Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Zdjęcia wykorzystane za zgodą autora
Pudełko przeterminowanych filmów 35 mm, leżało w jego szafie przez lata, powoli wypełniając się rolkami zebranymi od znajomych i znalezionymi w starych torbach - widniały na nich daty: marzec 1996, listopad 1975, kwiecień 2004, styczeń 1992, październik 2006… Niektóre prawdopodobnie są starsze niż niektórzy z Was, czytający ten tekst mówi Chip Litherland, wielokrotnie nagradzany fotograf z Florydy - Część tych filmów istniało już, gdy Zack Morris dzwonił przez telefon-cegłę w serialu „Byle do dzwonka”, a Kurt Cobain miotał się wśród cheerleaderek w „Smells Like Teen Spirit”.
Litherland postanowił wykorzystać przeterminowane filmy do sfotografowania Daytona International Speedway, czterokilometrowego toru wyścigowego w miejscowości Daytona Beach na Florydzie. Chciał uzyskać obrazy, które oddadzą ponadczasowość Daytony i jego fanów, ale, do momentu wywołania zdjęć, nie miał pojęcia, czy powstanie choć jedna udana klatka. Spakował dwa analogowe aparaty: Nikona FM i FE-2, dwa obiektywy 50 mm oraz 35 mm, i o 4 nad ranem ruszył na tor z torbą pełną filmów.
Przyznaje, że z takim ekwipunkiem, na torze czuł się co najmniej niezręcznie - jestem przyzwyczajony do biegania po wielkich imprezach sportowych z obiektywem 400 mm na ramieniu, walizką pełną profesjonalnych body Canona, arsenałem obiektywów, kartami Compact Flash i lampami błyskowymi. Tym razem byłem tylko ja, dwa aparaty brzdękające na mojej szyi i uczucie, o którym już zdążyłem zapomnieć: nie musiałem nic konfigurować, niczego formatować, po prostu wszedłem na tor i zacząłem robić zdjęcia. Pobrałem jedynie na smartfona aplikację ze światłomierzem. Po pierwszym strzale, musiałem wyglądać jak kompletny idiota - spojrzałem na tył aparatu, aby sprawdzić ekspozycję, tak, jakby to był ekran LCD. Jednak jak tylko skończyłem pierwszy film, zwinąłem go i wymieniłem na nowy, poczułem się jak w domu.
Jako, że fotograf z analogowym aparatem na torze wyścigowym, nie jest codziennym widokiem, Litherland był wielokrotnie zaczepiany. Wiele ciekawskich osób pojawiało się nie wiadomo skąd i podawało mu rękę chwaląc: fotografujesz na filmie? Super!, co było znacznie milsze niż słowa, jakich się spodziewał. Oczekiwał raczej wypowiedzi typu: Skąd masz kamizelkę fotografa? Musisz dopiero zaczynać, pewnie artysta hipster, albo po prostu szaleniec. Powodzenia…
Od razu po wyścigu, fotograf wrzucił 25 rolek filmu do czarnej torby i pojechał do domu, szczęśliwy i podekscytowany, nie mogąc się doczekać rezultatów. Zapłacił 130 dolarów, korzystając z usług jednego z ostatnich laboratoriów w okolicy, po czym pożyczył od znajomej skaner i powoli oglądał klatkę po klatce. Każda z przeterminowanych rolek miała swój własny odcień, zależny od wieku i miejsca przechowywania. Niektóre były zielone i przerażające, inne miały zabarwienie magentowe i flary ciągnące się przez cały kadr - efekty, które dziś imitują filtry na Instagramie. - Niektóre klatki, na które liczyłem, były do bani, inne były zupełnie inne niż się spodziewałem. Jak już zacząłem skanować, nie mogłem przestać – wspomina. - Zeskanowałem 75 klatek, siedziałem do 2 w nocy i przeżywałem na nowo każdy kadr. Jeden film, ten z 1975 roku, był kompletną katastrofą – 36 klatek mglistej pustki...
Więcej projektów Chipa Litherlanda znajdziemy na jego stronie www.chiplitherland.com. Warto spojrzeć na nie szczególnie w szary, ponury dzień. Jak powiedział kiedyś sam fotograf: The world would be a much better place if everything was painted a different primary color.