Ale jeśli bardziej cenimy samą podróż i doświadczenie wszystkiego, co jest dookoła - przebywanie z przyrodą, oglądanie zwierząt, zastanawianie się nad kadrem i światłem - to wtedy fotografia przyrodnicza jest wspaniała i dostarcza nam wielu niezapomnianych wspomnień.
Kiedy cel jest najważniejszy, to także często może naruszać etyczną stronę fotografii przyrodniczej. Jeśli efekt jest ważny, to o wiele łatwiej będziemy w stanie usprawiedliwić siebie przy wyrządzaniu krzywdy przyrodzie. Cel nie może być ważniejszy od dobra zwierząt i o tym trzeba pamiętać!
fot. Łukasz Bożycki
Nie poddawajcie się! Nieprawdą jest, że wystarczy jedno naciśnięcie spustu migawki do powstania niezapomnianego i nagradzanego zdjęcia. Oczywiście czasem tak jest, ale bardzo często - i tak jest w moim przypadku - to jest długa i żmudna praca. Czasem dostrzegam też na zdjęciu jakieś drobne elementy, które zajmują ułamek kadru, ale mają potencjał. Wtedy wyobraźnia podpowiada mi, że jeśli ten niewielki element, na przykład bliki lub odbicia, inaczej ujmę i bardziej zaakcentuję, to fotografia będzie ciekawsza i lepsza.
To, co odróżnia profesjonalistę od amatora to fakt, że ten drugi poddaje się na bardzo wczesnym etapie, usprawiedliwiając to wieloma wymówkami - a to pogoda nie taka, a to za słaby aparat, zbyt ciemny obiektyw, a to zwierzęta się nie pojawiły. Moim zdaniem przyczyną tych wymówek jest lenistwo. Trzeba więcej czasu spędzić w terenie, trzeba bardziej obserwować przyrodę, trzeba być bardziej elastycznym na to, co dzieje się wokół i zauważać zmieniające się warunki. Nie poddawajmy się przedwcześnie i nie tłumaczmy sobie swoich porażek i niepowodzeń. W zamian doceniajmy samą podróż, a sukcesy i dobre kadry przyjdą wtedy, kiedy będziemy więcej czasu spędzać w terenie z aparatem.
fot. Łukasz Bożycki
Fotografia przyrodnicza to mnóstwo pracy i równie wiele niepowodzeń. Tak sobie myślę, że nawet lepiej dla nas, kiedy współczynnik niepowodzeń będzie jeszcze większy. Jeśli doprowadzimy do sytuacji, w której za każdym razem osiągamy to, co założyliśmy, to wydaje mi się, że nasza poprzeczka jest ustawiona zbyt nisko. Przestajemy się rozwijać, za każdym razem ją przeskakując. Dlatego mnie bardzo cieszą porażki, bo to mi pokazuje, że sięgam wyżej niż mogę. Bo jeśli realizowałbym wszystko co zaplanuję, to oznaczałoby, że jestem mało ambitnym człowiekiem i w żaden sposób się nie rozwijam. Porażki są dobre. Róbmy tak, aby mieć ich jak najwięcej - wtedy samoistnie przyjdą do nas bardzo dobre kadry przyrodnicze.
Musimy zadbać o to, by zwierzęta poczuły, że my im nie wyrządzimy żadnej krzywdy. Możemy zastosować sposób, który Marcin Dobas na jednym ze swoich wykładów opisał jako technikę „zgubionego portfela“ - chodzimy, rozglądamy się, kucamy, patrzymy na jakąś gałązkę. Wtedy zwierzęta, na przykład żubry stoją i patrzą na nas przez dłuższy czas myśląc sobie „o co temu człowiekowi chodzi“ (śmiech). Mają przekonanie, że nie jesteśmy nimi w ogóle zainteresowani, w związku z tym możemy powoli skracać dystans.
fot. Łukasz Bożycki
Po godzinie, dwóch lub trzech zaczną nas ignorować - staniemy się dla nich elementem krajobrazu. Wtedy, dzięki zaufaniu, które zdobyliśmy, będziemy mogli zrobić prawdopodobnie całkiem niezłe ujęcia. Poza tym cierpliwość, rozumienie strachu zwierząt, nieprzekraczanie ich granicy bezpieczeństwa, zaskarbienie sobie ogromnego zaufania, niewyrządzanie krzywdy i zaspakajanie ich potrzeb (o których wspominałem) - to w przyszłości zaowocuje lepszymi zdjęciami.
Zimą możemy dokarmiać odpowiednią karmą, wiosną dostarczać materiały, z których ptaki zbudują swoje gniazda, z kolei latem możemy udostępniać zwierzętom wodę. Tak więc zlokalizowanie i zdiagnozowanie konkretnych potrzeb zwierząt może spowodować, że te będą częściej do nas przychodzić. Zadbajmy o to, aby nasze „plenerowe studio“ było dla nich atrakcyjne. Przełoży się to na to, że będziemy mieli więcej okazji do wykonania dobrych zdjęć.
Łukasz Bożycki - fotograf, doktorant Polskiej Akademii Nauk, dziennikarz. Dwukrotny laureat międzynarodowego konkursu fotograficznego organizowanego przez BBC Worldwide i Muzeum Historii Naturalnej w Londynie. W 2014 roku odebrał nagrodę z rąk Jej Królewskiej Wysokości Katarzyny, księżnej Cambridge. Finalista Wielkiego Konkursu Fotograficznego National Geographic Polska z 2015 roku. W 2017 roku zwycięzca w kategorii ptaki w konkursie Asferico. Przewodnik Jej Cesarskiej Wysokości, Księżnej Takamado podczas wizyty w Polsce. Współautor książki „Animal Rationale. Jak zwierzęta mogą nas inspirować. Rodzina, edukacja, biznes”, wyd. PWN, Warszawa 2015 r., która otrzymała nagrodę Teofrasta za najlepszą popularnonaukową książkę psychologiczną 2015 roku. Prezes zarządu VII kadencji Związku Polskich Fotografów Przyrody Okręgu Mazowieckiego. Dwukrotnie uhonorowany tytułem Fotografa Roku OM ZPFP (2011 i 2012). Redaktor współprowadzący autorską audycję radiową w RDC Polskie Radio, pt. „Animal Rationale”. Redaktor prowadzący cotygodniową popularnonaukową audycję radiową w RDC Polskie Radio, pt. "Animalista". Laureat stypendiów artystycznych: Prezydent Miasta Stołecznego Warszawy (2014) oraz Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego (2017). Ambasador marki Olympus.