Akcesoria
Sennheiser Profile Wireless - kompaktowe mikrofony bezprzewodowe od ikony branży
O kluczowych elementach sesji portretowej, ustawieniu kilku lamp błyskowych, pracy z modelem i odwadze eksperymentowania opowiada Peter Bielack, który ostatnio fotografował wojowników MMA.
Chwilę temu miałem okazję fotografować kolegów z klubu K1 Fightning Center. Chłopaki ciężko trenują, przygotowując się do kolejnych walk. Miałem troszkę szalony pomysł na sesję z nimi, niestety pogoda nie pozwoliła nam na jego realizację - musieliśmy się schronić przed ulewnym deszczem. A skoro już jesteśmy pod dachem, mamy zwieziony cały komplet sprzętu, zróbmy coś pod dachem. Duża sala z ringiem była zajęta, żółto czerwona mata, doskonała do treningów MMA niestety, nie fotografuje się dobrze. Znaleźliśmy jednak trochę miejsca, dosłownie 2x3 metry na budowę planu i dodatkową kanapę na złożenie pokrowców, futerałów i całej reszty akcesoriów.
fot. Peter Bielack
Plan, który miałem w głowie, wyglądał tak: stawiam po jednym wojowniku na czarnym tle, i błyskam mu w twarz srebrnym beautydishem z gridem. Z tyłu, po lewej, ustawię w kontrze drugą lampę z założonymi wrotami, a dokładnie za modelem postawię trzecią lampę, z założoną niebieską folią i tak błysnę w tło. W sumie prosty i wiele razy przetestowany przeze mnie setup.
Zatem rozstawiłem moje małe tło - do portretów sprawdza się doskonale. Przynajmniej tak było do tej pory, gdy modelka siedziała, a ja nie planowałem dodatkowo oświetlać tła. Problem bowiem polega na tym, że choć tło można podnieść na 220 cm, to model o wzroście 180 cm a odsunięty od tła nawet na ten 1 metr, zaczyna w obiektywie wychodzić poza górną poprzeczkę. A musiałem chłopaków odsunąć od tła, bo chciałem błysnąć na niebiesko w czarne tło. Ale Polak potrafi, więc po kilkunastu minutach mieliśmy statywy ustawione na krzesełkach a tło na wysokości 250 cm. Wyglądało to tak sobie, ale łatwiej w postprodukcji usunąć kawałeczek krzesełka z dolnego rogu kadru, niż dorabiać kolorowe tło za głową modela.
Na statywie typu boom zawiesiłem mojego beautydisha, na drugim statywie ustawiłem drugą lampę - wszystko wg planu, czyli po lewej, trochę za modelem i na końcu, na maleńkim statywie, trzecia lampa błyskała od dołu w czarne tło. Lampa była bardzo nisko, skierowana ostro do góry, wiedziałem, że dostanę długi i wąski snop niebieskiego światła.
Jak zabrać się za ustawienie zestawu światła błyskowego tak, by kolejne lampy sobie wzajemnie nie wchodziły w drogę i sumarycznie tworzyły interesujący obrazek? To łatwiejsze, niż się może wydawać, choć zajmuje chwilę. Cała tajemnica polega na tym, że… ustawia się każdą lampę oddzielnie. Tyle i aż tyle! Zaczynam od ustawienia aparatu: ISO 100, f/5,6 i czas synchronizacji 1/250 s. Takie ustawienie praktycznie wyklucza całe światło zastane i mogę swobodnie budować oświetlenie według własnych pomysłów. Teraz pora na modyfikatory. Najpierw ustaliłem kąt padania i moc światła głównego, czyli lampy w beautydishu. Tą lampą był jeden Quadralite Reporter 200 TTL, zamocowany w głowicy Twin Head S-holder. Ta głowica posiada stosunkowo mocne światło pilotujące, dlatego ustawienie kąta z jakiego świecił beautydish było proste; ustawiłem modela i kazałem stać spokojnie. Zgasiliśmy światło, kilka ruchów w lewo, prawo, góra, dół i po chwili wiedziałem, w którym miejscu będzie wisiał mój modyfikator. Zaświeciliśmy światło, wykonałem kilka strzałów, by ustalić moc lampy - patrząc na histogram na pleckach aparatu pilnowałem, by nie było żadnych przepaleń w światłach.
Drugim światłem, jakie zwykle ustawiam jest kontra, czyli światło padające z przeciwnej strony, niż światło główne. Postawiłem drugiego Quadralite Reporter 200 TTL na statywie, założyłem na niego standardowy reflektor a na niego wrota. Przymknąłem skrzydełka kierując światło na boczny akton naramiennego. Z wyłączonym światłem głównym wykonałem kilka strzałów i na podstawie tego, co widziałem na ekranie, ustaliłem moc błysku; gdybym miał światłomierz, kontrę ustawiłbym na -2EV w stosunku do światła głównego. Nie mam światłomierza, więc robię to na czuja. I na oko - czyli na ekranik aparatu, dlatego tak ważne jest wcześniejsze zmniejszenie jego jasności!
fot. Peter Bielack
Trzecią lampę, również Quadralite Reporter 200 TTL, ustawiłem na niziutkim statywie, podniosłem ją bardzo mocno do góry i założyłem na nią niebieski żel. Wiedziałem, w co będą ubrani moi modele, więc intensywny błękit był naturalnym wyborem. Światło, które ma być „żelowane” i mocno kolorowe, nie może być za mocne - im mocniej błyśnie lampa, tym więcej koloru się traci, trzeba to mieć na uwadze ustawiając wcześniejsze lampy. Mój trzeci Reporter 200 błyskał na tło z minimalną dla niego mocą: 1/128. Światło główne zawsze ustawiam jako grupę A, kontrę zawsze jako grupę B, a światło tła zawsze ustawiam jako grupę C. Dzięki temu, nie muszę się zastanawiać z jaką mocą świecą poszczególne lampy - patrzę na ekran (podświetlany) Navigatora X2 i widzę wszystko. Światło było ustawione - zaczynamy sesję!
Miałem czterech modeli, więc fotografowałem seriami: każdy zawodnik w sportowej koszulce, potem każdy bez koszulki. Robiłem klasyczne, sportowe portrety: ujęcia frontalne, założone ręce, ręce uniesione w pozycji walki, itp. Wiecie, prawda? Jest jeden aspekt takiej fotografii, który jest mi najtrudniej uzyskać: otóż spokojne, poważne spojrzenie. Kilku nabuzowanych życiem i perspektywą walki chłopaków, zamkniętych w ciasnej klitce. I ktoś każe im stać spokojnie z poważną miną. Każdy jeden to potrafił, to w sumie łatwe. Ale nie wtedy, gdy za moimi plecami stoi trzech pozostałych, patrzą na tego jednego i „heheszkują“. Fotografowanie prawdziwych zawodników jest przyjemną robotą: są zmobilizowani i karni. Nikt nie bryka po planie, nie ma fochów, nie trzeba się zastanawiać, co powiedzieć i jakiego języka użyć. Lubię - to była szybka, ale owocna sesja.
fot. Peter Bielack
Retusz tego rodzaju fotografii, choć nie jest jakimś specjalnym wyzwaniem, zajmuje trochę czasu. Gdyby to była sesja z profesjonalnymi modelami, na sesji musiałaby być wizażystka, która przygotowałaby modeli do zdjęć odpowiednio nałożonym makijażem. Tak, facetów też się przygotowuje do zdjęć. Każdy chce mieć dobre foty - zwłaszcza ktoś, kto wykłada na to pieniądz. Ale spróbujcie zaproponować makijaż chłopakom walczącym w oktagonie - ja się nie odważyłem.
Dlatego, choć moi fighterzy mieli dobre, zdrowe cery, pewne nierówności zawsze się pojawiają i trzeba je potem wyrównać, zmniejszyć. Wiecie - standardowy retusz skóry. Znacznie, znacznie mniej, niż w przypadku kobiet, ale jednak każde zdjęcie wymaga starannego wołania RAW (co robię ostatnio tylko w Capture One Pro). Potem szybko niedoskonałości skóry w Adobe Photoshop, chwilę na wymyślne Dodge And Burn na warstwach korekcyjnych i wracamy do Capture One Pro na ostateczny Color Grading. No i filmowy szum.
fot. Peter Bielack
Pozwólcie, że opiszę proces od początku:
Tak wywołanego RAW-a otwieram prosto z Capture One w Photoshopie jako 16 bitowego tiff’a. Uruchamiam swoją akcję, która tworzy zestaw warstw korekcyjnych i zaczynam retusz. Prawdę mówiąc, jeśli nie ma potrzeby usuwać pojedynczych włosów z twarzy, praca w Photoshopie zajmuje mi połowę czasu poświęconego na wołanie RAW-a w Capture One.
W końcu, *.tiff wyretuszowany w Photoshopie wraca do Capture One - z zielonej (RAW po wywołaniu) zmieniam mu flagę na niebieską (finalny *.tiff) i narzędziami Color Balance oraz Curve ostatecznie na swoich obrazkach buduję klimat - światłem i kolorem. To są drobne korekty, bardzo małe ruchy, zwłaszcza, że przesunięcie w Capture One przeciętnego suwaczka o 1 czy 2 punkty odpowiada 10 czy 20 punktom w Lightroomie.
Jak wyglądają sportowe portrety mogliście się już domyśleć, ale przecież nie byłbym sobą, gdybym na sesji nie próbował czegoś „wycudować“. Eksperymentujecie, podczas wcześniej zaplanowanych sesji, czy już odpuszczacie? W drodze do naszego improwizowanego studia minąłem kawał dekoracyjnej blachy, którego już kiedyś użyłem jako tła do portretu, ale nie miałem okazji w nią błysnąć. Nie mogłem przepuścić okazji, choć nie wiedziałem, jak to będzie wyglądać i czy w ogóle warto. Ale, dopóki człowiek nie spróbuje, to nie będzie wiedział, prawda? W moim przypadku, eksperymenty na planie zawsze przynoszą ciekawe, czasami zaskakujące efekty. Gorąco polecam tę metodę! Przecież niczym się nie ryzykuje. Nie wyszło nic fajnego? Spokojnie, to było tylko doświadczenie, nie każde musi się udać!
Tekst i zdjęcia: Peter Bielack. Więcej zdjęć autora znajdziecie pod adresem bielack.photo.