Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Prawdę mówiąc, zupełnie się go nie spodziewałem. Nie oczekiwałem go. Nic nie zwiastowało jego przybycia. Ale oto pojawił się i jest ze mną do dzisiaj. Bez przerwy, zawsze? I na zawsze?
Chciałem zrobić ładną, nastrojową fotografię, na której wszystko miało być bez skazy: piękna dziewczyna, subtelne światło rzeźbiące jej nieskazitelną figurę, jej gest mający wyrazić jakąś nieuchwytną myśl. Wszystko dopracowałem w najmniejszym szczególe. Wystarczyło pociągnąć za spust migawki, a później z mieszanki chemicznych odczynników wydobyć gotowe dzieło: dziewczyna, światło, gest?
Jakim zaskoczeniem było dla mnie, gdy na fotografii obok dziewczyny pojawił się dziwny kształt - u jej ramion zauważyłem jakąś jasną chmurę. Byłem wzburzony, gdyż nie tak sobie wyobrażałem moje wymarzone dzieło! Dziwna plama mogła być skazą na kliszy, albo niezauważonym refleksem, który pojawił się na ścianie w momencie utrwalenia na światłoczułej emulsji, wykreowanego przeze mnie obrazu. Czymkolwiek była, wydała mi się wówczas tylko intruzem, z powodu którego moje wymarzone zdjęcie będzie musiało powędrować do kosza.
I tak zapewne bym uczynił - już ręka z nieudanym zdjęciem zmierzała w stronę stosu makulatury, gdy coś mnie tknęło. Jeszcze raz spojrzałem na fotografię. Jeszcze nie mogłem w niej dostrzec niczego szczególnego, ale już wiedziałem, że jej nie wyrzucę. Zdjęcie zaintrygowało mnie. Miałem wrażenie, że dziwna plama jest jednak czymś więcej niż tylko zwykłą skazą na światłoczułej błonie.
Początkowy gniew przesłoniło nagłe olśnienie: przecież ta dziwna, jasna plama o postrzępionych brzegach jest niczym innym jak skrzydłem! I wtedy zobaczyłem, że na moim zdjęciu miejsce dziewczyny zajął wspaniały anioł!
Dobrze znana postać modelki zmieniła się w jednej chwili w nieziemską istotę. Nieziemską, a jednak tak bardzo mi bliską. Zdałem sobie sprawę, że ten cherubin towarzyszy mi od wielu lat - tak często był w moich myślach, pojawiał się przy mnie w najbardziej uskrzydlonych chwilach, przenikał wszystkie z najpiękniejszych, widzianych przeze mnie obrazów. Ale dopiero, gdy ujrzałem go w tamtej chwili, zdałem sobie sprawę z jego ulotnej obecności.
Od tego czasu widywałem go już często. Początkowo tylko tego, później także inne anioły. Pojawiały się same z siebie. Ale z czasem zaczęły być obecne we mnie samym. Czułem je w sobie i obok siebie. Siedziały przy mym stole, spały ze mną, przekomarzały się. Czasami nawet z roztargnienia zostawiały skrzydła na szafie w przedpokoju. I tak pozostało do dzisiaj. Mam nadzieję, że mnie nie opuszczą?
Bo niby gdzie miały by pójść?
Na ulicach zatłoczonych szarym tłumem i pstrokatymi reklamami, w komputerach, przez które przelewa się bełkotliwy szum, w świecie, gdzie mesjaszem bywa twórca mydlanej opery, w tym najpiękniejszym ze światów anioły są czymś w rodzaju przedpotopowych stworów. Stały się jakimś dziwnym anachronizmem. Albo co najwyżej zabawką w rękach nadętych pyszałków, pozujących na pięknoduchów. Nie pasują do naszych czasów. Ich anielska rzeczywistość wydaje się zbyt górnolotna, zbyt wydumana, zbyt nierealna. Niedzisiejsza.
A jednak zrozumiałem, że anioł - pozwalając mi zrozumieć przeszłość cywilizacji - jest przecież archetypem - jest też istotą jak najbardziej współczesną, gdyż bezczasową. I w ten sposób pozwala mi ujrzeć przyszłość taką, do jakiej powinniśmy dążyć. Nie przyszłość zanurzoną w technice, która zamiast służyć ludzkości, zaczyna dominować, ale przyszłość, dla której pierwszym ideałem jest sztuka.
Krzysiek KED Olszewski
Więcej prac można oglądać na stronie internetowej: www.ked.art.pl.
Zapraszamy także do obejrzenia zdjęć autora w "Cafe Galeria" w Szczecinie.
{GAL|26123