Wydarzenia
Sprawdź promocje Black Friday w Cyfrowe.pl
Drugą generacją jasnych stałek, Samyang pokazuje ambicje bicia się z najlepszymi w segmencie profesjonalnym i o uwagę najlepszych wśród zawodowych fotografów. Zobaczcie co potrafią te ciekawe i cenowe przystępne szkła z bagnetem Sony FE.
Samyang, jako producent rozwiązań optycznych przebył długą drogę i mało kto wie, że początki firmy sięgają lat 70. Nic w tym oczywiście dziwnego, bo koreański koncern na rynek konsumencki wkroczył dopiero w drugiej połowie lat dwutysięcznych prezentując pierwszy manualny obiektyw z lustrzankowym mocowaniem.
Od tego momentu powoli, ale sukcesywnie oferta Samyanga rosła. Początkowo domeną firmy były szerokie, manualne stałki, które pokochali pejzażyści i fotografowie astro. Dobre powłoki i kompaktowe wymiary były dla wielu ambitnych amatorów ważniejsze niż szybkie ustawianie ostrości, na ich korzyść zdecydowanie przemawiał też stosunek jakości do ceny.
Apetyt rósł jednak w miarę jedzenia i już w 2015 roku, linią filmowych obiektywów XEEN, koncern dał do zrozumienia, że pozycja „taniej alternatywy” przestaje mu już wystarczać. Rok później pojawiły się pierwsze modele fotograficzne z serii Premium, ale kluczowy był rok 2017 i wprowadzenie do sprzedaży pierwszych modeli wyposażonych w silnik AF.
Pięć lat później na rynku mamy już niemal kompletny line-up jasnych stałek z autofocusem (22 modele pokrywające zakres od 12 do 135 mm), a do całej linii przystępnych cenowo modeli ze światłem f/1.8 dołączyły również adresowane do wymagających użytkowników, zaprojektowane od podstaw, modele o jasności f/1.4.
Z obchodami 50-lecia założenia firmy zbiegła się premiera drugiej generacji superjasnych standardów. znacznie mniejsze i szybsze mają spełniać profesjonalne standardy jakości optycznej. Nie są to już konstrukcje budżetowe, ale nadal konkurencyjne względem natywnych modeli Sony - bo to właśnie na produkcji modeli z tym mocowaniem skupia się obecnie Samyang.
Czy nowe modele zasługują już na miano optyki profesjonalnej? Jak wypadają podczas pracy sesyjnej ale też w warunkach wymagającego reportażu? I jak współpracują z korpusami Sony i funkcjami takimi jak śledzący AF, czy kluczowy dla wielu zawodowców system śledzenia oka?
By się o tym przekonać zabraliśmy na sesję „świętą trójcę” fotografa komercyjnego a więc obiektywy o ogniskowych 35, 50 i 85 mm. I podpięliśmy je kolejno do korpusu Sony A7 III, który jest nadal najczęściej wybieranym body przez zawodowych fotografów w Polsce. Oto garść naszych wniosków i cała masa zdjęć, które pozwolą Wam wyciągnąć również własne.
Prezentowane zdjęcia to pliki JPEG w najwyższej jakości X.Fine. Niektóre zdjęcia zostały poddane podstawowej korekcji ekspozycji, o czym informujemy w podpisie.
Budowanie całej linii obiektywów w oparciu o ten sam, sprawdzony układ optyczny nie jest niczym nowym. Oczywiście każda ogniskowa ma swoją specyfikę, ale dopóki poruszamy się w zakresie standardowego zooma, czyli od 24 do ok 80 mm, charakterystyka jest dość podobna. Gimnastyka zaczyna się, gdy kierujemy się do ekstremów (optyki ultraszerokokoątnej i długich tele), które stawiają przed inżynierami zupełnie inne wyzwania.
I tak w torze optycznym wszystkich trzech modeli znajdziemy 11 elementów optycznych oraz przysłonę zbudowaną z 9 zaokrąglonych listków, która pracuje w zakresie od f/1.4 do f/16. Soczewki ustawione w 8 grupach (9 w 35/1.4) przesuwane są przez nowy, cichy i szybki liniowy silnik STM. Różnice dotyczą głównie typu zastosowanych soczewek specjalnych, które dopasowano do charakteru i przeznaczenia danego szkła.
W modelu 35 mm f/1.4 znajdziemy więc dwa elementy asferyczne, które korygują aberrację sferyczną objawiającą się w postaci mglistych obwódek wokół krawędzi. W standardzie 50 mm dodatkowo zastosowano soczewkę ED, która minimalizuje aberrację chromatyczną, czyli charakterystyczne fioletowo-zielone przebarwienia. Z kolei w portretowym 85 mm, w trosce o kremowy i miły dla oka bokeh, celowo zrezygnowano z elementów asferycznych.
Wszystkie trzy modele naszpikowano natomiast znanymi również z okulistyki soczewkami HR. Bardzo wysoki współczynnik załamywania światła sprawia, że mogą być one znaczne mniejsze i lżejsze od standardowych soczewek. A to wydatnie przekłada się na wagę zwłaszcza w przypadku tak jasnych obiektywów. W modelu 35 mm zastowano dwie, w 50 mm już trzy a w 85 mm aż 4 soczewki typu HR. W ten sposób wyjaśnia się, choć częściowo, tajemnica jednego z największych atutów nowej linii obiektywów Samyang.
W ograniczeniu wagi i wymiarów z pewnością pomogły też zastosowane materiały. To w znacznym stopniu wytrzymałe tworzywa i kompozyty ale zwartość i staranność wykończenia nie budzą żadnych zastrzeżeń. Obiektywy zostały też uszczelnione w kluczowych punktach, co ma je zabezpieczać przed kurzem i wilgocią podczas pracy w trudnych warunkach. Również sam design nowej linii robi świetne wrażenie. Obiektywy są zgrabne, lakier matowy a srebrne i czerwone paski dodają im dyskretnie elegancji. Szerokie pierścienie mają ostrą fakturę przez co obsługa jest płynna i wygodna.
Wyróżnia się model 35 mm f/1.4 II, który konstrukcyjnie przypomina w znacznym stopniu swojego poprzednika. Ten smukły walec, w odróżnieniu od modli 50 i 85 mm wykonany został w znacznej mierze ze stopów metalu. Z całej linii jest zdecydowanie najsolidniejszy, ale też odczuwalnie najcięższy.
Być może uznano, że o ile 50 czy 85 mm to portretówki do spokojniej pracy, o tyle 35 mm jest reporterskim „wołem roboczym” do ciężkiej codziennej pracy w każdych warunkach i wytrzymałość ma tu znaczenie zasadnicze. Wielu fotografów prasowych i ślubnych nie ściąga przecież „trzydziestki piątki” z korpusu.
Wspólną i typową dla modeli zaawansowanych cechą jest też obecność przycisku blokady ostrości, oraz, co nie jest wcale branżowym standardem, możliwość personalizacji przełącznika trybu pracy Custom, a w praktyce funkcji pierścienia ostrości.
Blokada AF to przydatna opcja jeśli fotografujemy w trudnych warunkach, czyli np. pod światło, gdy ustawianie ostrości bywa dla aparatu wyzwaniem i nie chcemy by po każdym ujęciu mozolnie szukał jej od nowa. Lub gdy w kadrze jest wiele przeszkód i kilka planów, które mogą zmylić AF. Albo po prostu gdy używamy centralnego punktu i chcemy przekomponować ujęcie po zablokowaniu ostrości. Jeśli żaden z tych scenariuszy nie jest wam bliski, możecie potraktować go jako przycisk funkcyjny przypisując z poziomu aparatu np. aktywację funkcji wykrywania oka.
Z kolei przełącznik Custom określa funkcję pierścienia ostrości, który, możemy zmienić w fizyczny pierścień wartości przysłony (Mode 2), by wygodnie zmieniać jej wartość nie odrywając oka od wizjera i palca od spustu. Pracuje bezskokowo, co ucieszy przede wszystkim filmowców. Pozycja Mode 1 to po prostu funkcja ręcznego ostrzenia w trybie MF lub DMF. Do programowania funkcji przełącznika wykorzystujemy opcjonalny konektor Lens Station, poprzez który łączymy obiektyw z komputerem. Producent zapowiada, że wraz z kolejnymi aktualizacjami oprogramowania, opcji personalizacji pojawi się więcej.
A teraz po kolei, czyli kilka wniosków z praktycznej strony pracy z tymi trzema obiektywami. Nasze szybkie testy przeprowadziliśmy podczas zaaranżowanej spontanicznie sesji z lokalną pięknością oraz przyglądając się przygotowaniom do jednej z wielu religijnych uroczystości, jakie w listopadzie odbywają się w indonezyjskim Ubud.
Prezentowane zdjęcia to pliki JPEG prosto z aparatu w najwyższej jakości X.Fine z włączoną korekcją optyczną i wyłączoną redukcją szumu. O ewentualnej korekcji ekspozycji informujemy w podpisie. Zachęcamy również do pobrania paczki plików RAW w celu dokładniejszej oceny możliwości obiektywów.
Bardzo uniwersalna, i lubiana przez fotografów różnych specjalizacji ogniskowa sprawia, że rynek obiektywów 35 mm jest dziś nasycony i bardzo konkurencyjny. Wymaga więc od producentów zgrabnej kombinacji wytrzymałości, jakości optycznej oraz korespondującej z możliwościami ceny.
Zaprezentowana w 2016 roku pierwsza wersja tego obiektywu była konstrukcją bardzo udaną, tak pod względem optycznym jak i mechanicznym. Choć nie przesadnie szybką. Możliwości nowych korpusów, ale też potrzeby rynku domagały się więc aktualizacji. W odświeżonej drugiej generacji producent skupił się na poprawie wytrzymałości i przede wszystkim wydajności zarówno w pracy fotografa jak i filmowca.
Na pierwszy rzut oka obiektyw nie różni się od poprzednika, ale w jego konstrukcji zaszły dwie istotne zmiany. Niemal pancerną, niezwykle zwartą obudowę tym razem dodatkowo uszczelniono w czterech punktach i zdaniem producenta, jest teraz odporna na kurz, śnieg i lekki deszcz. W samym torze optycznym większych zmian brak, pojawił się jeden dodatkowy element ze szkła HR.
Optycznie obiektyw nadal prezentuje się bardzo dobrze. Producent obiecuje idealną ostrość od brzegu do brzegu (i to już przy f/1.4) i niewiele jest w tym przesady, bo choć na krawędziach jakość jednak spada, to tylko nieznacznie i z pewnością cały kadr będzie użyteczny. Środek to już prawdziwa brzytwa i pod tym względem nowy Samyang może bez kompleksów ustawiać się w jednym rzędzie z modelami profesjonalnymi.
W ryzach trzymane są też dystorsja (lekka „poduszka”), winietowanie i aberracja chromatyczna. Zwłaszcza ta ostatnia jest prawdziwą zmorą bardzo jasnych obiektywów, ale tu ponownie zobaczymy możliwości powłok Samyang. W sytuacjach ekstremalnego kontrastu fioletowe przebarwienia będą widoczne, ale są na tyle nieduże, że radzi sobie z nimi nawet systemowa korekcja.
To co jednak najważniejsze w tej konstrukcji, to zastosowanie nowego liniowego silnika STM, który nie tylko ma nadążać za nowoczesnymi trybami śledzenia w aparatach Sony, ale też pracować płynnie, cicho, bez wibracji i efektu oddychania. Jak wypada w praktyce?
Na zmianie silnika z pewnością zyskają filmowcy, bo ustawianie i śledzenie ostrości faktycznie jest niezwykle płynne i zupełnie bezdźwięczne. Również detekcja oka i twarzy działa bez zarzutu i będzie na tyle skuteczna na ile pozwoli nasz korpus. W trybie pojedynczym zauważamy często moment zawahania na chwilę przez ostatecznym i zazwyczaj celnym zablokowaniem ostrości. AF Samyanga nie jest tak pewny jak w przypadku systemowej 35-tki, ale nie jest to różnica warta tak dużej dopłaty. Zwłaszcza jeśli dopiero budujemy swój system.
Właśnie tak opisuje go producent i jest to oczywiście zabawa w wieloznaczność. Klasyk, standard, „nifty-fifty” - jest wiele określeń na obiektyw 50 mm – jeden z najpopularniejszych i najbardziej zasłużonych dla fotografii. „Nowy standard” ma zapewne sugerować, że omawiany model może być obiektywem wzorcowym dla segmentu niedrogich i bardzo jasnych stałek, ale też po prostu komunikatem, że mamy do czynienia z nową wersją czyli drugą generacją tego szkła.
Samyang 50 mm f/1.4 II był pierwszym modelem z odświeżonej, a właściwie przeprojektowanej linii zaawansowanych obiektywów AF. Producent podkreśla, że jest to efekt 5 lat prac projektowych i rozmów z fotografami. Specyfikacja poprawiła się w efekcie w co najmniej kilku miejscach.
Choć układ optyczny jest teraz nawet bardziej złożony obiektyw udało się znacząco odchudzić i przy wadze 420 g jest to obecnie najbardziej kompaktowe szkło o tych parametrach z mocowaniem Sony FE. W połączeniu z korpusem A7III stanowi zgrabny i dobrze wyważony duet, który można potraktować również jako zestaw do fotografii ulicznej. W przypadku obiektywów f/1.4 z AF zdarza się to dzisiaj dość rzadko. Krótszy jest też minimalny dystans ogniskowania (40 cm).
Patrząc na zdjęcia, szybko wyciągamy kilka wniosków. Po pierwsze to bardzo ostra sztuka, zwłaszcza w centrum, bo na brzegach faktycznie nieco lepiej prezentuje się model 35 mm. Po drugie świetnie skorygowana jest geometria. Dystorsja jest minimalna i korekcja systemowa w zasadzie nie ma tu nic do roboty. Po trzecie, bardzo dobrze pracuje pod światło a ostre źródło w kadrze daje raczej miękką filmową poświatę niż ostre kolorowe bliki. Zdjęcia zachowują przy tym dobry ogólny kontrast.
Ponieważ jest to już nieco dłuższa ogniskowa, dodatkowych faktorem, na który zwracamy uwagę jest charakter rozmycia. Kombinacja dwóch precyzyjnie polerowanych soczewek asferycznych ma zapewniać wyrazistość detali nie wpływając znacząco na plastykę nieostrości. A ta z pewnością ma swój charakterek. Nie jest to typowo mydlane i gładkie rozmycie i obiektyw ewidentnie lubi, gdy w przednim i dalszym planie dużo się dzieje. To rozmycie jednych zachwyci innych być może zniechęci, to - jak zawsze - sprawa bardzo indywidualna.
Wady? Widoczna aberracja chromatyczna, również w centrum kadru. Dziś jej korekcja sprowadza się do kilku kliknięć myszą na etapie wywoływania pliku RAW, jednak o ile fotograf może machnąć na to ręką, dla filmowca będzie ona stanowić zapewne większy problem. Ostrzenie w trybie ciągłym jest bardzo płynne i precyzyjne, silnik STM ponownie dobrze wykonuje swoją pracę skutecznie i szybko przesuwając grupy soczewek.
Krótki i lekki, jasny i piekielnie ostry. A do tego całkiem niedrogi. Da się? Da się! Zaprezentowany nie tak dawno, bo w lipcu tego roku, najnowszy obiektyw drugiej generacji, to zdecydowanie udana konstrukcja, która powinna zwrócić uwagę wszystkich portrecistów w systemie Sony.
To bardzo zgrabna, ładnie zaprojektowana i uszczelniona w 7 miejscach portretówka, tylko nieznacznie większa od standardowej "pięćdziesiątki". Waży niewiele ponad 500 g, a więc jest aż o 300 g lżejszy od systemowego odpowiednika. Oznacza to nie tylko wygodne fotografowanie „z ręki”, ale także filmowanie z użyciem gimbala.
Co najważniejsze z dobrą ergonomią idzie w parze również jakość obrazu. Ostrość i rozdzielczość w centrum kadru jest znakomita już przy f/1.4 i to pomimo braku w układzie soczewek asferycznych. Producent świadomie z nich zrezygnował, bo choć minimalizują poświatę na kontrastowych krawędziach powodują jednocześnie powstawanie tak zwanych „krążków cebuli” w punktach świetlnych, które jak wiadomo odejmują punkty za bokeh.
Odbioru zdjęcia nie psuje też aberracja chromatyczna skorygowana do rozsądnego poziomu, ani zbyt mocna winieta, którą systemowe korekcja niemal zupełnie neutralizuje. Najsłabszym punktem w przypadku tego modelu okazuje się praca pod światło i pojawiające się mgliste plamy obniżonego kontrastu (dla niektórych będzie to zapewne nawet zaleta). Jeśli zależy nam na idealnie klarownym obrazie warto korzystać z dołączanej w zestawie długiej osłony przeciwsłonecznej.
AF, co specjalnie nie zaskakuje, pracuje nieco wolniej niż w krótszych modelach 35 i 50 mm. Dłużej zbiera się do pchnięcia soczewek, ale gdy ruszy dojeżdża płynnie, natychmiastowo i precyzyjnie. Co ważne dobrze rozumie się z funkcją wykrywania oka w aparatach Sony. To chyba nasz ulubiony obiektyw z całej trójki. Na tak małe, jasne i przede wszystkim lekkie 85 mm zawsze znaleźlibyśmy miejsce w torbie czy plecaku.
Otwartość na niezależnych producentów sprawiła, że Sony Alpha jest dziś zdecydowanie najbardziej przyjaznym systemem dla ambitnych amatorów i stawiających pierwsze kroki na komercyjnym rynku fotografów oraz filmowców. A najnowsze obiektywy Samyang zdecydowanie mogą im w tym pomóc. Bo nowe obiektywy Samyang to świetny sposób, by zrobić kolejny krok i stosunkowo niedużym kosztem w świat jasnej optyki z autofocusem.
Drugą generacją swoich jasnych stałek, udowadnia, że dobre optycznie, bardzo jasne obiektywy nie muszą być ani duże, ani ciężkie ani tym bardziej zaporowo drogie. Za mniej niż 10 tys. zł jesteśmy dziś w stanie skompletować podstawowy zestaw zawodowego fotografa, który pozwoli realizować szeroki wachlarz, również komercyjnych sesji – od reportażu, po modowe i portretowe sesje. Obiektywy nie są oczywiście wolne od wad (a które są?) i każdy z nich ma też swoje słabe strony, ale zalet nadal dostrzegamy znacznie więcej, z rewelacyjną ostrością, szybkim AF i kompaktową budową na pierwszym miejscu.
Pełną ofertę obiektywów Samyang AF znajdziecie na stronach największych partnerów marki.
Artykuł powstał w ramach współpracy z Focus Nordic, dystrybutorem marki Samyang w Polsce.