Wydarzenia
Sprawdź promocje Black Friday w Cyfrowe.pl
Jeden z najlepszych sposobów poprawienia swoich zdjęć jest jednocześnie jednym z najprostszych. Mimo to niektóre zagubione duszyczki nigdy go nie zastosują. Nieważne, jak długo je przekonywać. Mówię o specjalnym stanowisku do oglądania zdjęć znajdującym się w miejscu, w którym często przebywamy. Mówię o "tablicy prawdy".
Nie obowiązuje tu żadna zasada. Mój nauczyciel Mark Power (Amerykanin, nie brytyjski fotograf o takim samym nazwisku) uważał taką tablicę za najważniejszy element wyposażenia fotograficznego. W jego wypadku była to pomalowana na biało płyta wiórowa oparta o ścianę studia lub ciemni (albo do niej przybita) z mnóstwem pinezek gotowych do przyczepienia zdjęć. Wiele osób (należy do nich m.in. Ansel Adams) używa specjalnej szyny, czyli wąskiej półki zamontowanej wzdłuż ściany, na której stawiają odbitki. Może to być tablica korkowa, można używać taśmy klejącej czy jakichkolwiek innych materiałów pozwalających zamocować zdjęcia na płaskiej pionowej powierzchni.
Niezależnie od sposobu wykonania najważniejsze jest to, żeby patrzeć na swoje prace. Nasze oczy nie są głupie i nie zastąpi ich żaden czas spędzony na rozmyślaniach czy wyobrażaniu sobie różnych rzeczy. To naprawdę niesamowite, zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że wręcz cudowne. Szkoda, że o tym niezwykle przydatnym narzędziu wie tak niewielu początkujących fotografów, a znaczna część tych, którzy już wiedzą, z niego nie korzysta.
Pamiętajmy - nie chodzi o nic wyjątkowego. Niektórym wystarczają magnesy na lodówce. Kiedyś zalecałem umiejscowienie takiego stanowiska przy stoliku z telefonem, dzięki czemu oglądało się zdjęcia podczas pogaduszek. Teraz telefon przestał być urządzeniem stacjonarnym - nosimy go w kieszeni (a pomyśleć, że w latach 20. XX wieku domy miały specjalne wnęki na telefon...). Ale jest jedno miejsce, w którym spędzamy dużo czasu - przy komputerze (a w każdym razie przy biurku). Wystarczy więc ustawić tablicę prawdy tam, gdzie w każdej chwili możemy spojrzeć zza monitora czy znad sterty papierów.
Wystarczy spełnić dwa warunki - powiesić zdjęcia i je oświetlić. Nie jestem zwolennikiem teorii o konieczności świecenia skalibrowanym systemem o temperaturze 5500 K oraz intensywności światła słonecznego. Wystarczy dobre światło, byle nie było za mocne. Oczy skompensują sobie ciepłe zabarwienie światła żarowego, a łatwiej nam poradzić sobie ze zbyt słabym światłem niż ze zbyt mocnym (to drugie może za bardzo się różnić od oświetlenia zewnętrznego).
Co do wieszania zdjęć - jest wiele innych sposobów niż tablica korkowa czy metry taśmy klejącej. Czytelnik mojego bloga zasugerował niedawno sztalugę, która sprawdza się znakomicie między innymi ze względu na swoją mobilność (łatwo ją przenieść np. kiedy spodziewamy się gości). Podczas remontu można zrobić w ścianie poziomy rowek szlifierką kątową, schować w nim cienki stalowy pręt i zaszpachlować wgłębienie. (To również znakomity sposób maskowania kabli od głośników, ale odchodzę od tematu...). Potem pokrywamy ścianę gładzią gipsową i malujemy jak gdyby nigdy nic. Pręt będzie niewidzialny, ale tylko dla oczu - nie dla malutkich, ale mocnych magnesów neodymowych. Sprytne i eleganckie rozwiązanie. Tak naprawdę, jeśli was na to stać, możecie po prostu kupić magnetyczną farbę! Polecam Magnamagic (magnamagic.com), odradzam tańsze opcje oparte na wymieszaniu zwykłej farby z opiłkami żelaza.
Ale wracając do meritum sprawy - zawsze dziwiło mnie, jak wiele osób pomija ten niezwykle ważny etap procesu dochodzenia do ostatecznej wersji zdjęcia. Napisałem, że "nasze oczy nie są głupie" i zdaję sobie sprawę, że nie jest to specjalnie naukowe określenie. Ale naprawdę tak to działa. Kiedy fotografuję aparatem małoobrazkowym, zazwyczaj robię przynajmniej jedną odbitkę roboczą z rolki, nie więcej niż sześć. Za jednym posiedzeniem powstają odbitki z pięciu, sześciu rolek. Potem wieszam wszystkie zdjęcia na ścianie (format 18x24 cm, pełna klatka). Początkowo wydaje mi się, że poszczególne fotografie nie różnią się zbytnio między sobą. Ale po trzech dniach oglądania okazuje się, że znaczna część straciła cały urok, a dwa lub trzy działają na moją wyobraźnię coraz mocniej. Tak już jakoś jest. Jak to działa? Na pewno nie dzięki pospiesznemu przeglądaniu w biegu. Wybór dokonuje się sam dzięki długim dniom, a zdarza się, że i tygodniom uważnego patrzenia w skupieniu. W tym wypadku nie da się zaoszczędzić czasu.
Jeśli jeszcze nie macie w domu czy pracy takiego stanowiska, znajdźcie odpowiednie miejsce, ustawcie w nim tablicę, oświetlcie ją i powieście na niej zdjęcia. Oglądając swoje fotografie podczas odpoczynku oczu od monitora komputera, połączycie przyjemne z pożytecznym. Zdaję sobie sprawę, że nie opisuję niczego rewolucyjnego, i że wielu z was od dawna stosuje tę metodę. Tym, którzy jeszcze nie próbowali i zawsze czuli, że coś takiego nie jest im potrzebne, mam do powiedzenia tylko jedno. Gratulacje - jesteście o krok od bezbolesnego poprawienia swoich zdjęć.
----
Fotograficzny blog Mike'a: The Online Photographer
Zaprenumerujcie biuletyn Mike'a Johnstona www.37thframe.com
Książki Mike'a i darmowe pliki do pobrania: www.lulu.com/bearpaw
Więcej zrzędzenia, głównie o polityce: quotidianmeander.blogspot.com
Podyskutuj o "Fotografie niedzielnym" na Forum Fotopolis.
W latach 1994-2000 Mike Johnston był redaktorem naczelnym magazynu PHOTO Techniques. Od 1988 do 1994 roku był redaktorem bardzo cenionego periodyku Camera & Darkroom. Choćby z tego powodu stał się jednym z najbardziej wpływowych dziennikarzy amerykańskiego rynku fotograficznego ostatniej dekady.
Co miesiąc (przedtem co niedziela) Mike pisze swój felieton zatytułowany "Fotograf niedzielny", w którym daje wyraz swoim kontrowersyjnym poglądom na temat przeróżnych zjawisk, jakie mają miejsce w świecie fotografii.
Mike Johnston pisze i publikuje niezależny kwartalnik The 37th Frame, który adresowany jest do maniaków fotografii. Jego książka zatytułowana The Empirical Photographer ukazała się w 2005 roku.
Autor udzielił nam pozwolenia na przetłumaczenie i opublikowanie jego felietonów w wyrazie wdzięczności dla swoich krewnych - państwa Nojszewskich mieszkających w Oak Park w stanie Illinois.