Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
zdjęcia wykorzystane za zgodą autora
Poprzez serię portretów i dokumentację przestrzeni Ferry Verheij wprowadza nas w świat, w którym codziennie ubodzy Mozambijczycy próbują urządzić sobie i swoim dzieciom godne życie pośród gruzu.
Grande Hotel w Beirze został zaprojektowany w 1950 roku, jako najbardziej luksusowy hotel w południowej Afryce. Miejscowi nazywali go pałacem. Oferował najlepsze restauracje, ogromny basen oraz foyer złożone z dwóch par wielkich schodów, prowadzących gości do wystawnych pokoi, ulokowanych na czterech piętrach. Służył za pocztówkę portugalskiego kolonializmu - zaprojektowany, by witać bogatych, sławnych i elity rządzące.
fot. Ferry Verheij
Jednak oni nigdy nie nadeszli. Osiem lat po otwarciu, Grande Hotel zamknął swoje podwoje. Bez dobrej woli bogatych zagranicznych gości okazał się być zbyt kosztowny w utrzymaniu. Po zamknięciu, budynek szybko zaczął obracać się w ruinę. Dziś, pozbawiony swojego statusu i wszystkich kosztowności, pozostał jedynie jako szkielet jego dawnej świetności. Mimo tego, wciąż jest pełen ludzi.
- Mieszkałem kiedyś w Mozambiku. Po zobaczeniu zdjęć Guya Tillima zrozumiałem, że muszę zobaczyć Grande Hotel na własne oczy – wyjaśnia Verheij. - Okoliczni mieszkańcy są pełni uprzedzeń i stereotypów. Ostrzegano mnie: „tylko szaleńcy odwiedzają Grande Hotel”.
fot. Ferry Verheij
Jednak to, co zobaczył fotograf, było dalekie od szaleństwa. Poznał ludzi, którzy są bardzo ubodzy, ale również pracowici i zaradni. Rodzice starają się utrzymać swoje posady, a dzieci codziennie szykują się do szkoły. W tym zapomnianym pałacu, zastał trzy pokolenia ludzi żyjących obok siebie i pomagających sobie wzajemnie, kiedy tylko pojawia się taka potrzeba.
- Jedno ze zdjęć, portret małej dziewczynki siedzącej na poręczy, zrobiłem na klatce schodowej w Hotelu. Ta seria to dla mnie opowieść o materialnym upadku, ale i o tym, jak odporny potrafi być człowiek. Portret brutalnej rzeczywistości w postkolonialnym Mozambiku, ulokowany na tle mglistych marzeń o lepszym życiu – tłumaczy fotograf.
Ferry Verheij odwiedzał dawny hotel dwukrotnie. Za pierwszym razem tylko na kilka dni, po raz drugi na prawie trzy tygodnie. Za każdym razem przywoził ze sobą niewielką drukarkę i dawał każdej fotografowanej osobie jej portret.
W tej chwili fotograf pracuje nad projektem, w którym bada cienką linię pomiędzy fotografią rzeczywistości i fikcji. Skupia się na historii kobiety, która jechała 1000 km ze swoją zmarłą matką w samochodzie, aby zostawić ją w lesie. Jak wyjaśnia, ta część historii jest rzeczywiście prawdą.
- Bardzo cenię prace Aleca Sotha, Guya Tillima i Tamary Dean. W swojej fotografii staram się szeptem opowiadać ważne historie. Świat jest pełen krzyczących ludzi: może dlatego lubię szeptać. Musisz podejść bliżej by usłyszeć, co mówię. Ale są to historie warte opowiedzenia – podsumowuje Verheij.
Więcej prac fotografa znajdziecie na stronie: www.ferryverheij.nl.