Akcesoria
Sennheiser Profile Wireless - kompaktowe mikrofony bezprzewodowe od ikony branży
Czy inni mają robić zdjęcia za ciebie?
Czarno-białe zdjęcie to nie tylko odpowiednie oświetlenie i właściwy dobór filtra pozwalający na stworzenie własnej skali szarości. Kwestią, na którą trzeba zwrócić szczególną uwagę, jest pomiar światła.
W tym miejscu większość czytelników uśmiecha się pobłażliwie: "Przecież mam 50-polową matrycę! O czym on chce pisać, skoro wszystkie moje zdjęcia są elegancko naświetlone?"...
Mogę jedynie odpowiedzieć pytaniem: "Skoro matryce są niby takie świetne, to dlaczego nadal produkuje się ręczne światłomierze punktowe, a liczba osób stosujących zasady systemu strefowego Adamsa rośnie zamiast maleć?". Kolejne możliwe pytanie to już czysta złośliwość: "Czy na pewno wiecie jak działa pomiar matrycowy?". Moim zdaniem wszystkie sposoby ustalania ekspozycji stosowane przez dzisiejsze aparaty obarczone są pewnym błędem, czymś w rodzaju fotograficznego grzechu pierworodnego. Ślepa wiara w automatyczny pomiar prowadzi może do przyzwoitych zdjęć kolorowych, ale jeśli chodzi o fotografię na wyższym poziomie warto włożyć trochę wysiłku w ustalenie czasu otwarcia migawki i odpowiednie zamknięcie przysłony.
Dla niedowiarków mam ćwiczenie. Jego wykonanie za pomocą aparatu cyfrowego zajmie około 2 minut, fotografujący na filmach muszą poświęcić 2 klatki. Nie jest to dużo, a eksperyment ten pozwoli doskonale pojąć sposób działania światłomierza. Po pierwsze - trzeba ustawić tryb pracy aparatu w pozycji priorytetu przysłony (A lub Av), znaczy to, że czas migawki będzie dobierany automatycznie do wybranej przysłony. Następnie proszę ustawić przysłonę F5.6 lub F8. Układ AF przełączamy na tryb RĘCZNY (tak, tak...), a samą ostrość ustawiamy na nieskończoność. Ogniskowa obiektywu powinna odpowiadać małoobrazkowemu krótkiemu tele (ok. 80-130 mm). Wybrana czułość matrycy lub czułość stosowanego filmu nie gra roli. Następnie mamy do zrobienia dwa zdjęcia. Na pierwszym ma się znaleźć biała ściana. Nic więcej, tylko biała gładka powierzchnia bez faktury. Jeśli podejdziemy do niej na około metr otrzymamy nieostre zdjęcie "bieli" (ostrość jest ustawiona na nieskończoność), na którym istotna będzie jedynie wartość oświetlenia. Uwaga: w obrębie klatki nie może się znaleźć nic innego, tylko gładka ściana. Kolejna klatka ma być wykonanym identycznie zdjęciem ciemnej powierzchni. W niewielu domach są czarne ściany może to więc być maska czarnego samochodu, tablica w szkole, ciemnobrązowe drzwi. Obojętnie, ale na zdjęciu powinniśmy otrzymać nieostry obraz "czerni". I już.
Jeśli ćwiczenie to zrobiono prawidłowo, tzn. aparat sam dobierał czas do przysłony, a w kadrze nie było nic poza bielą/czernią - efekt może być dla wielu zaskakujący. Obie klatki będą bowiem szare. Nie dość, że szare - mają taką sama jasność! Co więcej, efekt jest taki sam niezależnie od zastosowanego trybu pomiaru światła. Pomiar matrycowy, punktowy, wielopunktowy, centralnie ważony i integralny - wszystkie dają dwie równoszare klatki.
Czemuż to, a czemuż? Żaden bowiem aparat na świecie nie wie, co fotografuje (poza modelami wyposażonymi w system rozpoznawania twarzy). Nawet jeśli kupimy EOS-a 1D Mark III, aparat nie zorientuje się, czy fotografujemy narciarzy na stoku Gubałówki, czy solne rzeźby w Wieliczce.
Wszystkie motywy są bowiem traktowane jako "średnia szarość". Nawet jeśli skierujecie obiektyw na Naomi Campbell, Tyrę Banks czy * (* - tu wstaw obiekt swoich westchnień), wasz głupi aparat pomyśli, że fotografuje "średnią szarość". Jej odwzorowaniem jest szara karta Kodaka, która powstała ponoć w wyniku wieloletnich badań firmy. Kodak, po zbadaniu tysięcy sytuacji zdjęciowych, doszedł do wniosku, że typowe motywy fotograficzne odbijają 18% padającego na nie światła i stworzył wzorzec, według którego od lat kalibrowane są światłomierze. Napisałem "ponoć" ponieważ spotykane są zdania, że kolor szarej karty odpowiada dokładnie kolorowi nieba w przemysłowym Rochester, siedzibie Kodaka. W godzinach pracy inżynierom najłatwiej było celować aparaty w niebo...
Niezależnie od rzeczywistej historii powstania szara karta jest używana do dziś. Aparat nie wie, co fotografuje. Jeśli sami nie ustalimy, które elementy zdjęcia są dla nas najważniejsze, jesteśmy skazani na wybór dokonany przez innych. Tak bowiem działa pomiar matrycowy. W pamięci aparatu zapisane są parametry zdjęć wykonanych przez zawodowców. W pierwszym modelu z matrycą, Nikonie FA, było ich 5 tys., teraz liczba ta to około 30 tys. kadrów. Po jednej stronie mamy informacje z matrycy światłoczułej, po drugiej - końcową ekspozycję ustawioną przez profesjonalistę. Kiedy zaczynamy mierzyć światło, aparat szuka, czy w swojej pamięci ma klatkę o podobnym rozkładzie jasności. Jeśli tak, ustawiana jest migawka i przysłona wybrana wcześniej przez "zawodowca z pamięci". Jak widać, nie ma tu mowy o ścisłym związku między pomiarem światła a ekspozycją. Końcowy efekt wynika z doświadczenia i wiedzy osób zatrudnionych przez firmę, która skonstruowała wasz aparat. De facto, nie jesteśmy więc autorami naszych zdjęć... Makabryczne.
Dygresja na temat matrycy nie powinna nam jednak przysłonić głównego tematu dzisiejszych rozważań. Aparat nie wie, co fotografuje. Nie wie, który z elementów zdjęcia jest najważniejszy. W przypadku zdjęć czarno-białych kwestia ta ma zasadnicze znaczenie. Oprócz stworzenia własnej skali szarości sami musimy tu bowiem zdecydować, gdzie skala ta się zaczyna a gdzie się kończy. W którym miejscu kadru czerń ma być absolutna, a gdzie mają być jeszcze szczegóły? Co ma być bielą ze szczegółami, a co bielą absolutną? To właśnie od naszej decyzji zależy, jak wygląda czarno-biała fotografia. Oczywiście zapisując zdjęcia w formacie RAW możemy skorygować pewne niedoskonałości ekspozycji. Jednak, moim zdaniem, skala rozpiętości tonalnej rejestrowana przez dzisiejsze aparaty cyfrowe nadal nie oddaje tego, co widzi nasze oko. Zwłaszcza jeśli późniejsza odbitka ma przypominać klasyczne zdjęcia zrobiona na filmach srebrowych.
Zamiast ratować się obróbką RAW-ów, może lepiej poprawnie naświetlić zdjęcie w chwili jego powstania? Problemem tym będziemy zajmować się w przyszłości, omawiając konkretne fotografie.
Na dziś prosta rada: jeśli nie macie ochoty na zabawy ze światłomierzem punktowym, szarą kartą, systemem strefowym czy łączeniem kilku zdjęć w jedno, jest proste rozwiązanie. A imię jego "autobracketing". Ta wymyślona przez Contaksa do pracy ze slajdami funkcja jest doskonałym wyjściem w trudnych sytuacjach zdjęciowych. Zrobienie kilku różnych ekspozycji jednego kadru pozwala na wybranie najlepszego i nie wymaga żadnego specjalnego doświadczenia. I myślę, że lepiej wykonać kilka różnych ekspozycji jednego dobrego motywu, niż marnować kartę na tysiące słabych klatek.