Wydarzenia
Ruszyły promocje Black Friday Sony w sklepie Fotoforma.pl
Pierwszym papierem ciemniowym, jakiego używałem, był chlorobromowy Kodak Medalist. Kiedy wprowadziłem się z powrotem do rodziców po jednym z kilku krótkotrwałych pobytów w college'u, urządziłem sobie maleńką ciemnię w łazience pod schodami do piwnicy. Nauczyłem się w niej wywoływać filmy i robić odbitki według wskazówek z książki Davida Vestala The Craft of Photography. Miałem mały i tani powiększalnik kondensorowy z jeszcze tańszym obiektywem (tryplet), który był tak rozjustowany, że rzucało się to w oczy na odbitkach. Bardzo się cieszę, że był taki słaby, bo dzięki temu nauczyłem się szukać wad sprzętu w efektach końcowych (czyli na odbitkach), a nie martwić się teoretycznymi następstwami takiej, a nie innej konstrukcji. Cierpliwości starczyło mi na dziesięć odbitek - potem kupiłem nowe szkło.
Medalist był delikatnie miękkim, "klimatycznym" papierem o niezbyt nasyconej maksymalnej czerni, bogatej tonalności i ciepłym, choć lekko zielonkawym odcieniu. Świetnie się nadawał do portretów i doskonale pasował do filmu Plus-X, którego wtedy używałem. W tamtych czasach powszechna mądrość mówiła, że ważniejsze jest perfekcyjne opanowanie "obsługi" jednego materiału niż różnice między propozycjami różnych firm. Radzono zatem wybrać jeden papier i używać go tak długo, aż poznamy wszystkie jego wady i zalety. Niestety dla Medalista papiery bromowe, z ich zimniejszą tonacją i mocniejszą czernią, zaczynały właśnie zyskiwać coraz większą popularność. Niedługo potem nie było już gdzie kupić mojego ulubionego papieru Kodaka.
Kilka lat później w szkole fotograficznej używałem papieru Zone VI Brilliant - europejskiego produktu ze średniej półki przepakowanego przez gościa nazwiskiem Fred Picker w piękne, masywne, czarne pudełka, żeby wyglądał jak najbardziej ekskluzywnie. Lubiłem też oryginalny papier z linii Galerie Ilforda. Jeden i drugi był stałogradacyjny. Minęło dużo czasu zanim zidentyfikowałem podstawową wadę Galerie. Okazało się bowiem, że rozjaśniacze optyczne znikały podczas płukania. Dość długo nie potrafiłem określić, co w niektórych odbitkach na Galerie mi przeszkadzało, zanim nie sprawdziłem ich w tzw. "czarnym świetle". Ponieważ rozjaśniacze optyczne mają właściwości fluorescencyjne, problem był ewidentny - niektóre odbitki miały smugi i zacieki, które zaskoczyły mnie, gdy pierwszy raz je zobaczyłem. Przestawiłem się na zalecane przez Ilforda 30-sekundowe utrwalanie i starałem się jak najbardziej skrócić czas przebywania papieru w jakimkolwiek płynie. Wydaje mi się, że oryginalna linia Galerie (nie mylić z papierami do druku atramentowego) przetrwała ok. 10 lat.
W szkole fotograficznej miałem jeszcze jedno zaskakujące doświadczenie związane z papierami fotograficznymi. Udało mi się kiedyś zrobić absolutnie przepiękną odbitkę na ostatnim arkuszu Agfy Portriga. Niezmiernie podniecony obkupiłem się Portrigą, ale niestety okazało się, że kolejnym odbitkom brakowało magii tej pierwszej. Minęło wiele lat zanim udało mi się rozwikłać tę zagadkę. Otóż Agfa sama z siebie zmieniła skład tego papieru, żeby pozbyć się szkodliwego kadmu. Problem w tym, że firma nie podzieliła się tą informacją z klientami. Co prawda efekt końcowy nie był tragiczny, ale powiedzmy, że nie zwalał z nóg. Szkoda.
Piętnaście lat po wejściu do tej maleńkiej ciemni w piwnicy u rodziców zostałem redaktorem naczelnym magazynu poświęconego pracy w ciemni. Jednym z moich współpracowników był Bruce Barnbaum, pejzażysta z Zachodniego Wybrzeża, znawca systemu strefowego. Pewnego dnia odebrałem telefon od zrozpaczonego Bruce'a. Był bardzo poruszony. Powiedział, że Oriental, japoński producent papieru o nazwie Seagull (bardzo cenionego przez znawców pracy w ciemni i zawodowych laborantów) ogłosił bankructwo. Mimo że papier wciąż był produkowany, japońskie prawo (czyli w zasadzie amerykańskie prawo narzucone podczas powojennej okupacji) nie pozwalały na eksport podczas reorganizacji działalności. (Podobno jeden z amerykańskich importerów Orientala w akcie desperacji próbował przywieść kilka paczek w walizce!). Bruce, który poznał właściwości tego papieru od podszewki i oczywiście odpowiednio naświetlał i wywoływał swoje negatywy, został zrobiony na szaro. W końcu na szczęście znalazł papier, który ponoć jeszcze bardziej przypadł mu do gustu, ale początkowo brak dostępu do jednego z ulubionych materiałów spowodował niemały artystyczny kryzys.
Współczułem mu, ale czułem pewną złośliwą satysfakcję. Używałem wtedy barytowego Ilforda Multigrade, o którego przyszłość byłem spokojny. Tyle że dwa lata później firma zmieniła nieco formułę i znacznie zmiękczyła kontrast w światłach, żeby lepiej pasował do nowoczesnych filmów, które miały prawie prostą krzywą charakterystyczną z małym zakrzywieniem w górnym odcinku. Takie podejście sprawdzało się może z HP5 Plus, ale z moim ulubionym Tri-X-em nijak nie chciało zagrać. Katastrofa. Tak jak Bruce wcześniej zostałem zmuszony do poszukiwań nowego papieru. Zdecydowałem się w końcu na Multicontrast Classic (MCC), który też miał dość niski kontrast w światłach, ale nie tak niski jak Multigrade IV. Podobały mi się rezultaty jakie dawał z moimi negatywami. Byłem ustawiony.
Oczywiście producentem MCC była Agfa, a wszyscy wiemy, jak się to skończyło...
Szczęśliwe powroty
Jak już wspominałem, kiedyś radzono wybrać papier, który nam odpowiada, a następnie poznać wszystkie jego wady i zalety. Nie jestem pewny, czy w dzisiejszych czasach ta mądrość ma jeszcze zastosowanie. Produktów związanych z ciemnią jest coraz mniej i coraz trudniej je dostać. Dotyczy to też oczywiście papierów.
Poza tym trudno dziś wybrać jeden "standardowy" papier. Zarówno filmy, jak i papiery bardzo się różnią pod względem sposobu oddania świateł. Tonalność świateł jest w miarę stała, nawet w papierach zmiennogradacyjnych. Zmiana czasu wywołania filmu reguluje kontrast ogólny, ale nie ma wpływu na kształt krzywej. Dlatego żeby uzyskać naturalne oddanie świateł, wciąż trzeba dobierać papier do filmu. A kiedy już uda wam się znaleźć papier pasujący do ulubionego filmu, poszukiwania drugiego mogą być jeszcze trudniejsze. Mimo to zalecałbym równoległą pracę z dwoma rodzajami papieru i filmu. Nigdy nie wiadomo, kto splajtuje albo przynajmniej wycofa z produkcji wasz ulubiony materiał.
Nie jest jednak tak źle - zdarzają się i miłe niespodzianki. Berlińska firma Fotoimpex ogłosiła niedawno, że w ciągu najbliższego półtora roku zamierza wskrzesić kilka starych produktów Agfy, w tym film APX 100 (nienajłatwiejszy film, ale we właściwych rękach zdolny do oszałamiających rezultatów) oraz (hurra!) mój ulubiony papier - MCC. Produkty będą sprzedawane pod inną marką - najprawdopodobniej Adox, ale nie dam głowy - a MCC będzie miał bielszą bazę, bo Fotoimpeksowi nie udało się odtworzyć oryginału. Używałem tego papieru od momentu wprowadzenia go na rynek do chwili, kiedy zniknął ze sprzedaży, i zauważyłem, że z czasem kolor bazy robił się coraz zimniejszy, więc wynik porównania będzie zależał od tego, z jakim "rocznikiem" będziemy zestawiać nowy papier.
Tak czy inaczej z niecierpliwością czekam na spotkanie z dawno niewidzianym przyjacielem...
----
Fotograficzny blog Mike'a: The Online Photographer
Zaprenumerujcie biuletyn Mike'a Johnstona www.37thframe.com
Książki Mike'a i darmowe pliki do pobrania: www.lulu.com/bearpaw
Więcej zrzędzenia, głównie o polityce: quotidianmeander.blogspot.com
Podyskutuj o "Fotografie niedzielnym" na Forum Fotopolis.
W latach 1994-2000 Mike Johnston był redaktorem naczelnym magazynu PHOTO Techniques. Od 1988 do 1994 roku był redaktorem bardzo cenionego periodyku Camera & Darkroom. Choćby z tego powodu stał się jednym z najbardziej wpływowych dziennikarzy amerykańskiego rynku fotograficznego ostatniej dekady.
Co miesiąc (przedtem co niedziela) Mike pisze swój felieton zatytułowany "Fotograf niedzielny", w którym daje wyraz swoim kontrowersyjnym poglądom na temat przeróżnych zjawisk, jakie mają miejsce w świecie fotografii.
Mike Johnston pisze i publikuje niezależny kwartalnik The 37th Frame, który adresowany jest do maniaków fotografii. Jego książka zatytułowana The Empirical Photographer ukazała się w 2005 roku.
Autor udzielił nam pozwolenia na przetłumaczenie i opublikowanie jego felietonów w wyrazie wdzięczności dla swoich krewnych - państwa Nojszewskich mieszkających w Oak Park w stanie Illinois.