Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
FAF 07. Pierwsza edycja FotoArtFestivalu miała miejsce dwa lata temu, w 2005 roku. Organizatorzy innych festiwali mogli tylko pozazdrościć recenzji, które zebrali wówczas państwo Baturowie. Pomimo wpadek organizacyjnych premierowy FAF został bardzo dobrze przyjęty zarówno przez publiczność, jak i środowisko artystyczne. Twórcy FotoArtFestiwalu wysoko ustawili poprzeczkę pozostałym polskim festiwalom i sobie również. Czy udało się spełnić oczekiwania publiczności i nie popełnić tych samych błędów? - na te i inne pytania spróbujemy odpowiedzieć w niniejszej relacji.
Uroczyście w Teatrze Banialuka
Otwarcie drugiej edycji FotoArtFestivalu odbyło się 19 października 2007 roku w Teatrze Banialuka, tuż przy Galerii Bielskiej BWA. Goście i miłośnicy fotografii nie zawiedli wypełniając salę po brzegi. Podobnie jak dwa lata temu, prezentacja artystów i ich prac odbyła się w multimedialnej formie na dużym ekranie przy akompaniamencie pianisty Janusza Kohuta. Połączenie muzyki i obrazu to świetny pomysł zwłaszcza przy tak profesjonalnym wykonaniu. Doskonale dobrany charakter muzyki do poszczególnych fotografii uzupełniał i współgrał z wyświetlanym obrazem. Dzięki muzycznej oprawie wydarzenie nabrało wyjątkowo uroczystego charakteru, jak przystało na święto fotografii. Muzyczna interpretacja w wykonaniu Janusza Kohuta zrobiła wrażenie nie tylko na mnie, ale również (a może przede wszystkim) na autorach, którzy nagrodzili pianistę owacjami na stojąco.
Pierwszym miejscem na szlaku festiwalowym jest Galeria Bielska BWA, w której prezentowane są aż cztery wystawy fotografii. Patrząc na nazwiska, zapowiada się czterogwiazdkowo...
Grzechy Lukasa Maximiliana Hüllera
W dolnej sali galerii ulokowano wystawę Lukasa Maximiliana Hüllera, młodego multimedialnego austriackiego twórcy. Projekt zatytułowany Siedem grzechów głównych powstał przy współpracy kilku międzynarodowych artystów.
Hüller, inspirując się pracami Hieronima Boscha stworzył ironiczny obraz współczesnego społeczeństwa. Tak jak Bosch wykorzystał ikonografię, ale w przeciwieństwie do malarza, dla którego podstawą były intencje moralne i religijne, Hüller stworzył parodię człowieka XXI wieku. Jego obrazy stanowią bardzo mocny i w niektórych przypadkach brutalny przekaz. Na pewno jego zamiarem nie było zaszokowanie widza, ale tak jak obrazy Boscha, obrazy Hüllera poruszają i na długo pozostają w pamięci.
Konceptualny pejzaż Joana Fontcuberta
Na drugim piętrze galerii zaprezentowano trzy wystawy. Pierwszą z nich jest wystawa Pejzaż bez pamięci Joana Fontcuberta. Na pierwszy rzut oka jesteśmy przekonani, że mamy do czynienia z kolejnymi nudnymi pejzażami - ładnymi, prezentowanymi w dużym formacie, ale normalnymi. Każdy, kto tak pomyślał, był w wielkim błędzie.
Obrazy w tej pracy są dla mnie drugorzędną sprawą. Bez poznania kontekstu i zabiegu autora, praca może zostać zbagatelizowana. A co takiego Fontcuberta zrobił? Hiszpański artysta, wykorzystując fragmenty obrazów i zdjęć takich twórców jak np. William Turner i Paul Cézanne czy Alfred Stieglitz przekształcił komputerowo zdjęcia pejzażowe w obrazy trójwymiarowe. Posłużył się programem pierwotnie przeznaczonym do celów militarnych i naukowych. W efekcie powstałe pejzaże sprawiają wrażenie realnych - rzeczywistych, tymczasem to tylko iluzja. Szukałem odpowiedzi na pytanie, do czego może nas doprowadzić posługiwanie się nowoczesną technologią, w tym również fotografią cyfrową. Czy za chwilę fotografia przestanie być sztuką? - pyta Fontcuberta i nie tylko on. Poruszone przez niego zagadnienie jest szalenie aktualne, bo wciąż nie ma na nie jednoznacznej odpowiedzi.
Dla mnie najciekawszy w tej pracy jest sam proces odwrócenia. Program komputerowy przekształcił nieistniejący dwu-wymiar w iluzjonistyczną trójwymiarową rzeczywistość. Jak napisał Geoffrey Batchen "Pejzaże bez pamięci" są gestem wyśmiewającym maszynę, współczesny symbol racjonalizmu - komputer. I ja się z nim zgadzam.
Wyobraźnia i technika idą w parze
Idąc w głąb sali napotykamy prace Łotysza - Mishy Gordin, od lat 70-tych mieszkającego w Stanach Zjednoczonych. Na tegorocznym festiwalu zobaczyć można dwa cykle Gordina: Krzyk i Zwątpienie- obydwa składające się z fotomontaży. To, co jest czytelne od razu, to zmagania artysty z takimi tematami jak: narodziny, życie i śmierć. Podchodząc bliżej zdjęć odkrywamy, że mamy do czynienia z fotomontażami. Przypatrując się zauważamy, że są to fotomontaże powstałe w latach 80. i wykonane tradycyjną techniką ciemniową. Nie sposób odmówić artyście wyobraźni, a przede wszystkim umiejętności technicznych.
Kto chociaż raz nie spróbował ciemniowego fotomontażu nie wie, ile wymaga to pracy i umiejętności. Oczywiście, odkąd istnieje Photoshop tego typu zabiegi nie stanowią problemu i wykonać może je właściwie każdy, kto trochę pozna program. Natomiast, aby stworzyć takie prace jak Misha Gordin nie wystarczy poczytać - trzeba urodzić się artystą.
Najjaśniejsza Sarah Moon
Już przy zapowiedziach wydarzenia podkreślano, że największą gwiazdą drugiego FotoArtFestivalu będzie francuska artystka - Sarah Moon. I rzeczywiście tak było. Począwszy od spotkania autorskiego, na które przybyło za dużo chętnych, a skończywszy na wystawie i filmie, których nie mogę określić inaczej jak: wspaniałe! Sama tylko prezentacja fotografii i filmu Sary Moon warta była wyjazdu do Bielska.
Było to moje pierwsze spotkanie w rzeczywistym świecie z pracami francuskiej gwiazdy fotografii. I tylko "na żywo" powinno się jej zdjęcia oglądać. To, co można zobaczyć i doświadczyć w osobistym kontakcie, nigdy nie uda się za pośrednictwem internetu.
Zarówno o filmie, jaki i o fotografiach można mówić łącznie (co jest także fenomenem), są one bowiem jednakowe. Artystka od lat wierna jest jednej estetyce: delikatnej, subtelnej i mrocznej zarazem. Jej film Circuss prezentowany na festiwalu był dokładnie taki sam, jak zdjęcia wiszące w sali obok (i nie mówię tu o kadrach, ale o klimacie).
Jestem ogromnie zauroczona zarówno pracami Moon, jak i jej osobą. Podczas spotkania autorskiego chętnie odpowiadała na pytania ujmując obecnych skromnością i dystansem do siebie.
Na pytanie o inspiracje Andresenem odpowiedziała: Zainteresowałam się Andersenem, gdy zaczęłam robić bajki. Lubię go, bo jest mroczny."Dark side of the Moon?" - odezwał się głos na sali. To pytanie zdaje się uderzać w samo sedno sztuki Moon - jej twórczość to opowieść o niespełnionych marzeniach, mijającym czasie i ciemnych zakamarkach duszy.
Fotografia jest raczej ucieczką niż marzeniem. Mam obsesję na jej punkcie, to pewne. - powiedziała na spotkaniu. Dla mnie pewne jest to, że po prezentacji francuskiej artystki nie jedna osoba będzie miała obsesję na punkcie twórczości Sary Moon.
Przesłanie Waltera Rosenbluma
Specjalnymi gośćmi festiwalu były autorka słynnej "Historii Fotografii Światowej" Naomi Rosenblum i jej córka Nina. Niestety zabrakło jednej osoby - Waltera Rosenbluma, który zmarł w 2006 roku. Okazji do osobistego spotkania nie było, natomiast możliwość poznania twórczości fotografa - owszem.
Walter, jako młody człowiek trafił do "Foto Ligi" - organizacji skupiającej fotografów dokumentalistów. Doświadczenia w tamtym czasie zdobyte oraz poznani artyści, zwłaszcza Lewis Hine i Paul Strand mieli największy wpływ na całą twórczość oraz styl pracy Rosenbluma. Pomimo zmian zachodzących w kulturze, pojawieniu się nowych idei i nurtów, Walter Rosenblum do końca pozostał wierny czarno-białej fotografii i prostemu obrazowaniu.
W Książnicy Beskidzkiej można obejrzeć zdjęcia nie tylko ze słynnego cyklu Pitt Street, ale również fotografie z lat 80., ukazujące życie południowego Bronksu, zamieszkanego przez czarnoskórych i Latynosów. Oglądając prace Rosenbluma przychodzą na myśl nazwiska największych światowych dokumentalistów, do których z pewnością należy Walter Rosenblum. Wyjątkowe wyczucie kadru i chwili, wrażliwość na drugiego człowieka, doskonałe tonalnie odbitki to w skrócie najważniejsze cechy twórczości amerykańskiego artysty. Dzięki prostemu obrazowaniu Rosembluma, widz może skupić się na tym, co w zdjęciu najważniejsze, co skłoniło autora do naciśnięcia migawki, czyli człowiek.
Im mniej, tym lepiej
"Im mniej, tym lepiej" to powiedzenie doskonale oddaje charakter twórczości brytyjskiego artysty Michaela Kenny. Jego pejzaże prezentowane również w Książnicy Beskidzkiej, to prawdziwe ukojenie dla duszy i oka. Patrząc na prace Kenny można zwątpić, że to fotografie. Autor z niezwykłym wyczuciem formy tworzy tak minimalistyczne i intymne obrazy, że trudno uwierzyć, żeby było to sfotografowane.
Oczywiście nie we wszystkich przypadkach występuje efekt iluzji, ale często zdjęcia Kenny sprowadzają się wyłącznie do czystego graficznego gestu - kilku kresek, linii, samotnego drzewa. Można powiedzieć, że pejzaże Kenny to fotograficzne haiku. Oprócz łączącego je estetycznego minimalizmu, nie pozwalają na jakąkolwiek konkretną interpretację, pozostawiając w odbiorcy ulotne, refleksyjne odczucie, które chciał przekazać autor.
Dokument według Raotów
Tuż obok Książnicy, w LO im. KEN przeważa reportaż - dwie spośród trzech wystaw to właśnie reportaże.
Pierwszą z nich jest wystawa dwójki Argentyńczków: Pedra Luisa Raoty i Jose Luisa Raoty. Niestety po obejrzeniu klasycznych zdjęć Waltera Rosenbluma, fotografie Raotów nie zaskoczyły mnie, a raczej zawiodły.
Całość mnie nie przekonała, jedynie niektóre pojedyncze zdjęcia przyciągały uwagę, jak to, na którym kobieta ucieka przed pożarem z dwójką małych dzieci na rękach. Wystawa Raotów nie jest spójna, pod względem poziomu jak i poruszanych tematów. Sprawia wrażenie zbitki prac, lepszych ze słabszymi. Niestety w pamięć bardziej zapada ta gorsza część pozostawiając nijakie wrażenie.
Inny świat
Solidną dawkę dobrego fotoreportażu zaserwowało małżeństwo Judith M. Horwath i György Stalter. Węgierscy artyści przez lata fotografowali osady cygańskie na Węgrzech i w slumsach Budapesztu, a wyniki ich pracy można zobaczyć na wystawie w Bielsku.
Cykl noszący tytuł Inny świat to dogłębny obraz środowiska cygańskiego. Ludzie na zdjęciach węgierskich artystów żyją niezwykle biednie, na obrzeżach zachodniej cywilizacji, ale razem. Ich codzienność, obskurna i brudna zdaje się być jeszcze bardziej podkreślona na kontrastowych czarno-białych zdjęciach. Pomimo tego wszystkiego, nie są to smutne zdjęcia, bo nie o tragedię tu chodzi. W oczach bohaterów cyklu można dostrzec ciepło i spokój. Być może jest to pogodzenie się z życiem albo świadomość wyboru. Cyganie znani są z życia we własnym gronie i według własnych zasad, z dala od innych społeczeństw, w swoim świecie.
Kolor - Fontana
Ciekawym kontrapunktem do w / w wystaw reportażu jest ekspozycja Franco Fontany. Ze wszystkich ścian widza uderzają nasycone, czyste kolory: czerwony, żółty, zielony...
Fontana przez kolor postrzega świat. On nie dokumentuje miejsc, ale dzięki swojej niezwykłej umiejętności kolorowego widzenia, wycina aparatem ze świata to, co zauważy. A widzi naprawdę dużo. Jego poszukiwania koloru i formy są zaskakujące, bo to, co odkrył nie zawsze jest zgodne z tym, do czego przywykliśmy. Fontana odkrył kolorowy świat. Podobnie jak u Michaela Kenna, u Fontany ważna jest forma i widoczna bliskość prac z innymi dziedzinami sztuk pięknych - w tym wypadku z malarstwem. A podobieństw można znaleźć całkiem sporo, bo u włoskiego artysty nie brakuje abstrakcji czy konstruktywizmu. Zresztą, czym by się twórca nie inspirował, to widząc fotografie nie ma się wątpliwości, że są to prace Franco Fontany.
Rodzina Shao
Najmniej interesującą wystawą w programie tegorocznego FotoArtFestivalu była dla mnie prezentacja chińskiego rodu Shao w Galerii Fotografii B&B. Właściwie wszystko było w porządku - piękne czarno-białe pejzaże, doskonałe technicznie odbitki... a jednak czegoś mi zabrakło. Zdecydowanie większe wrażenie zrobiły na mnie pejzaże w wykonaniu Michaela Kenna, Joana Fontcuberta czy Franca Fontany. Zdaję sobie sprawę, że to kwestia raczej gustu niż poziomu fotografii i jestem przekonana, że wielu uczestnikom festiwalu na pytanie o najlepszą wystawę wskazałoby właśnie tę ekspozycję.
Nad-wodne portrety
Wystawy drugiego FotoArtFestivalu, pomimo braku wspólnego mianownika, to w większości ekspozycje pokazujące różnego typu pejzaże oraz dokument i reportaż, dlatego ucieszyłam się, gdy zobaczyłam w Regionalnym Ośrodku Kultury portrety Alexa ten Napela.
Wiedząc, że w Holandii niemal połowa domów usytuowana jest nad wodą, patrzy się na fotografie ten Napela nieco inaczej. Przestają być tylko dobrze zrobionymi portretami w oryginalnej scenerii, a zaczynają jawić się jako obraz Narodu utrzymującego się nad powierzchnią wody.
Zdjęcia są perfekcyjne technicznie, przez co sportretowani wyglądają nierealnie. Odcięcie części ciała przez wodę i braku tła przypomina obraz sztucznie stworzony na ekranie monitora. Czym mogą być takie korpusy unoszące się nad wodą? Może są to wizualizacje nowoczesnych boi skonstruowanych w ramach programu "Bezpieczne dziecko w wodzie"? Oczywiście to tylko moje skojarzenie, ale autor niczego zbyt mocno nie sugerując pozostawił nam odbiorcom możliwość indywidualnych interpretacji, zatem wyobraźnio do dzieła!
Ukryty przekaz Tabrizian
Druga wystawa w Regionalnym Ośrodku Kultury jest również konceptualna jak ten Napela, a nawet ideologicznie zabarwiona.
Przy pierwszym zetknięciu prace Mitry Tabrizian sprawiają wrażenie dokumentu, lecz po dokładnym przyjrzeniu się widz nabiera podejrzeń co do sposobu realizacji. I słusznie, bo artystka zaplanowała z pełną premedytacją każdy element i postać na zdjęciu. Fotografie Irakijki to rebusy do rozwiązania - w każdym obrazie coś nie gra, coś nie pasuje bądź zakłóca charakter całości. Autorka chce, żeby to "coś" zostało przez widza odnalezione, bo to klucz do przesłania artystki. Czasami wystarczy tylko trochę podejść do zdjęcia, by odnaleźć ukryte znaczenie, innym razem, choć od razu zauważymy, gdzie tkwi "haczyk", trudno jednoznacznie odczytać, co Tabrizian chciała powiedzieć. Chociaż sama artystka podkreślała podczas spotkania autorskiego: nie jest konieczne, aby być dokładnie zrozumianym - ja mam wrażenie, że w tym wypadku jest to raczej wskazane, bo bez idei fotografie Tabrizian pozostają efektownymi, ale pustymi obrazami.
Dwie wersje Stasysa
Odkąd zobaczyłam zdjęcia Stasysa Eidrigeviciusa, mam z nimi problem. Właściwie podobają mi się, ale nigdy nie miałam tego poczucia pewności. Może wynika to tak dużego podobieństwa do grafik Eidrigeviciusa. Mam wrażenie, że jako grafiki artysty byłyby doskonałe, jako fotografie nie zachwycają już tak mocno. Ta niepewność fotograficznej twórczości Stasysa, zniknęła, gdy zobaczyłam je na festiwalu - w kolorze.
"Tak powinny wyglądać" - pomyślałam patrząc na cykl barwnych Form cielesnych. Nigdy nie pomyślałabym, że kolor tak wiele potrafi zmienić. Na wystawie zostały zaprezentowane zdjęcia z różnych etapów artysty, prawdziwy misz-masz: czarno-białe i kolorowe, formaty większe i mniejsze, do spadu i z ramkami. Być może bielska ekspozycja powstała z powiększeń pochodzących z różnych, wcześniejszych wystaw, ale tym bardziej jest to dowód na ciągłe poszukiwania autorskiego sposobu wypowiedzi i prezentacji Eidrigeviciusa. Taka różnorodność obrazu i brak spójności opraw wcale mi nie przeszkadzała. Właśnie dzięki takiej prezentacji mogliśmy zobaczyć, jak kształtuje się fotograficzna twórczość Stasysa. Ja przekonałam się, że jak zdjęcia Stasysa Eidrigeviciusa, to tylko w kolorze.
Niezawodny Macijauskas
Litwę na FotoArtFestivalu reprezentował Aleksandras Macijauskas, od lat 60. XX wieku dokumentujący życie Kowna. Macijauskas to taki pewniak, nigdy nie zawodzi. Jego wspaniałe zdjęcia ze słynnego cyklu Na targu albo te zrealizowane u weterynarza, to dzieła, które na zawsze już weszły do historii fotoreportażu.
Jak już wspomniałam, same zdjęcia Macijauskasa nie zawodzą, ale zawieść może czynnik ludzki. W porównaniu z doskonale oprawionymi ekspozycjami w Galerii Bielskiej BWA, oprawa zdjęć litewskiego artysty nie prezentowała najwyższego poziomu. Passe-partout wycięte ręcznie z szarej cienkiej kartki nie wyglądało profesjonalnie.
Destrukcja - konstrukcja "żelaży"
Prosto z Czech przyjechały prace Michala Macku, niestety bez autora, którego w domu zatrzymała choroba. Artysta, znany ze swojej autorskiej techniki "żelaż" na festiwalu zaprezentował ponad dwadzieścia prac wykonanych w ten właśnie sposób. Muszę przyznać, że "żelaże" robią jeszcze większe wrażenie w rzeczywistości niż na papierze czy ekranie komputera.
Ta wymagająca technika doskonale pozwala autorowi na tworzenie abstrakcyjnych obrazów i konfrontowanie ciała z nowymi sytuacjami. Tematy przewijające się przez twórczość Macku to motywy związane z destrukcją ciała ludzkiego, przemocą i okrucieństwem. "Żelaze" dodają pracom dodatkowy element - strukturę, która poza swoją fizycznością, zwiększa ekspresję obrazów. Prace Michala Macku, o głębokiej filozofii i doskonałej technice są niepowtarzalne sensu stricte, niepowtarzalne pozostają również w pamięci odbiorcy.
Naprzeciwko "żelaży" Michala Macku, znajdowały się zdjęcia przedstawiciela słowackiej fotografii - Karola Kallaya.
Muszę przyznać, że pierwszy raz zetknęłam się z fotografiami słowackiego artysty i od razu przypadły mi do gustu. Karola Kallaya można by określić jako dyskretnego fotografa, który z ukrycia, niepostrzeżenie dokumentuje ludzi. Nie ma w tym nic z wścibskiego podglądania, raczej Kallay jest świadkiem typowych zachowań i tragedii rozgrywających się w jego otoczeniu.
Niestety jedna rzecz zakłócała oglądanie: odciski palców na szybach prac. Zdziwiłam się, bo do tej pory ekspozycje oprawione były właściwie nienagannie. Tymczasem tutaj, ostentacyjnie i brutalnie palce wchodziły na obraz...
Na końcu mojej trasy po wystawach FotoArtFestiwalu znalazła się zbiorowa ekspozycja Fotoklub Polski 1929-1939 w Muzeum Zamku Sułkowskich.
Wystawa ze zbiorów Muzeum Narodowego we Wrocławiu była drugim polskim akcentem na bielskim festiwalu. Niektórzy za minus tegorocznej edycji uznawali małą liczbę polskich wystaw, ja tymczasem jestem zdania, że to o jakość powinno chodzić. Wystawa Fotoklubu Polskiego godnie reprezentowała nasz kraj - nic dziwnego, znalazły się na niej prace polskich klasyków. Taka ekspozycja to doskonała szkoła historii polskiej fotografii. Niestety miałam wrażenie, jakby nie wszystkie prace były oryginałami... ale nie mając pewności, nie będę rozwijać wątku.
Tyle o ekspozycjach. Spotkania z autorami przebiegały sprawie oprócz problemów z rzutnikiem i zmian godzin. Różnie też było z tłumaczeniem, ale że sprawa to nie łatwa, nie będę komentować.
Co z tą Polską?
Bielscy fotograficy Inez i Andrzej Baturo, organizatorzy festiwalu, sięgnęli po autorów z najwyższej półki. Wybraliśmy po jednym artyście z każdego kraju. Zrezygnowaliśmy z prezentacji współczesnych artystów polskich, ponieważ co miesiąc pokazujemy ich w naszej galerii B&B - powiedział Andrzej Baturo. Ja jestem trochę innego zdania. Jeżeli festiwal ma mieć charakter międzynarodowy i wybierani są reprezentanci z poszczególnych krajów, dlaczego miałoby być inaczej z Polską? Nie wszyscy, a tak naprawdę myślę, że mały procent uczestników festiwalu, ma okazję odwiedzać wystawy w Galerii Bielskiej BWA co miesiąc. Myślę, że dobrze jest również pokazać zagranicznym gościom, że Polska poza udaną organizacją festiwali, ma również zdolnych fotografów. Bo zastanawiające dla przyjezdnego może być, dlaczego chwalimy się dokonaniami naszych dziadków.