Aparaty
Leica M11 Black Paint - nowa wersja, która pięknie się zestarzeje
7 dni z X20
W porównaniu z przerośniętymi kompaktami udającymi lustrzanki X20 to wzór elegancji. To nie jest pierwsze wrażenie, to fakt - mam w rękach prawdziwy aparat fotograficzny. Oldskulowe okienko wizjera nad monitorem wielu uzna za rozwiązanie równie zbędne, jak wizjer w mieszkaniu z videodomofonem. Zapewniam jednak, że celownik da się lubić.
Na początek sprawdzian na małym boisku. Nie spodziewałem się tak błyskawicznie reagującej migawki i autofokusa. Z mojej strony przydałaby się lepsza znajomość instrukcji. Gwizdek sędziego kończy moje rozpaczliwe wysiłki, a chwilę później kończy się bateria.
Teraz mogę się lepiej przyjrzeć aparatowi, a jest na co popatrzeć. X20 definiuje na nowo urządzenie do fotografowania (i filmowania) opierając się na starych i czytelnych zasadach.
Po pierwsze wzornictwo. Jest wysmakowane i może się podobać. Korpus nie imituje metalu tylko jest z niego wykonany. Solidnie osadzony obiektyw ma szeroki, analogowy pierścień, aby nie zmieniać ogniskowej przyciskami tylko kadrować i fotografować jednocześnie. A soczewki są z prawdziwego szkła. I pomyśleć, że te cudowne rozwiązania znane są od dawna. Obsługa oburącz jest konieczna, ale daje pełną kontrolę i lepszą stabilność.
Na ekotargu sympatyczne panie częstują pysznym sokiem z jabłek i pietruszki. Kilka zbliżeń na limonki i zawartość miksera. X20 jest w pewnym sensie aparatem niezauważalnym zwłaszcza dla wyznawców nowych technologii. Dyskretne wzornictwo plasuje go w lidze urządzeń dla znawców. Zarówno profesjonalistów jak i doświadczonych fotoamatorów. Spodoba się też hipsterom.
Obok ekotargu przy ulicy jest kałuża. Przechodnie mają różne sposoby na jej pokonanie. Udaje mi się zarejestrować kilka prób.
Ale mam tylko jedną baterię. A raczej miałem. Właśnie się wyczerpała.
Prawdziwe retro kryje się w środku. Koncern znany z produkcji legendarnych materiałów światłoczułych sięga do skarbca, czyli własnych laboratoriów ku radości tych, którzy mieli okazję fotografować na negatywach i slajdach FUJI. W menu aparatu możemy wybierać między efektami legendarnych diapozytywów: Velvii, Astii i Provii oraz negawtywów NPH i NPS i czarnobiałych o zmiennym kontraście. Uczta dla miłośników tradycyjnej fotografii. W dodatku tonalność tych "cyfrowych klisz" można zmieniać z poziomu aparatu. W tej karcie menu są same smakowite kąski.
Dzień 3 i 3 urodziny Magdy. Dochodzę do pewnej wprawy. Wiem już, że akumulator wyczerpie się szybko i gwałtownie. Jubilatka ma egzystencjalny nastrój zwłaszcza gdy śpiewamy Sto lat! W świetle zastanym X20 radzi sobie świetnie ze słabą ekspozycją. Sprawdza się tryb manualny i automatyczny balans bieli. Akumulator gaśnie niemal równo ze świeczkami na torcie.
X20 nie jest cyborgiem, który wszystko zrobi sam, a efekt powali na kolana. Nie czyta w myślach, raczej zmusza do myślenia. I nie próbuje być naj- we wszystkich konkurencjach. Mały rozmiar matrycy i wbudowany obiektyw o zmiennej, ale raczej skromnej ogniskowej to z jednej strony poważne ograniczenia dla fotografującego, a z drugiej uczciwe postawienie sprawy. Bariery wymuszają kreatywność, zmuszają do maksymalnego wykorzystania tego co mamy. Poza tym wbudowany obiektyw ma jeszcze jedną zaletę. Gwarantuje uwolnienie się od "systemu" wymiennych szkieł. I jest naprawdę jasny. Można skupić się na tym co istotne.
Fontanny wieczorom to idealne miejsce do obserwacji emocji jakie wywołuje tryskająca woda.
Wracając do wizjera. Polecam go wszystkim początkującym. Ma genialną, a niedostrzeganą właściwość - pozwala uchwycić to co istotne (światła, cienie, plany) Obraz jest dość surowy, daje za to poczucie kontroli. Dla porównania, miły dla oka widok w celowniku lustrzanki czy świecący na monitorze lub w hybrydowym wizjerze "upiększa" rzeczywistość.
Wieczorem próba w studiu. Wyzwalanie lamp odbywa się bez problemów. Ola demonstruje umiejętności baletowe, a X20 błyskawiczną reakcję migawki i dokładność autofokusa. X20 nie jest aparatem do wszystkiego, ale poradzi sobie dobrze lub bardzo dobrze z większością zadań jakie mu wyznaczymy. W niektórych konkurencjach jak portret czy fotografia uliczna może dać satysfakcję i profesjonalny efekt. Chętnie zabrałbym go na wakacje. Jako zgrabne narzędzie do fotografii studyjnej też zrobi swoje. Odrobina pomysłowości fotografa, a i przy zdjęciach produktowych nie będzie blamażu.
Zdjęcia przedłużają się, ale tym razem to ja padam pierwszy niż akumulator.
Podsumowanie
X20 przeniósł mnie do czasów kiedy fotografowanie nie było bułką z masłem. Wymagała zaangażowania, wyzwań, eksperymentów. X20 jako technologia nie odbiega od tego co proponuje konkurencja, ale jest w nim coś czego nie znalazłem w bardziej zaawansowanych urządzeniach. To subtelna właściwość materiałów światłoczułych przeniesiona do świata aparatów cyfrowych.
Co mnie oczarowało:
- szybkość migawki i autofokusa
- relacja jakości do jasności i ogniskowej obiektywu
- automatyczny i precyzyjny pomiar ekspozycji we wszystkich wariantach
- umieszczenie na korpusie dźwigni trybów autofokus i przycisku zmiany czułości
- zastosowanie tradycyjnego celownika
- wysoka jakość materiałów i wykonania
Co mnie "nie oczarowało":
- Pojemość akumulatora. Właściwie akumulatorka. Kiedy na ekranie pojawia się czerwony symbol baterii zapomnij o "kilku ostatnich" zdjęciach.
- Parę niezbyt intuicyjnych pomysłów w menu, a może po prostu zabrakło czasu, abym je rozgryzł.
Jest też miejsce na silniejsze uczucia - pokochałem X20 za symulację materiałów światłoczułych. Doskonale oddaje specyfikę negatywów NPH i NPS. Efekty mogą być na tyle dobre, że można zapomnieć o postprodukcji. Z efektem slajdów też jest dobrze pod warunkiem, że potrafimy zrozumieć, że samo ustawienie w menu aparatu symbolu V nie jest jedynym czynnikiem decydującym o nasyconych kolorystycznie, kontrastowych zdjęciach.
Nieodzowne akcesoria - dodatkowy akumulatory. Najlepiej dwa.
Tekst i zdjęcia: Wojciech Prokopczuk