Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Leica M7 została zaprezentowana w Orlando podczas Targów PMA. Przy tej samej okazji sporo było mowy o cyfrowej konstrukcji Digilux 1. Pozorny brak uwagi poświęconej M7 nie wynika jednak z "dominacji" fotografii cyfrowej. Jednak najnowsze technologie są bardzo ulotne, szybko się dezaktualizują, a klasyczna Leica jest długowieczna. Tak jak brak pośpiechu jest domeną konstruktorów, tak szepty i spekulacje towarzyszą kolejnym premierom.
Następca M6 z elementami elektronicznymi był aktualnym tematem już w 1996 roku. Był nawet termin Photokina 2000, ale okazało się, że w Leice inżynierowie mają głos decydujący. Nowy model nie był jeszcze gotowy, a pokazany wtedy Hexar nie był promowany jako wspólne dzieło Leica-Konica. Ten aparat nie mieścił się w granicach filozofii firmy.
M7, którego premiery rynkowej możemy spodziewać się lada dzień, to aparat bardzo zbliżony do M6TTL z jedną większą różnica - programem automatycznej ekspozycji przy priorytecie przysłony. Osobom nie zaznajomionym z duchem Leici ciężko zrozumieć wymiar tej zmiany. Tak więc seria M nabrała swojego obecnego kształtu w 1954 roku podczas premiery modelu M3. Pierwsza poważna zmiana nastąpiła 17 lat później gdy w niewiele odmiennym konstrukcyjnie M5 dodano automatyczny pomiar ekspozycji (przy obsłudze w pełni manualnej) czyli 8mm światłomierz centralnie-ważony. W międzyczasie pojawiły się aparaty M2, M4, M4-2 i M4P, ale nie przyniosły one żadnej rewolucji. Potem był jeszcze M6, ale jemu bliżej ciągle do M3 niż do najnowszego aparatu firmy. I dopiero całkiem niedawny poprawiony M6 czyli M6 TTL wprowadził nowinkę, którą można zaliczyć do znaczących - pomiar światła błyskowego przez obiektyw. M7 jest bezpośrednim następcą M6TTL różniąc się wspomnianą automatyką ekspozycji, a ponadto elektroniczną kontrolą migawki oraz obecnością czytnika kodu DX.
Istnieje grupa ortodoksów, dla który nie do pomyślenia była tak radykalna zmiana (mowa o AE). Leica na wpół manualna...? Jeśli patrzeć na te aparaty jako faktyczne rękodzieło to wątpliwości są zrozumiałe. Ale opierając się na relacjach ludzi, którzy mieli już okazje robić nim zdjęcia, trzeba podkreślić, że w dbałości o ciągłość tradycji i w wierności klasycznym rozwiązaniom nic się nie zmieniło. To jest po prostu prywatny rozwój fotograficznej arystokracji.
Leica M7 to bardzo precyzyjne urządzenie wykonane w większości ręcznie lub przez maszyny, które pozostały prawie niezmienione przez ponad 70 lat. Niektóre z nich, jak np. maszyna do szycia, spod której wychodzą płócienne kurtyny migawki, nie były modyfikowane w ogóle. Gwarantowany czas żywotności (liczony do pojawienia się pierwszych oznak zużycia) wynosi 100,000 przebiegów. Przy ostrożnym użytkowaniu wchodzący właśnie M7 będzie służył do 2100 roku. Podobnej trwałości można się spodziewać po każdym z 1300 elementów, z którego jest skonstruowany (350 nowych lub poprawionych w stosunku do M6 TTL). Przy tym dokładność wykonania przewyższa współczesne konstrukcje "taśmowy" co gwarantowane jest przez bardzo ścisłe rygory technologiczne.
Migawka kontrolowana jest elektronicznie przy czym dwa czasy 1/125 i 1/60 sek. sterowane są mechanicznie, a więc niezależnie od stanu naładowania baterii. Najszybszy czas otwarcia migawki wynosi jedynie 1/1000 sek. i tu nic się nie zmieniło od wielu lat. Były nawet próby z 1/2000, ale pojawiał się kłopot z bezgłośnym jej zatrzymaniem i generowaniem mikrowstrząsów. Przy obsłudze manualnej do dyspozycji mamy czasy w zakresie 4 sek. - 1/1000 sek. w pełnych skokach (bez gwarancji czasów pośrednich). Na obrotowym pokrętle zaznaczony jest czas synchronizacji z lampą błyskową, który wynosi 1/50 sek. ponadto bulb (bez ograniczeń) oraz nowość - pozycja auto czyli program automatyki czasu przy manualnym doborze przysłony. W tym trybie limit otwarcia wynosi 32 sek.
Nie będziemy przekonywać do zalet takiego rozwiązania, ale warto wyobrazić sobie sytuację kiedy nie mamy czasu na dobieranie wszystkich parametrów manualnie. Możemy wtedy skupić się na kompozycji, ostrości, doborze głębi ostrości co przy ogólnej dyskrecji M7 podciąga obsługę aparatu do nowego poziomu. Przeciwnicy nowoczesności nie muszą oczywiście z pozycji AUTO korzystać, jednak powinni tego choćby spróbować przy pierwszej okazji.
Automatyka czasu wymusza zastosowanie czytelnej informacji o dobranej długości naświetlenia. Najważniejsze przy tym, że w trybie AE są to wartości bezprogowe, a więc możliwe, że przy lekkim ruchu aparatu po dokonaniu wstępnego pomiaru zobaczymy różnicę o minimalnym skoku 0.05 sek (np., 1/45, 1/50 itd.). Taka precyzja zaspokoi zarówno wybrednych użytkowników jak i najbardziej wymagający materiał. W trybie AUTO pomiar dokonywany jest ciągle, a wartość przewidzianego czasu ekspozycji na bieżąco wyświetlana jest na iluminatorze LED w wizjerze. Przy czasie 1/1000 sek. zobaczymy "1*000", od 1/750 do 1/125 - "X*XX", dla dłuższych naświetleń - "*XX". Blokada ekspozycji aktywowana jest przez lekkie dociśniecie spustu migawki - w tym momencie ostatnia wartość zaproponowana przez automatykę będzie "zablokowana". Możemy teraz przekadrować i docisnąć spust do końca. To znane od wielu lat rozwiązanie jest niezwykle przydatne przydatne w zmiennych warunkach oświetleniowych i kontrastowych sytuacjach zdjęciowych - zwłaszcza z użyciem pomiaru pół-punktowego.
M7 współpracuje ze wszystkimi wcześniejszymi akcesoriami Leici, w tym z motorami przesuwu filmu. W razie ich użycia blokada ekspozycji działa tylko dla pierwszej klatki, następne ujęcia mierzone będą z pomiarem ciągłym. Wymusza to mechanizm spustowy, który musi powrócić do pierwotnej pozycji (przed naciśnięciem) aby osiągnąć pełną gotowość obsługi. Jednocześnie "odblokowuje" blokadę.
Sam wizjer został poprawiony - jest jaśniejszy w stosunku do M6, linie kadrujące wydają się być wyraźniejsze. Olbrzymi atut to nowa powłoka antyrefleksyjna umożliwiająca fotografowanie nawet przy ostrej operacji słonecznej bez "duszków" i refleksów. Czytelność informacji w wizjerze dostosowywana jest do aktualnych warunków oświetleniowych. Czyli jeszcze większa kontrola i przejrzystość sytuacji...
Nie ma na to "liczbowych dowodów", ale podobno migawka M7 jest nieznacznie cichsza niż w poprzednim M6. Znacznie byłoby trudno ponieważ Leica gwarantuje i tak jeden z najcichszych poziomów pracy wśród współczesnych aparatów. Krótkie czasy są praktycznie bezgłośne, długie otwarcia migawki (w M6 nieco głośniejsze od krótkich) zostały zredukowane do tego samego poziomu. Elektroniczny nadzór i elektromagnetyczny system sterujący (zamiast 40-elementowego mechanizmu dźwigni, blokad i zapadek na obu kurtynach) robią swoje.
Choćby jedno wyzwolenie migawki udowodni każdemu, że M7 to nie tylko ekscentryczna zabawka tylko aparat do zadań specjalnych. Chodzi tu o zadziwiający czas reakcji wynoszący ok. 12 milisekund (0.012 sek.!). Dla porównania czas między naciśnięciem spustu, a uruchomieniem migawki w przeciętnej lustrzance małoobrazkowej to 80 - 120 ms. O aparatach cyfrowych w ogóle nie wypada tu wspominać. Praktycznie zdjęcie rejestrowane jest w momencie aktywacji przycisku. Biorąc pod uwagę fakt, że w przeciwieństwie do lustrzanek nie tracimy rejestrowanego kadru z pola widzenia, ciężko wyobrazić sobie lepszą kontrole nad tym co chcemy zrobić (Wypada wyjaśnić, że w lustrzankach obraz w wizjerze dociera za pośrednictwem - m. in. - lustra, które w momencie wyzwolenia migawki musi się podnieść, aby obraz trafił na warstwę światłoczułą. Na ten moment, tracimy obraz de facto nie widząc co jest rejestrowane. Dalmierz rozwiązuje ten problem.)
Drobna zmiana konstrukcyjna to umieszczenie przełącznika uruchamiającego aparat przed spustem migawki. Ma to zapobiec przypadkowemu rozładowaniu baterii lub wyzwoleniu migawki kiedy aparat znajduje się np. w torbie. Tu dochodzimy do jednej drobnej wady M7, którą jest 2-sekundowe opóźnienie (przygotowanie systemów pomiarowych do pracy) jeśli przed włączeniem aparat znajdował się na pozycji AUTO. Migawka będzie wtedy zablokowana. Jeśli będziemy potrzebowali szybko wyciągnąć aparat i od razu po włączeniu zrobić zdjęcie, należy wcześniej pamiętać o przestawieniu trybu pracy z AUTO na jakikolwiek inny. Wtedy nie będziemy musieli czekać.
Jest jeszcze jedno novum - czytnik kodu DX. O jego przydatności przekonał się każdy kto stracił kiedyś ważny film zapominając o manualnym ustawieniu czułości. Forsowanie jest jak najbardziej możliwe z pomocą pokrętła na tylnej części obudowy (od ISO 6 do ISO 6400). Sprzężono go z doborem korekty ekspozycji w zakresie +/-2EV w skokach co 1/3EV. Automatycznie czułość zmienimy także w odstępach co 1/3.
Jak wspominałem wcześniej czas synchronizacji z lampą błyskową wynosi 1/50 sek. Możliwa jest jednak współpraca z innymi czasami, ale tylko z lampą Metz 54 MZ3 i tylko w trybie manualnym. Dostępna jest wtedy nawet 1/1000 sek. (auto-TTL tylko przy 1/50 sek. lub wolniejszym) no i kolejne ograniczenie to brak zgodności z kontrolowanymi mechanicznie czasami 1/60 i 1/125 sekundy. Pomiar TTL działa z innymi dedykowanymi lampami przy czasie 1/50 sek.
Ostatnie różnice w stosunku do poprzedników to zasilanie dwoma (a nie jedną) bateriami 3V. "Przez to" M7 jest o 10 g (!) cięższy - 610 gram. No i zauważone przez purystów zmiany w "nazewnictwie" na froncie aparatu ("Leica" w czerwonej kropce i nazwa modelu ograniczona do "M7"). Więcej nie wypatrzono.
Leica M7 dostępna będzie w dwóch wersjach kolorystycznych - srebrnej i czarnej oraz z jedną z trzech wizjerów, które różnią się powiększeniem (x 0.58, x 0.72 lub x 0.85).
Wypadałoby teraz zrobić podsumowanie. O tym, że Leica M to super-precyzja, całkowita dyskrecja i doskonała kontrola w każdej sytuacji zdjęciowej wiedzą wszyscy. Bez przesady są stwierdzenia, że to jedyna firma fotograficzna, która podniosła aspekt sprzętowy do rangi sztuki. Przy okazji każdej premiery wielu snuje domysły "co da się tu jeszcze poprawić", ale nie brak też osób krzywo patrzących na jakiekolwiek zmiany w klasycznych konstrukcjach firmy. Tajemnicą konstruktorów jest jak wprowadzają zmiany bez narażania się na wrogie głosy tradycjonalistów, ale nie ulega wątpliwości, że robią to z wielką elegancją i dyskrecją. Wprowadzona do M7 rewolucyjna półautomatyka nie ujmuje nic zaletom, za które miłośnicy fotografii cenią te aparaty najbardziej. Wręcz przeciwnie - jest to milowy krok w stronę ideału obrazowania perfekcyjnego, nie absorbującego, gdzie aparat jest naturalnym przedłużeniem oka fotografującego. I ciągle jest to klasyczna Leica M.
W artykule wykorzystano materiały podane na stronie producenta oraz w opisach i testach wymienionych poniżej. Tam też można znaleźć więcej informacji.
Opis techniczny autorstwa Andrew Nemeth'a na stronie www.nemeng.com.
Bardzo obszerny opis zdradzający wiele tajemnic konstrukcyjnych oraz co nieco z historii, autorstwa Erwina Puts'a na stronie www.imx.nl.
Przyjemny, opiniotwórczy tekst dla praktyków Michaela Reichmanna na Luminous Landscape.com.
Krótszy przegląd Jima McGee z Vivid Light Photography.