Aparaty
Leica M11 Black Paint - nowa wersja, która pięknie się zestarzeje
Nikon nie rezygnuje jeszcze ostatecznie z lustrzanek. Sprawdźmy co oferuje długo wyczekiwany następca, jednej z najpopularniejszych pełnych klatek na rynku.
Na tle dotychczasowych pełnoklatkowych modeli systemu Nikon, D750 wyróżniał się pod wieloma względami. Na przykład po raz pierwszy producent odważył się wprowadzić ruchomy wyświetlacz główny, a sam korpus został wyraźnie odchudzony, choć nie stracił przez to na ergonomii. D780 już tak rewolucyjny nie jest, ale przecież mało kto oczekiwał, by było inaczej. To nadal solidny, świetnie wykonany korpus o klasycznym lustrzankowym wyglądzie. Przypomina swojego poprzednika, choć producent wprowadził kilka zmian i w wyglądzie, i w obsłudze.
Jedna z głównych wizualnych zmian nowego Nikona to przebudowana kopuła wizjera - bardziej “stożkowata”, z wyraźnym profilem po bokach, która nie zawiera już wbudowanej lampy błyskowej. Oficjalnym powodem dla którego z niej zrezygnowano, miała być możliwość lepszego uszczelniania korpusu. Mniej oficjalnie mówi się o cięciu kosztów. Tak czy owak, za wbudowanym błyskiem niewiele osób będzie tęsknić.
A czy nowe uszczelnienia korpusu są skuteczniejsze? Musimy wierzyć na słowo producentowi. Całkiem solidnie wygląda gumowa uszczelka przy pokrywie baterii, ale już przy gnieździe kart pamięci uszczelnienia są filcowe, nie sprawiają więc profesjonalnego wrażenia.
Uchwyt aparatu pokryto świetną okleiną, ale odnieśliśmy wrażenie, że grip jest trochę za wąski i przez to mamy utrudnioną obsługę jedną ręką - po oderwaniu kciuka w celu naciśnięcia któregoś z przycisków, tracimy pewność chwytu i wtedy lewa ręka musi podtrzymać aparat. Ponadto ze względu na przeprojektowany przycisk Pv, środkowy palec zahacza o niego, czasem nawet dosyć boleśnie się w tym miejscu blokuje. Zapewne różne dłonie, różnie będą to odczuwać, ale nam coś tu ewidentnie nie gra. Pocieszamy się, że może to też kwestia przyzwyczajenia.
Kilka zmian dostrzegamy także w układzie przycisków. Na górę przeniesiono przełącznik trybu Live View i filmowania, a obok pojawił się wreszcie AF-ON, który docenią z pewnością fotografowie sportu, oraz miłośnicy akcji i zdjęć ptaków. Przyciski “i” oraz “info” zamieniły się z grubsza miejscami, podobnie stało się z przyciskami pomiaru światła i ISO - obok spustu migawki, mamy teraz zmianę czułości, a przycisk pomiaru powędrował na lewą stronę wyświetlacza. Mimo, że nie ma już wbudowanej lampy błyskowej, pozostał przycisk korekty błysku do stosowania z lampami zewnętrznymi - niestety nie można mu przypisać innej funkcji. Szkoda.
Dostępne gniazda zostały sensownie pogrupowane i zakryte trzema gumowymi zaślepkami: mikrofon i słuchawki, wężyk spustowy, HDMI i USB-C - teraz z możliwością ładowania bezpośredniego ładowarką do smartfona lub przez powerbank. W zestawie jest oczywiście tradycyjna ładowarka, ale najnowsze aparaty przyzwyczaiły już nas do wygodnego ładowania po wpięciu kabla w korpus.
Z ulgą przyjęliśmy także informację o podwójnym gnieździe na karty pamięci SD, zamiast drogiego i mniej popularnego formatu XQD jak w modelu Z6.
Klasyczne "nikonowskie" menu może być obsługiwane albo dotykowo, albo 4-kierunkowym wybierakiem - niestety pokrętła sterujące nie biorą w tym udziału, a szkoda, bo mogłyby przyspieszyć obsługę.
Szybki wybór najważniejszych 12 opcji umożliwia menu po naciśnięciu przycisku ”i”. Co ważne, każdemu wyświetlonemu kafelkowi można przypisać jedną z 28 funkcji, na dodatek osobno, gdy używamy wizjera i Live View. Zestaw jeszcze innych opcji może być wyświetlany w trybie wideo, przy czym mamy wtedy do wyboru25 funkcji. Spersonalizować można także przyciski Pv i Fn (26 opcji do wyboru), 7 opcji do wyboru ma przycisk AE-L/AF-L, 6 funkcji AF-ON, 3 funkcje BKT i 2 funkcje Rec.
Wisienką na torcie jest kompletowanie własnej zakładki menu oraz globalny zapis ustawień U1 i U2 na kole trybów.
To ten sam moduł z pryzmatem pentagonalnym co u poprzednika. Oferuje pole widzenia bliskie 100%, powiększenie 0.71x i punkt oczny na poziomie 21 mm. W wizjerze wyświetlane są standardowe ustawienia trójkąta ekspozycji, sporo ostrzeżeń i wskaźników. Bez odrywania oka można zmienić tryb AF oraz pomiar światła. Ilość opcji w wizjerze Canona 5D Mark IV prezentuje się lepiej niż D780 (w Nikonie nie ma np. poziomnicy), ale oba celowniki są równie jasne.
Ekran monochromatyczny jest równie duży co w modelu D750, ale ilość wyświetlanych informacji jest dość podstawowa. Widzimy parametry fotografowania, zapis na kartę, liczbę zdjęć, czy ustawienia autofokusa i pomiaru światła, ale już przyciski jakości obrazu i balansu bieli nie są z nim skomunikowane, po ich naciśnięciu aktywują wyświetlacz główny.
Podobnie jak poprzednik, tylny ekran ma 3,2 cala, ale teraz jest to panel o dużo większej rozdzielczości XGA (2,36 Mp). Szczegółowość wyświetlanego obrazu jest znakomita, kolorystyka również. Nie powinniśmy też mieć problemów z oceną ekspozycji.
Ekran jest nadal odchylany w górę i w dół, ale teraz w końcu dotykowy. Zapewnia przez to jeszcze wygodniejszą obsługę przy przeglądaniu menu, w trybie odtwarzania zdjęć i przy wyborze punktu AF. Jedyny minus to brak funkcji touchpada przy fotografowaniu przez wizjer - nie można wtedy wskazać palcem na ekranie aktywnego punktu AF. Przy braku joysticka taka funkcja z pewnością cieszyłaby się uznaniem.
W nowym Nikonie musiała zostać unowocześniona komunikacja bezprzewodowa z urządzeniami mobilnymi. Oprócz Wi-Fi aparat obsługuje teraz także połączenie Bluetooth, tak jak w najnowszych bezlusterkowcach tego systemu i u konkurencji. Aplikacją mobilną jest oczywiście SnapBridge.
Pozwala ona na podgląd zawartości karty pamięci w aparacie z poziomu telefonu, przesyłanie wybranych zdjęć oraz funkcję Auto link, czyli natychmiastowy transfer po wykonaniu ujęcia - w rozdzielczości 2 Mp lub oryginalnej. Jest też zdalne sterowanie aparatem w wersji z podglądem na smartfonie na żywo lub symulacji na telefonie prostego pilota, dzięki któremu zdalnie wyzwolimy migawkę, lub przejrzymy zdjęcia na aparacie bez dotykania go.
Pierwsze parowanie przebiega w gruncie rzeczy bez problemu, choć trzeba się uzbroić w odrobinę cierpliwości, bo nie odbywa się to szybko. Najpierw urządzenia łączą się przez Bluetooth, a gdy chcemy uruchomić funkcję, która wymaga Wi-Fi (np. przeglądanie zdjęć) następuje kolejne nawiązanie połączenia.
Niestety, gdy po jakimś czasie połączenie Wi-Fi zostanie zerwane, trudno je z powrotem nawiązać i w efekcie musimy resetować wszystko i zacząć parowanie od nowa. Z doświadczenia wiemy, że ta aplikacja działa lepiej z iOS, ale nie jest to regułą. Najwidoczniej wiele zależy od modelu smartfona.