Akcesoria
Sennheiser Profile Wireless - kompaktowe mikrofony bezprzewodowe od ikony branży
Jan Dziaczkowski urodził się w Warszawie w 1983 roku. W 2007 roku ukończył malarstwo na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Do tej pory swoje prace prezentował na wystawach indywidualnych tylko w Warszawie, w: Galerii Piotra Nowickiego, Rastrze, TR i na Chłodnej 25. Poza nimi na swoim koncie ma udział w kilkunastu wystawach zbiorowych w Polsce i zagranicą. Dziaczkowski pracuje na warszawskiej Pradze w pracowni NUKU. Jako ilustrator współpracuje również z tygodnikiem "Przekrój".
Więcej na stronie artysty: www.dziaczkowski.pl/
Poniżej zamieszczamy tekst o wystawie autorstwa Stacha Szabłowskiego:
Może to byłoby nawet przyjemnie? Gdyby Żelazna Kurtyna nie wyrosła na linii Łaby, ale dalej - choćby i w Santiago de Compostela. Oto w 1945 radziecka armia nie zatrzymuje się w połowie Niemiec - i połowie drogi - i kroczy raźno ku zachodzącemu słońcu, zakładając po drodze satelickie kraje: Socjalistyczną Republikę Francji, Ludowo-Demokratyczną Republikę Włoch, Zjednoczoną Socjalistyczną Republikę Wielkiej Brytanii i Irlandii. Cała Europa demoludów? Dlaczego nie. Przynajmniej jechalibyśmy wszyscy na tym samym koślawym wózku o fatalnie skrzypiących kołach - a dziś moglibyśmy wspólnie z Belgami czy mieszkańcami Lichtensteinu leczyć postkomunistyczne traumy i pielęgnować nostalgię za małymi radościami RWPG.
Kojenie naszych, środkowoeuropejskich resentymentów to jedna z przyjemności, które zapewnia nam w swoich kolażach Jan Dziaczkowski. Za pomocą wirtuozerskich cięć nożyczek artysta przesuwa Żelazną Kurtynę na Zachód i niczym Dick w "Człowieku z wysokiego zamku" cieszy się "political fiction" historii alternatywnej. Oglądamy ją na pocztówkach z nie zaistniałej, choć przecież możliwej do pomyślenia teraźniejszości. Rozciągnięcie politycznej strefy wpływów Bloku Wschodniego na Zachód, wiązałoby się ekspansją socrealistycznej przestrzeni i estetyki, z zakażeniem zachodnioeuropejskiej tkanki urbanistycznej "betonowym dziedzictwem" socmoderny. Oto wokół Krzywej Wieży w Pizie wyrastają bloki z wielkiej płyty, od Trocaderco ku wieży Eiffla ciągną się stalinowskie popiersia, a z samą wieżą konkuruje strzelisty pomnik kosmonautyki w duchu moskiewskim. Lądowanie obcych, betonowych ciał, na wzór Pałacu Kultury wyrastającego nagle w historycznym centrum Warszawy - staje codziennością miast Starej Unii.
Technika kolażu idealnie nadaje się do zobrazowania nabrzmiałej resentymentem fantazji. Trzeba podkreślić, że Jan Dziaczkowski wskrzesza tę technikę w wersji analogowej, korzennej, nieomal ernstowskiej. Czyni to w chwili, w której kolaż wydaje się już doszczętnie zdewaluowany przez wszechmocnego Photoshopa. Dziaczkowski przystępuje do dzieła zbrojny w nie zmodernizowany arsenał modernistycznych kolażystów: nożyczki, żyletkę, klej, strategię wybornego trupa i swobodnych skojarzeń, napięcie między swojskością a wyobcowaniem, które tak podobały się w tej technice surrealistom. Nawet druki, które Dziaczkowski wykorzystuje jako materię swoich prac są spatynowane i przedatowane: na warsztat trafiają archiwalne pocztówki i zdjęcia wyszperanych nie wiadomo gdzie sowieckich magazynów. Wszystkie przedmioty są znalezione. Retro? Trudno opędzić się od wyrażenia, że Dziaczkowski próbuje złowić nas na przynętę retro, zagrać na sentymentalnej nucie i na poczuciu bezpieczeństwa, które potrafią dać tradycyjne techniki. Niech będzie.
W piętrzącej intelektualne wyzwania sztuce odmawiamy sobie zmysłowych przyjemności na tyle często, że doprawdy możemy sobie pozwolić na Dziaczkowskiego i jego kolaże. Kategoria przyjemności jest w odbiorze tych prac niezwykle istotna; nie do przecenienia jest kwestia kunsztu: formuła, którą posługuje się artysta jest stara, ale trzeba powiedzieć, że posługuje się nią z niepospolitą zręcznością i finezją - a także z dowcipem, bez którego trudno w ogóle myśleć o byciu kolażystą. W archaiczności Dziaczkowskiego jest paradoksalna świeżość. W pewnym sensie, w okolicznościach postmodernistycznych, każdy artysta jest kolażystą, DJ-em, montażystą - każdy coś miksuje, a w tłumie hybryd ze świecą szukać czystych form. W obliczu powszechności myślenia w kategoriach kolażu o tworzeniu obrazów i tekstów kultury, tym bardziej zaskakujące jest spotkanie z artystą, który nie tylko kolażem myśli, ile go robi - a obraz traktuje nie jako (cyfrową) informację, lecz materię dająca się lepić, sklejać i modelować w kategoriach nieomal rzeźbiarskich.
Dziaczkowski wkleja więc brutalną (w sensie politycznym i estetycznym) przestrzeń socrealizmu i socmoderny w przytulny pejzaż urbanistyczny zachodnioeuropejskich zespołów zabytkowych. Zestawienia są zgrzytliwe, a nawet barbarzyńskie - ale przecież na wchodzie Europy nie takie implanty wszczepiało się w historyczne tkanki. Przypominają mi się prace rosyjskiej grupy AES (później, ale jeszcze nie wtedy, AES+F) z projektu "Witnesses of the Future". Rosyjscy artyści również pokazywali pocztówki - z będącego wówczas odległą przyszłością roku 2006. Na widokówkach w spalonym Tel Awiwie obozowali mudżahedini, przed katedrą św. Piotra Afgańczycy sprzedawali kozy i wielbłądy, opera w Sydney została przerobiona na meczet, zaś Statua Wolności dostała na twarz kwef, a do ręki Koran. Zrobione ładnych kilka lat przed 11 września pocztówki były perfekcyjnymi fotomontażami, ale ich sugestywność neutralizowała nieznośna lekkość cyfrowej manipulacji. Przyszłość przepowiadana przez AES ma jeszcze szansę się wydarzyć ; alternatywna przeszłość Europy bez granic, możliwa jest tylko u Dziaczkowskiego. - napisał Stach Szabłowski
Jan Dziaczkowski Keine Grenze
Wernisaż wystawy: 5 września 2008 godzina 20
Wystawa czynna: od. 6.09 do 11.10 2008
od poniedziałku do soboty: 12-18, czwartek: 12-20
Galeria ZPAF i S-ka
ul. św. Tomasza 24, Kraków