Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Justyna Dąbrowska: Jak się nazywa ten projekt?
Mikołaj Grynberg: Dużo kobiet.
Dlaczego właśnie tak?
Chciałem, żeby tytuł nie był jednoznaczny. Pierwsza wystawa nazywała się "Dużo kobiet a konkretnie osiemnaście". Potem zacząłem robić następne części, a tytuł został... na tej ostatniej wystawie będzie ich naprawdę dużo - sto pięćdziesiąt!
A skąd wziąłeś pomysł na tę pierwszą wystawę, dlaczego chciałeś nam pokazać 18 kobiet?
To się zaczęło od zdjęcia mojej mamy, Danieli. Po jej śmierci ciągle natykałem się na takie jej zdjęcie, które zrobiłem jej na kilka miesięcy przed tym zanim umarła. Trochę sobie wtedy żartowaliśmy, bo zakończył się poważny kryzys zdrowotny u mojego taty i tak sobie to odreagowaliśmy, że zrobiłem jej sesję tak jakby była wdową. Jest w czarnej koronce na głowie, wygląda nobliwie...
Ale życie potoczyło się inaczej. Daniela nie zdążyła zostać wdową, a ja ciągle na to zdjęcie się natykałem, ono mi wpadało w ręce. I chyba chciałem znaleźć jakiś pretekst, by pokazać je na wystawie. Postanowiłem ją więc otoczyć innymi, bliskimi kobietami albo takimi, które akurat w tym momencie były jakoś obecne w moim życiu.
Dlaczego to zdjęcie Danieli jest takie ważne?
Bo to jest jedno z pierwszych zdjęć jakie jej zrobiłem. A także ostatnie. Bo patrząc na nie, przypominam sobie, jak żartowaliśmy w czasie tej sesji. Bo w nim jest kawałek takiej naszej sztamy, dorosłej sztamy, w sprawie tego co się wydarzyło z ojcem. On był poważnie chory, a my go wspólnie z tego wyciągnęliśmy.
Jak wybierałeś te inne kobiety?
To były po prostu różne ważne kobiety, które w tamtym momencie były dookoła mnie, które z różnych powodów spotykałem. Oczywiście waga tych spotkań była bardzo różna. Od przyjaciółki mojej mamy, która stała się trochę moją przyjaciółką, po kobiety z którymi po prostu pracowałem na sesjach.
Dziś to byłyby te same kobiety?
Nie, ja to zrobiłem wtedy za szybko, aż impulsywnie. Dziś lista tych kobiet wyglądałaby zupełnie inaczej, to byłoby rzetelniejsze... Wielu kobiet tam brakuje... Ale dziś to nie wtedy, to już jest i nie będę tego zmieniał.
Jaki był odbiór tej wystawy?
Na wystawie w galerii niczego się nie dowiesz. Ludzie przychodzą i mówią, że jest super, nikt nie przyjdzie i nie powie, że to jest jakieś gówno. Ale jak powiesiłem te zdjęcia na dworcu w Rio, to tam miałem prawdziwy odbiór. Tam ludzie podchodzili i mówili: to jest fajne, a to do kitu.
Czy jak już zrobiłeś tę pierwszą wystawę, to to zdjęcie twojej mamy przestało cię prześladować?
Wtedy zdałem sobie sprawę, że cały ten projekt, który z tamtej wystawy się wyłonił - a dziś jest już bardzo duży - jest poświęcony pamięci mojej mamy. Jakkolwiek to głupio nie zabrzmi. I ludzie o tym wiedzą, ja o tym mówię wprost. A jak robię zdjęcia kolejnym kobietom, w kolejnych miastach, to jej zdjęcie wieszam tak, że ona "patrzy" na to co się dzieje. Jej dedykuję tę pracę.
Czy to będzie jeszcze długo trwało?
Ja już chcę skończyć ten projekt. To trwa trzy lata. Wszystkim, którzy mi w tym towarzyszą, którzy się w to zaangażowali, kończy się energia. To zakończenie wisi nade mną... ja już chcę napisać w albumie tę dedykację - "Dla mojej mamy" i chcę to zamknąć.
A jak to się stało, że pojawił się ciąg dalszy?
Samo się wydarzyło. Dostałem zaproszenie, żeby pokazać tę wystawę na festiwalu polskim w Rio. Pomyślałem, że samo pokazanie zdjęć to za mało. Że tam też chciałbym fotografować kobiety. To byłby taki kolejny krąg. Pomyślałem, że chciałbym zrobić kolejny krok, przekroczyć jakąś granicę. Postawić "plan zdjęciowy" na środku ulicy i zapraszać tam kobiety. I to nie te, które się same zgłoszą, tylko te, które ja wybiorę. Z którymi możliwe jest jakieś spotkanie.
To jest przekraczanie wielu barier - np. kulturowej. W tym projekcie robię to, na co często mam ochotę, a co jest niedozwolone obyczajowo - podchodzę do kobiety, która przyciąga moją uwagę, z którą chciałbym pogadać i zapraszam ją na takie krótkie spotkanie. Inaczej mówiąc, znalazłem pretekst do zaczepiania kobiet (śmiech). Tych, które są stare i mi coś opowiedzą i tych, które są ładne i po prostu jest mi miło na nie popatrzeć i tych, które na mnie spojrzały i widzę, że moglibyśmy pogadać. To jest wbrew pozorom, także dla mnie bardzo trudna sytuacja.
Co jest w tym trudnego?
To, że ja wybieram te kobiety, że ja decyduję. Wielu kobietom muszę odmawiać, choć widzę jak bardzo im zależy, żebym im zrobił zdjęcie. Odmawianie jest trudne. I to, że wszystko dzieje się na widowni. Jestem na ulicy, dookoła jest mnóstwo ludzi, a ja muszę nawiązać dość bezpośredni, nawet intymny kontakt z kimś kogo fotografuję. Bo ja robię zdjęcie emocjom, które tam się pojawiają. I czasami czuję się jak skurwiel, kiedy komuś mówię "nie". Niektóre kobiety są bardzo odważne - podchodzą, mówią "teraz ja". W Buenos stało naokoło mnie około stu pięćdziesięciu kobiet i wszystkie miały ochotę bym je sfotografował.
Dlaczego to jest takie ważne, żebyś to ty wybrał tę kobietę?
No bo to jest moje. Nie ma takich szans, by ktoś mi mówił, co ja mam robić. Parę razy się ugiąłem i większość to były złe decyzje. Ale muszę przyznać, że zdarzyły się też dobre...
Na przykład?
Na przykład jedna starsza pani w Brazylii podeszła do mnie i powiedziała, że wita mnie w imieniu Polonii i że bardzo mnie PROSI bym sfotografował jej koleżanki. I przyprowadziła mi dwie dziewczyny. Dość szybko się okazało, gdy te dwie dziewczyny stanęły do zdjęcia, że mam przed sobą jedną z najbardziej erotycznych sytuacji jakie widziałem w życiu. Chyba ktoś je przed chwilą wyciągnął z łóżka, ale one na środku ulicy robiły niemal to samo, co w tym łóżku. W ogóle nie byłem na to przygotowany, nikt z nas nie był na to przygotowany, ale zdjęcia wyszły świetne.
A jak już miałeś Warszawę i Rio to co było dalej?
No to pomyślałem, że tak nie mogę tego zostawić, że muszę zrobić projekt "Dużo kobiet". Pojechałem do Kijowa, Meksyku, Peru, Izraela i Argentyny.
Dlaczego fotografowałeś kobiety głównie w Ameryce Południowej?
Nie miałem takiego założenia - choć tam jest wspaniale... Jeśli chodzi o kontakty z ludźmi, to to jest marzenie. Bliski kontakt. Także dotyk... Miałem to zrobić w Skandynawii, ale nie wyszło. W dużym stopniu jest to przypadek. Jadę tam, gdzie mnie zapraszają. Nie udaje się zrealizować listy marzeń, więc robię to, co jest możliwe.
Nie jeździsz po Europie? Tu byłoby najłatwiej.
Ale tu wszędzie ludzie wyglądają tak samo. To samo spotka mnie w Londynie, co w Berlinie i w Warszawie. Szukam jednak różnorodności. Np. w Peru byłem załamany. Myślałem, że nic nie wyjdzie z tych zdjęć. Dwa dni fotografowania nieruchomych, posągowych Indian. Przysadzistych i absolutnie nieekspresyjnych indiańskich wodzów. Miałem poczucie, że te kobiety w ogóle ze mną nie współpracowały. Od momentu, kiedy siadały na planie, pojawiało się napięcie i jakaś martwota. To co ja robię wszędzie i co wszędzie się sprawdza - trochę pajacuję, trochę żartuję - tam się w ogóle nie sprawdzało. One myślały, że ja z nich się śmieję. To je urażało. Blokowało. Drugiego dnia zrozumiałem, że tam ten kontakt wygląda właśnie w ten sposób. Zresztą ja w każdym miejscu fotografuję te kobiety, które tam są, a w Peru akurat pojawiły się trzy kobiety, które całkiem odbiegały od pozostałych. Na przykład fotografowałem pewną Francuzkę. Od niedawna wdowę, która się ze mną tym swoim smutkiem podzieliła. Potem po sesji wróciła i powiedziała, że całe to zdarzenie, to było dla niej coś ważnego. Siedziała potem dwie godziny w kościele. A potem długo przy nas siedziała. Druga pani była bardzo ekspresyjna - okazało się, że jest Włoszką. A trzecia dziewczyna była Izraelką. I one niesamowicie, ekstremalnie odstawały od tych Indianek.
A z perspektywy czasu, oceniasz te zdjęcia jako udane?
Tak, chyba tak. Choć musiałem się bardzo starać, by nie pokazać jak bardzo te Peruwianki przypominają wszystkie wodzów Indiańskich... Bo ja nie robię zdjęć o urodzie kobiet, tylko o ich emocjach.
Ile kobiet w sumie sfotografowałeś?
Około trzystu. I widzę, że są rzeczy uniwersalne, które dzieją się wszędzie. Wszyscy tak samo się wstydzimy, tak samo naburmuszamy i tak samo flirtujemy. Wszędzie to wygląda tak samo. To może brzmi banalnie, ale jeśli chodzi o emocje, to jesteśmy wszyscy bardzo podobni. Zdarza się też, że ktoś mi opowiada coś bardzo osobistego. To są najczęściej te spotkania ze starymi kobietami. Taka pani z Kijowa opowiedziała mi całe swoje życie. Inna z Rio, była bardzo wzruszona, że na do widzenia pocałowałem ją w rękę.
Czy zdarzało się, że jakaś kobieta chciała, by to spotkanie na planie miało swój dalszy ciąg?
Tak, w Kijowie. To była taka kobieta jak z Almadovara. Bardzo wyrazista! Bardzo mi na niej zależało, z ogromnym trudem ją namówiłem. A jak już się zgodziła, to uznała, że to jest początek jakiegoś dalszego ciągu. Bardzo mnie na palnie kokietowała, a jak skończyliśmy zdjęcia, to bardzo na mnie naciskała. I kiedy odmówiłem, to zareagowała furią. Poczuła się oszukana. Dobrze to zapamiętałem, bo to było zdarzenie, które wyszło zdecydowanie poza skalę...
Dla kobiet to trudne doświadczenie. Jesteś facetem i je wybierasz...
Dlatego wszędzie staram się dbać o to, by tłumaczką - asystentką była kobieta. To jest moje alibi. To trochę odejmuje całej sprawie ten erotyczny wymiar. Ja naprawdę nie fotografuję piersi ani tyłków. Mnie interesuje emocja, która pojawia się w kontakcie z drugim człowiekiem, ze mną.
Dajesz im potem te zdjęcia?
Nie, nie mam na to kasy... w Rio dawałem kobietom Polaroidy, teraz im nic nie zostaje. Mogą wejść na stronę i zobaczyć zdjęcia wybrane... Co gorsza, z powodu małego budżetu, ja nie ze wszystkich zdjęć robię odbitki...
A co Twoja żona na to?
O to trzeba ją zapytać. Ten projekt nie jest o moim życiu erotycznym tylko psychologicznym. Moja żona była świadkiem większości tych sesji i na pewno ma swoje zdanie. Często ludzie dopatrują się w tym wątków erotycznych i pytają, czy to są moje kochanki. Nie, to nie są moje kochanki.
Otoczyłeś się trzystoma kobietami... (i to jeszcze nie koniec). Czy to nie jest tak, przepraszam za psychologiczną interpretację, że to ma jakoś zapełnić lukę po Twojej mamie?
Nie sądzę. Ciągle się mnie ktoś o to pyta. A ja nie wiem. To nie jest o tym.
Ale tak zrobiłeś. Że szukasz emocjonalnych spotkań z kobietami. Przyjemności z kontaktu. Porozumienia. Uczucia. Miałeś z mamą dobre porozumienie w dorosłym życiu.
Może tak być. Ale na razie tego tak nie widzę. Teraz właściwie żałuję, że to jest projekt o kobietach. Chciałbym zapraszać do tego również mężczyzn. Ale może to już następnym razem.
A jakbyś tak z lotu ptaka spojrzał na te wszystkie sesje... to pojawia się jakiś wspólny mianownik?
Miałem coś takiego w głowie, że właściwie my jesteśmy do siebie bardzo podobni - niezależnie od tego, gdzie się urodziliśmy i gdzie mieszkamy. Postanowiłem, że to sprawdzę. I chyba miałem rację. I cieszę się, że ten świat jest jakoś do ogarnięcia. Że to nie jest jakiś kosmos. Że jednak są rzeczy przewidywalne. Że te podstawowe sprawy między ludźmi są podobne. Że podobnie okazujemy uczucia, że wysyłamy pozawerbalne sygnały, które są czytelne. Że na poziomie emocji, używamy podobnego kodu. Mam takie doświadczenie z dzieciństwa - rodzice wywieźli mnie do Francji, gdy nie mówiłem po francusku ani jednego słowa. I ja tego nie zarejestrowałem. To nie było problemem. Jakoś się dogadywałem, a potem dopiero nauczyłem się francuskiego. To było podobne doświadczenie, jak to dzisiejsze. Dochodzę do wniosku, że te słowa których my używamy - one są potrzebne, ułatwiają nam różne rzeczy, ale tak naprawdę to poza słowami leci coś z głowy do głowy i z serca do serca i to się da odczytać bez zbędnego gadania. Te wszystkie fotografie, są dokumentami spotkań z tamtymi kobietami. Jak trzymam te styki i wybieram odbitkę, to wraca mi cała tamta sytuacja i szukam zdjęcia, które najlepiej ją ilustruje. A następne pytanie, które się pojawia, to czy ta pani, chciałaby tak wyglądać... Bo ona mi zaufała. Więc jestem jej przynajmniej tyle winien.
A dlaczego używasz takiej formy? Mało ostrej?
Robię zdjęcia na filmach, nie cyfrowo. Używam specyficznych wywoływaczy i odczynników. To taka specyficzna metoda wywoływania zdjęć. Ja nigdy nie wiem, co się okaże na końcu. Ale wiem, że nie zależy mi na ostrości, robię to po to, by nie była ważna uroda, zmarszczki, szczegóły... tylko emocje, które się działy w trakcie tego naszego spotkania. Więc to nie ważne, że na tych zdjęciach czasem trzeba się komuś bliżej przyjrzeć, by go zobaczyć. W życiu przecież też jest podobnie. Żeby z kimś się spotkać, trzeba mu poświęcić trochę skupienia, uwagi. I tu jest tak samo.
Mikołaj Grynberg jest szczęśliwym człowiekiem, który znalazł swoje miejsce w świecie. Wykonuje zawód, który jest dla niego jednocześnie dialogiem z otaczającym go światem. Jego portrety są dokumentem spotkań z ludźmi. Przez ostatnich kilkanaście lat powstało wiele serii portretowych. Głównymi bohaterami jego fotografii są, wyrażone na różne sposoby i w różnych technikach emocje.
"Dużo kobiet" - odsłony: Meksyk, Meksyk: Calle Garcia Lorca Av. Juarez, Centro Historico - grudzień 2008 - styczeń 2009, Meksyk, Morelia: Casa de la Cultura de Morelia - styczeń - marzec 2009, Peru, Lima: Galería Municipal de Arte Pancho Fierro - maj 2009.
Album: "Dużo kobiet", Biblioteka Gazety Wyborczej, wyd. Agora SA, Warszawa 2009
Więcej informacji o artyście znajdziemy na stronie: www.grynberg.pl.
{GAL|25843