Aparaty
Leica M11 Black Paint - nowa wersja, która pięknie się zestarzeje
Zapraszając do udziału w projekcie kilkunastu dynamicznych i posiadających w większości swój własny sposób fotograficznego patrzenia na świat fotografów, organizatorzy z góry zakładali stworzenie obrazu dalekiego od pocztówkowej dosadności. Liczyli raczej na siłę oddziaływania subiektywnych autorskich wizji regionu. Zaprezentowane na wystawie zdjęcia stanowią taki właśnie zbiór osobnych historii. Kiedy przechodzimy od jednego do drugiego zdjęcia zmienia się wszystko - od techniki w jakiej są wykonane do sposobu narracji zawartej w fotografii.
Taką wystawę należy nauczyć się czytać, dając zdjęciom trochę więcej czasu na to, by odkryły przed nami swoją anegdotę. Stajemy przed jednym ze zdjęć Wojtka Nowickiego, znanego z czarnego humoru, a na nim tłum ludzi wpatrzonych w górę, na pierwszym planie drewniany słup i skrzyżowane nogi przywodzące na myśl krwawe obrzędy z okazji Wielkiego Tygodnia obchodzone w pewnych częściach świata. Podpis obraca całą historię, chciałoby się rzec "do góry nogami": "Konkurs wspinania się na moja (czyli słup). Przed przystąpieniem do konkursu bosonogich zawodników dokładnie badała komisja, bo niektórzy usiłowali startować z rękami nasmarowanymi żywicą (a w tym sporcie jest to niedozwolone). Lipnica Wielka, Orawa, lipiec 2006".
Tego typu zdjęcia podejmujące dowcipną grę z widzem należą do najmocniejszej strony wystawy. Andrzej Kramarz pokazuje Małopolskę na opak, do portretu człowieka z południa polski wybiera Krzysztofa Kolbę z Limanowej, który częściej niż w stroju góralskim chadza w kompletnym asortymencie amerykańskiego Indianina... W swoim mieszkaniu na wygodnej kanapie jest w równym stopniu na miejscu, co mężczyzna w przebraniu jaskiniowca spieszący na wieczór kawalerski na jednej z ulic Krakowa, uchwycony na zdjęciach Kuby Dąbrowskiego.
Wystawa ma charakter bardzo uniwersalny, nie jest chyba adresowana szczególnie do miłośników czy mieszkańców Małopolski, która stanowi tylko pewne ramy dla wyobraźni fotografujących. Część zdjęć została zupełnie pozbawiona innych odniesień do regionu niż te zawarte w podpisie, jak choćby zdjęcia Krzysztofa Miękusa, przedstawiające zamglone minimalistyczne wycinki krajobrazu, czy nocne portrety Szymona Rogińskiego. Są też odrealnione pejzaże Przemka Krzakiewicza, który przy użyciu obiektywu z pokłonami zamienia tak znane mieszkańcom Krakowa miejsca jak pub Singer czy Skałka Twardowskiego w pamiątki zamknięte w szklanej kuli - brakuje tylko sztucznych płatków śniegu...
Warto przyjść na wystawę żeby zobaczyć zdjęcia pozostałych autorów: Andrzeja Georgiewa, Piotra Lelka, Weroniki Łodzińskiej-Dudy, Konrada Pustoły, Wojciecha Prażmowskiego, Piotra Trybalskiego, Łukasza Trzcińskiego oraz grupy Zorka Project (Monika Redzisz, Monika Bereżecka).
Sama wystawa dobrze się prezentuje, dopilnowano by zdjęcia wydrukowane zostały w bardzo wysokiej jakości. Jednak w obliczu największego europejskiego placu nieco ginie i oglądając zdjęcia na stronie internetowej projektu trudno uwierzyć, że jest ich ponad 50 - ekspozycja zostawia wrażenie bardziej kameralnej.
Czy zatem rzeczywiście fotografie niczego nie wyjaśniają? Wydaje się, że zamiast odpowiedzi zostawiają widzowi nową porcję pytań. Na przykład o to, dlaczego wypchany koń Matejki znajduje się na najwyższym piętrze Muzeum? Niepokojące pytanie, które nurtuje Wojtka Nowickiego od dawna, dręczy teraz pewnie niejednego amatora fotografii, który trafił na opisywaną wystawę. Ci, którzy dylematów chcą uniknąć, mają do dyspozycji dziesiątki patriotycznych wystaw, z których zostaje w głowie znacznie mniej.
Wystawę warto obejrzeć choćby dlatego, że tego rodzaju niezależne projekty w Polsce powstają niezwykle rzadko, a szkoda, bo właściwych ludzi do ich tworzenia nie brakuje. Autorzy zapowiadają na przyszły rok wydanie albumu, w którym znajdziemy komplet zdjęć przygotowanych w ramach projektu, a jest ich ponad 200! Na pewno zyskają w nim fotografie, które przy ograniczeniu do kilku przykładów straciły trochę na swojej wyrazistości, jak choćby portrety Andrzeja Georgiewa. Album z pewnością będzie wydarzeniem nie mniejszym od samej wystawy. Będziemy do niego z przyjemnością sięgać, żeby przypomnieć sobie jakąś małopolską anegdotę.