Wydarzenia
Sprawdź promocje Black Friday w Cyfrowe.pl
Czy fotografia jest sztuką a fotograf artystą?
W święta każdy, kto nie pracuje, ma zazwyczaj trochę czasu dla siebie. Postanowiłem więc nadrobić swoje zaległości kulturalne i poczytać trochę magazynów kobiecych, których pokaźna sterta zebrała się na parapecie w kuchni. Nie przeszedłem jednak poziomu okładek. Zastanowiło mnie bowiem, jak to możliwe, że wszystkie te panie na okładkach są takie piękne i gładkie? Dlaczego po żadnej nie widać, ile tak naprawdę przeżyła? Co jest powodem takiego, a nie innego podejścia fotoedytorów do portretu? Gdzie postawić granice dopuszczalnej ingerencji w zdjęcie?
Jeszcze z liceum pamiętam antyczną definicję artysty jako osoby, która służy prawdzie i pięknu (w zasadzie "Prawdzie" i "Pięknu", ale nie przesadzajmy). Przez kilkanaście wieków działania artystów, zwłaszcza w dziedzinie sztuk wizualnych, dawały się w zasadzie wpisać w ramy tej definicji. Oczywiście - tak jak i my dzisiaj - zmuszeni byli czasem lawirować między prawdą a pięknem. Jednak oglądając ich prace można zauważyć, że woleli raczej podjąć intelektualną grę z odbiorcami, niż ich po prostu oszukać. Najlepszym tego przykładem jest portret ślubny jednego z książąt bawarskich (choć nie daję głowy, czy nie chodzi o któregoś z kolei Ludwika...). Niewielkiego wzrostu, z jedną nogę krótszą i ślepy na jedno oko (wiadomo - arystokracja) został przez nadwornego malarza namalowany jak siedząc na koniu mierzy ze strzelby do dzikiego zwierza. Pomysłowy artysta zamaskował w ten sposób niewielki wzrost, krótką nogę i niewidzące oko. Książe był "piękny", a obraz zgodny z rzeczywistością. Wydaje się jednak, że od momentu wynalezienia fotografii sytuacja ulega stałej i nieodwracalnej zmianie: zdjęcia są albo piękne, albo prawdziwe.
Trudno wyobrazić sobie medium, które może być bardziej prawdomówne niż fotografia. Teoretycznie rzecz biorąc, można wykonać zdjęcie i odbitkę, które dokładnie oddają fotografowany obiekt w sposób, w jaki widziałby go człowiek. Powstała nawet cała dziedzina nauki zwana fotogrametrią, która zajmuje się problematyką jak najdokładniejszego odwzorowywania rzeczywistości.
Trudno jednak również wyobrazić sobie medium bardziej podatne na wprowadzanie "korekcji" fotografowanej rzeczywistości. Era cyfrowa jest oczywiście przełomem - teraz ze zdjęciem możemy zrobić dosłownie wszystko i to z dużą łatwością. Musimy jednak pamiętać, że metody poprawiania fotografowanego świata powstały razem z pierwszymi fotografiami. Obiektyw miękko rysujący był elementem wyposażenia każdego zakładu fotograficznego, a duże negatywy dawały się z łatwością retuszować ołówkiem. W państwach totalitarnych publikowane fotografie były bez skrupułów dopasowywane do wizji rządzących.
Dziś czasy cenzury i dominacji jednego światopoglądu się skończyły. Co więc sprawia, że chcemy poprawiać zdjęcia? Pal sześć jeśli dorysowujemy wujkowi wąsy albo wyszczuplamy ciocię niefortunnie sfotografowaną w negliżu na plaży - "wolnoć Tomku w swoim domku". Publikacja zdjęć wiąże się jednak z pewną odpowiedzialnością. Najlepiej przekonał się o tym chyba magazyn "National Georgaphic". Cyfrowe przesunięcie egipskich piramid na jednej z okładek, tak by "pięknie" mieściły się w pionowym kadrze, poważnie zachwiało pozycją pisma uznawanego powszechnie za wiarygodne. Amerykańscy czytelnicy stracili zaufanie do miesięcznika i chyba właśnie temu zawdzięczamy m.in. powstanie polskiej edycji pisma (trzeba było szukać nowych rynków). I dlatego powstał sprzęt do cyfrowej weryfikacji zdjęć, taki ja na przykład Data Verification Kit Canona. Szanujące się redakcje coraz ostrożniej podchodzą dziś do spektakularnych zdjęć nadsyłanych przez freelancerów.
Wróćmy jednak do nieszczęsnych okładek, które rozpoczęły dzisiejszy felieton. Jakie są przyczyny tak oczywistych manipulacji? Po pierwsze - owe "gwiazdy" chcą zapewne wyglądać pięknie i młodo. Każdy chce - postawa taka może więc być zrozumiana i zaakceptowana. Przykład Doriana Graya mógłby być przestrogą, ale to tylko fikcja literacka. Próbując zrozumieć istotę tego problemu, wybrałem się do biblioteki, by zobaczyć, od kiedy zdjęcia na okładkach poddawano takim zabiegom. Pierwsze spostrzeżenia było bardzo interesujące. Jak wiadomo, w Polsce nie ma aż tak wielu gwiazd płci żeńskiej i każda co jakiś czas wraca na okładkę kolorowych czasopism (wiadomo - nowa miłość, nowe dziecko, nowy rozwód: życie się toczy, a czytelnicy czekają na informacje). Przejrzałem "Panią" i "Twój Styl" od 1999 roku. Na każdym z kolejnych zdjęć każda z pokazywanych osób jest coraz młodsza. Zadziwiające, że wszystkie poddają się temu małpiemu trendowi. Czy naprawdę są tak bezkrytyczne? Zwłaszcza, że zachodnie celebrities nie wyglądają na swoich zdjęciach aż tak nienaturalnie. Inna sprawa, że ich ingerencja idzie piętro wyżej: zamiast Photoshopa - chirurg.
Dobre zdanie o Polkach pozwoliła mi zachować Anna Nehrebecka. Dużemu artykułowi poświęconemu jaj aktualnemu życiu towarzyszyły równie aktualne zdjęcia, na których wyglądała na dwudziestolatkę. Na szczęście w następnym numerze owego miesięcznika opublikowano list samej Pani Nehrebeckiej, w którym napisała, że taki stopień "wygładzenia" jej wizerunku to chyba przesada. Ani o to nie prosiła, ani nie uważa takiej "korekty" za potrzebną. A zresztą czytelnicy i tak się chyba na to nie nabiorą, wiedząc jak wyglądała na starszych, bądź co bądź, filmach...
I tu dochodzimy do prawdziwego winowajcy. Owszem - skończyła się cenzura dotycząca treści publikowanych artykułów, ale wraz z rozwojem naszego kapitalizmu weszliśmy chyba niezauważenie w cenzurę dotyczącą formy. XXI wiek jest stuleciem dominacji młodości - dojrzałość trudno się sprzedaje. To fotoedytorzy decydujący o publikacji zdjęć promują wygładzane zdjęcia. Winą redakcji jest całkowita niewiara w inteligencję czytelników i ich dobry gust. Walec masowego odbiorcy wyrównuje wszystkie twarze. Polacy mają opinię narodu masowo podążającego za obowiązującą modą. W naszym kraju nikt nie może się wyróżniać - przypadłość ta dotknęła zwłaszcza fotoedytorów. I być może dlatego przez ostatnie lata nie zrodziła się na tym rynku osobowość na miarę Aleksego Brodowicza, twórcy potęgi magazynu "Vogue". Inną kwestią są oczywiście osoby zlecające produkcję reklam - płacą przecież za pokazanie "lepszego świata". Ale kiedy inni zrozumieli, że kremu przeciwzmarszczkowego nie powinna reklamować piętnastolatka (vide reklamy z Andie MacDowell i Jane Fondą), u nas nadal popularne jest korygowanie nóg dwudziestoletnich modelek prezentujących rajstopy.
Oczywiście nie chcę krytykować samego zjawiska "ulepszania" fotografii. Odpowiednie użycie Photoshopa może prowadzić do doskonałych rezultatów. Zmiękczone krajobrazy Wańskiego są najlepszym przykładem tego zjawiska - tak nierzeczywiste, że aż przepiękne. Chcę jedynie zaprotestować przeciw obowiązującej u nas jednorodności. W żadnym chyba polskim miesięczniku kobiecym nie mogłoby się dziś ukazać zdjęcie Coco Chanel zrobione przez Richarda Avedona, gdy ta lata młodości miała już za sobą. Na jej twarzy widać te lata i widać, ile przeżyła. A jednak jest na nim piękną kobietą. I wiedząc o tym, nie kazała nikomu się "wygładzać".
Zanim więc otworzymy zdjęcie na ekranie monitora, by je "stuningować", zastanówmy się, czy naprawdę warto