Aparaty
Pixless - 0,03 megapiksela fotograficznej frajdy
Prezentujemy fotografie z kubańskiej Hawany autorstwa Przemysława Pokryckiego oraz sentymentalny esej Agny Bieleckiej o urokach archaicznej Hawany: "Nie można znać Kuby nie znając Hawany - znając wyłącznie Hawanę nie zna się Kuby."
Jest południe - najgorętsze godziny dnia i najostrzejsze światło. Siedzę w kawiarni i piję wyśmienitą kawę. Zrobiłam krótką przerwę w fotograficznym spacerze przez Starą Hawanę. Zagadnięta przez barmana, zamieniam z nim parę słów: ...Skąd jesteś?, Jak masz na imię?, Jak ci się podoba Hawana?... Obserwuję ludzi pijących kawę obok mnie i płynący ulicą za oknem potok ruchu, dźwięku i barw. Jestem w Hawanie od paru dni i ciągle zaskakuje mnie to, jak bardzo się ona różni od kubańskiej prowincji. Natężenie cudzoziemców na kilometr kwadratowy w Starej Hawanie jest prawdopodobnie najwyższe w kraju, może z wyjątkiem zamkniętych dla kubańczyków plaż w Varadero i na Cayo Coco gdzie wstęp mają tylko dewizowi turyści. Podobnie jest z natężeniem tak zwanych sklepów i restauracji za devisos gdzie za dolary dostępne są wszelkie produkty i potrawy, podczas, gdy sklepy z reglamentowaną żywnością za peso kubańskie ciężko tu znaleźć. Przeciętny cudzoziemiec zwiedzający Starą Hawanę i dysponujący zasobnym, dolarowym portfelem nie musi wiedzieć, że funkcjonuje na Kubie również lokalna waluta. Nigdy się też nie dowie, że są tu restauracje gdzie pracuje 5 kelnerek i 3 kucharzy, ale nie ma nic do jedzenia, że hamburger może być bez bułki, bo bułek nie dowieziono, że za dwie godziny mogą być bułki, ale już nie będzie hamburgerów, że najczęściej spotykany posiłek - i często jedyny - w restauracjach gdzie obowiązują ceny w peso kubano to pizza con queso - "niby pizza" z "niby serem". Noclegi - na całej wyspie dostępne tylko za dolary osiągają w Hawanie najwyższe ceny. Hawana to też miejsce gdzie można najtaniej kupić oryginalne cygara, które robotnicy wynieśli z fabryki, to miejsce gdzie na placach i w restauracjach słychać grających muzyków, to niewyobrażalna ilość starych samochodów toczących się z hałasem ulicami. To miejsce gdzie Kubańczycy są najbardziej przeciwni reżimowi, - bo widzą najwięcej sklepów, w których półki są pełne towarów - dla nich niedostępnych - bo widzą obcokrajowców, którzy mogą sobie na nie pozwolić. W sklepach i hotelach pracownicy obracają dolarami, które pozwalają na godniejsze życie a dostają wypłaty od rządu w peso, którego wartość pozwala tylko na zakupy w sklepach lokalnych, w których często oprócz kilku słoików majonezu i pięciu ekspedientek nie ma nic.
Powoli dopijam moją kawę, słońce już nie jest u szczytu swoich możliwości, robi się trochę chłodniej wiec ruszam dalej. Mijam najbardziej turystyczną część miasta w okolicach Plaza Vieja, gdzie Europejczycy siedzą na tarasach drogich restauracji i słuchają wyśmienitych kubańskich orkiestr, mijam kilka eleganckich hoteli, w których mieszkały kiedyś takie postacie, jak np. Ernest Hemingway i kieruje się w stronę bulwaru Paseo de Marti biegnącego od Kapitolu będącego centralna budowla Starej Hawany w kierunku morza. Idąc podziwiam lepsze lub gorsze prace artystów malarzy rozstawione po obu stronach chodnika, kilku zachęca mnie do kupna, zwykle wymieniamy parę słów. Po drodze trafiam do starego Kasyna, w którym przed rewolucją bywali Al Capone, Hemingway ? obecnie jest to Pałac Ślubów i za klika peso jeden z pracowników oprowadza mnie po podniszczonym wnętrzu, którego dawna świetność drastycznie kontrastuje z dziurawą koszulą mojego przewodnika. Postanawiam skręcić w jedna z bocznych uliczek w segmencie znajdującym się poza najbardziej reprezentatywną częścią starego miasta. Ulice tu są węższe - praktycznie nie ma chodników, znacznie mniej jest tu samochodów. Idąc ulicą muszę uważać, bo często trafiają się głębokie na pół metra dziury w chodniku, nie rzadko wypełnione wodą, gdzie niegdzie spod asfaltu wydobywają się strumienie wody - efekt dziurawej kanalizacji. Na ulicach jest tu trochę mniej ludzi, życie płynie spokojniej. Ktoś maluje kratę w oknie, grupa mężczyzn gra w domino przy stoliku postawionym przed domem. Z otwartych okien dobiega muzyka, nad oknami powiewa suszące się pranie, czasem przemknie ryksza lub rower, lub - rzadziej przetoczy się z hukiem pięćdziesięcioletni kadilak.
Częstym widokiem są samochody z podniesioną maską, które są w trakcie permanentnego, generalnego remontu. Czasem widać grupki ludzi rozmawiających w bramach lub przed domami. Ulica prowadzi mnie na nadbrzeże, gdzie na murze wzdłuż bulwaru Malecon opala się parę osób, a dzieci pluskają się w morzu, skacząc z przybrzeżnych skał. Wieczorami - zwłaszcza w dni wolne od pracy, mur ten jest miejscem spotkań młodych Kubańczyków: rozmawiają, śpiewają, grają na gitarach...
Robi się późno - powoli kieruję się w stronę Vedado - dzielnicy sąsiadującej ze Stara Hawaną, gdzie mieszka Candelaria, u której wraz kilkoma przyjaciółmi wynajmuję pokój. Nikogo jeszcze nie ma w domu, nasza gospodyni proponuje mi kawę. Siadam na balkonie i obserwuję życie ulicy. Naprzeciwko naszej kamienicy znajduje się szkoła - codziennie rano część ulicy jest zamykana i przeobraża się w boisko szkolne lub aulę, w której odbywają się apele. Przyglądam się kratom w oknach naprzeciwko, których misterne łuki i spirale przywodzą na myśl obrazy Klimta. Brak akcji i spokój na ulicy sprawiają, że przestaje obserwować i pogrążam się w myślach. Powracają do mnie obrazy Kubańskiej prowincji i z każdym dniem pobytu w Hawanie coraz bardziej uświadamiam sobie różnice pomiędzy stolicą i resztą kraju. Hawańczycy, mający największy kontakt ze światem zewnętrznym, najintensywniej wyrażają chęć i potrzebę zmian.
Ludzie na prowincji żyją wolniej. Są przyzwyczajeni do swojego trybu życia i bardziej doceniają korzyści wynikające z komunizmu takie jak: bezpłatna służba zdrowia na dosyć wysokim poziomie, bezpłatne obowiązkowe szkolnictwo, bezpłatne zapewnienie dachu nad głową, wody i elektryczności czy tani transport publiczny. Zastanawiam się nad specyficzną dychotomią cen, najwyraźniejszą w Hawanie w wyniku, której cudzoziemcy płacą za te same usługi i towary kilkadziesiąt razy więcej niż Kubańczycy. Rozmyślam nad nieuchronnością przemian - utopijny system ekonomiczny nie może trwać wiecznie. Zadaję sobie pytanie jak będzie wyglądać Kuba za kilka lat. Czy ceny osiągnę równowagę gdzieś pomiędzy poziomem dla turystów i dla Kubańczyków? Prawdopodobnie łatwiej będzie znaleźć tanią i dobrą restaurację, w której ilość kelnerek nie będzie przekraczać pozycji w menu, a mleko można będzie kupić nie tylko dla niemowląt. Myślę też o tym, jak wiele straci Kuba ze swojego uroku, gdy krajobraz miast zostanie uzupełniony witrynami z napisami Mc Donald's a twarze przywódców rewolucji, namalowane na przydrożnych billboardach, zostaną zastąpione przez fotografie reklamowanych produktów. Zastanawia mnie również, jak zmieni się w warunkach wolnorynkowych mentalność Kubańczyków, którzy zrobili na mnie wrażenie niezwykle przyjaznych i bezinteresownych.
tekst: Agna Bielecka
fotografie: Przemysław Pokrycki
Dziękujemy Luksferze za udostępnienie materiału. Zdjęcia Przemka Pokryckiego można kupić na stronie: www.luksfera.pl
{GAL|26073