Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Dwa, wydawałoby się, identyczne aparaty - Lumix DMC-FZ50 oraz Leica V-LUX 1. Taki sam korpus, ten sam obiektyw, jedynie inne napisy. Teoretycznie powinny robić zdjęcia o takiej samej jakości. Jednak między tymi aparatami istnieje jedna istotna różnica niewidoczna dla użytkowników - oprogramowanie. Niemieccy inżynierowie zdecydowali się na zainstalowanie własnych algorytmów przetwarzających obraz. Jednak ta sama matryca i przetwornik Venus Engine III to duże ograniczenie. Czy inne oprogramowanie wystarczy, aby poprawić jakość uzyskiwanych zdjęć?
W teście Lumixa DMC-FZ50 przeprowadzonym przez Fotopolis.pl wypadł on dosyć słabo pod względem szumów i oddania szczegółów. Oprogramowanie może w znacznym stopniu poprawić te parametry obrazu. W niniejszym artykule sprawdzimy, na ile udało się to informatykom Leiki.
Zobaczmy zatem, jak wygląda zestawienie zdjęć tablicy Gretaga wykonanych na różnych czułościach obydwoma aparatami.
Poziom szumów Lumiksa FZ50 jest stanowczo za wysoki. Nawet przy czułości ISO 100 widać już kolorowe plamki. Wraz ze wzrostem czułości sytuacja się pogarsza. Bardzo wyraźne artefakty o ostrych krawędziach powstałe po próbach zredukowania szumu niekorzystnie wpływają na odbiór zdjęć. Przy ISO 800 oraz 1600 obraz przekracza granice akceptowanej jeszcze wielkości szumów.
V-Lux 1 wcale nie ma się lepiej. No cóż... Jeśli ktoś spodziewał się dużej poprawy, z pewnością będzie rozczarowany. Szumy obu aparatów praktycznie się od siebie nie różnią. Ale praca inżynierów Leiki nie poszła zupełnie na marne. Poprawę widać przy oddaniu kolorów. Niebieski nie traci nasycenia przy wzroście czułości, a czerwień nie "rozpływa się" tak jak w Lumiksie. To ważna poprawa. Jednak nie zaspokoi ona zapewne oczekiwań właścicieli tego aparatu.
Przejdźmy teraz do oceny drugiego słabego punktu Lumiksa - oddania szczegółów. Poniżej zestawienie zdjęć fragmentu banknotu wykonane obydwoma kompaktami na różnych czułościach.
Na zdjęciach z Panasonica widać duży spadek ilości szczegółów przy wzroście czułości. Algorytmy redukujące szum redukują również drobne detale. Przy niskich czułościach pojawiają się przebarwienia na włosach i brodzie Mieszka. Szczegóły na zdjęciach zrobionych FZ50 pozostawiają wiele do życzenia.
V-Lux 1 znowu wypada bardzo podobnie. Przy czułości ISO 100 szczegóły wydają się lepiej oddane niż w przypadku Lumiksa, lecz pojawiły się również przebarwienia na fragmentach włosów i brody. Jednak im większa czułość, tym gorzej. ISO 800 i 1600 nadają się właściwie tylko do kosza. Odnosi się wrażenie, że zamiast poprawy nastąpiło pogorszenie oddania szczegółów w porównaniu do brata bliźniaka ze stajni Panasonica.
Należy zwrócić uwagę na jeszcze jeden istotny szczegół różniący oba aparaty. Okazało się, że w takich samych warunkach oświetleniowych i przy takich samych ustawieniach trybu pomiaru światła kompakt Leiki delikatnie niedoświetlał zdjęcia, natomiast Lumix je wręcz prześwietlał. Z dwojga złego dla cyfrówek bezpieczniejsze jest niedoświetlenie. Można stąd wyciągnąć wniosek, że przy oprogramowaniu odpowiedzialnym za dobór parametrów ekspozycji V-luksa maczali palce konstruktorzy niemieccy. I całe szczęście.
Podsumowując - należy się zastanowić, czy różnice w oprogramowaniu mogą nakłonić do kupna Leiki V-Lux 1. Jej odpowiednik - Lumix DMC-FZ50 nie ma magicznej czerwonej kropki i trochę słabiej radzi sobie z oddaniem koloru czerwonego przy wyższych czułościach. Ale to co najważniejsze, czyli szumy i oddanie szczegółów, w obu aparatach wypadają tak samo słabo. Najistotniejsza zmiana to skorygowanie parametrów naświetlania. Zestaw, w którym kupujemy V-Luksa 1, dodatkowo wyposażono w kartę pamięci o pojemności 512 MB. Czy jednak dla tej jednej różnicy i dodatkowej karty warto dopłacać około tysiąca PLN do Leiki? Dla osób ceniących sobie prestiż marki pewnie tak. Jednak przeciętny użytkownik będzie tak samo zadowolony z bliźniaka z firmy Panasonic