"Wszystko jest na zdjęciu" - rozmowa z Martinem Kollarem

Dziś rusza Fotofestiwal, a wraz z nim wystawa tropiciela fotograficznych absurdów, Martina Kollara. Z autorem rozmawiamy o nowym projekcie, roli kontekstu w fotografii i tym czy dokument warto w ogóle zamykać w sztywne ramy.

Autor: Maciej Luśtyk

1 Czerwiec 2017
Artykuł na: 9-16 minut

Jedną z głównych atrakcji tegorocznego Fotofestiwalu jest wystawa twojego nowego projektu “Provisional Arrangement”. Jesteś podekscytowany?

Tak, jestem bardzo ciekawy jaki będzie odbiór. To dopiero druga ekspozycja prezentująca tę serię. Premiera odbyła się w Musée de l’Elysée, tam panowała jednak zupełnie inna atmosfera. Tutaj projekt został zaprezentowany w warunkach festiwalowych. Zastanawiam się, jak to się sprawdzi.

W opisie projektu czytamy, że zdjęcia do niego powstawały w latach 2010-2016. To dosyć długo.

W zasadzie cały proces pracy nad tą serią można podzielić na dwa etapy. W 2014 roku wystartował projekt Prix Elysée, będący czymś w rodzaju programu grantowego wspierającego pracę jednego artysty. Jednym z kryteriów uczestnictwa była prezentacja pomysłu na projekt fotograficzny, wraz z jego wstępnym szkicem. Na te potrzeby wyszukałem około 5 zdjęć odpowiadających tematowi, wykonanych jednak przy okazji wcześniejszych projektów. Stąd też formalnie ramy czasowe rozciągają się aż na 6 lat, doskonała część zdjęć składających się na "Provisional Arrangement" powstała jednak na przestrzeni ostatnich dwóch.

 

Czy więc idea tymczasowości, na której bazuje twój najnowszy cykl towarzyszyła ci już od dawna, czy to było raczej coś, co dopiero później odnalazłeś w swoich zdjęciach?

Pomysł na ten projekt zrodził się w mojej głowie już podczas kończenia serii "Field Trip", wtedy jednak byłem skupiony na zupełnie innych rzeczach. Tamte projekty dotyczyły określonych miejsc i nie miałem głowy do zajmowania się zupełnie nową ideą, choć sporo o niej myślałem. Zawsze mam tak, że podczas realizacji jednego projektu, przychodzą mi do głowy pomysły na kolejne, które wydają mi się znacznie ciekawsze. Jak już wspomniałem, kilka ze zdjęć w nowej serii zostało wykonanych właśnie wtedy.

Opowiadasz o rzeczach tymczasowych za pomocą fotografii, która, przewrotnie, czyni je w pewien sposób wiecznymi. Czy to był zamierzony zabieg?

Na pewno zdawałem sobie z tego sprawę i to akceptowałem. Ale tak naprawdę, patrząc na ogół wszechrzeczy, oprócz ewentualnego boga czy stwórcy, nic nie jest wieczne (śmiech). To kontekst nadaje rzeczom znaczenia i umiejscawia je w czasie.

fot. Martin Kollar, z cyklu "Provisional Arrangement"

Mówisz o kontekście, ale paradoksalnie, na próżno szukać go w twoich projektach. Widzimy “gołe” zdjęcia, bez jakiegokolwiek wytłumaczenia, czy wskazówki odnośnie tego, czego dotyczą. Czy uważasz, że fotografia powinna bronić się sama?

To dość trudne pytanie. Opowiem jak ja to widzę ze swojej perspektywy, bo nie chcę generalizować. W fotografii najbardziej lubię obrazy, które oglądane wielokrotne za każdym razem odsłaniają przed Tobą jakieś nowe szczegóły i zmuszają do ciągłej refleksji. Jeśli coś prowokuje takie zachowanie, to znaczy, że w całości wykorzystuje potencjał tego medium. Takie prace nie potrzebują wytłumaczenia, bo ich punktem odniesienia staje się sam widz. Podoba mi się to, że każdy, kto patrzy na takie zdjęcie tworzy własne, oparte na swoich doświadczeniach interpretacje tego, co widzi. Wtedy możemy mówić o prawdziwym dialogu między fotografem, a odbiorcą. Mam wrażenie, że ostatnio istnieje jakiś odgórny przymus tłumaczenia obrazów widzowi. Ale w przypadku wielu fotografii, naprawdę nie ma co powiedzieć. Wszystko jest na zdjęciu.

fot. Martin Kollar, z cyklu "Provisional Arrangement"

Mimo, że “Provisional Arrangement” to projekt bazujący na zupełnie innych założeniach niż Twoje poprzednie przedsięwzięcia, tu też da się odczuć charakterystyczną dla twoich zdjęć aurę absurdu. Jak to się dzieje, że po tylu latach ciągle zauważasz te drobne “uśmiechy rzeczywistości”? Zwykle, gdy długo poruszamy się w kategoriach danego motywu, z czasem przestajemy dostrzegać jego niuanse.

Myślę, że tę ciągłą stymulację powoduje nieustająca ciekawość świata. Kiedy przestajesz się nim interesować, przestajesz chcieć cokolwiek tworzyć. Trochę też działa to na zasadzie tego prawa, że jak o czymś intensywnie myślisz, to zaczynasz wszędzie to widzieć. Tak jak z kobietami w ciąży. Dopóki w twoim najbliższym otoczeniu nikt nie spodziewa się dziecka, ten temat wydaje się zupełnie niezauważalny. Gdy to się zmieni, nagle okazuje się, że kobiety w ciąży i wózki są wszędzie. Jakby ktoś naraz zapalił światło w ciemnym pokoju. Po prostu obserwuję życie, bo to one jest źródłem tego pewnego rodzaju tragikomizmu, na którym bazuje wiele moich prac.

Projekt ten powstał w ramach Prix Elysée, które jest rodzajem grantu i kooperatywy pomagającej twórcom w realizacji projektów. Czy podczas powstawania serii miałeś pełną swobodę artystyczną?

Miałem wcześniejsze doświadczenie z tego rodzaju instytucjami i wiedziałem już jak poruszać się w tym temacie. Ale i tak miałem zupełnie wolną rękę. Zresztą nie wyobrażam sobie, by ktoś próbował mnie w jakiś sposób ograniczać czy mną sterować podczas realizacji autorskiego projektu.

fot. Martin Kollar, z cyklu "Provisional Arrangement"

Na projekt i książkę składa się raptem 36 prac. Czy trudno było ci wybrać zdjęcia, które ostatecznie trafią do publikacji?

Od samego początku projekt ten zamierzałem zamknąć w formie książki. To samo w sobie narzuca już pewne ograniczenia i wymaga dużej ostrożności. Na przestrzeni 5 miesięcy wykonaliśmy około 30 różnych szkiców tej publikacji, z których później wybierałem te najlepsze i je dopracowywałem. Edycja materiału to zresztą mój ulubiony proces, co bierze się zapewne z tego, że swoją karierę zaczynałem jako filmowiec. To trudny i wymagający etap, bo często musisz odrzucić swoje ulubione zdjęcia, zabić swoje potomstwo (śmiech), gdyż okazuje się, że nie do końca wpasowują się temat. Ale to też proces, który daje dużo satysfakcji.

Nadal dzielisz czas pomiędzy film, a fotografię?

Tak. Ale teraz bardziej niż na byciu operatorem skupiam się na tworzeniu własnych filmów. Aktualnie pracuję nad dwoma, które w pewien sposób łączą się z moimi ostatnimi projektami fotograficznymi, ale nie będą to przedsięwzięcia czysto dokumentalne. Zresztą w filmie dużo trudniej zdefiniować co jest, a co nie jest dokumentem. Tu bardziej pracujesz na bazie jakiejś idei i dopasowujesz rzeczy, które z nią współgrają. Liczy się rezultat. Dokument filmowy rządzi się zupełnie inną etyką.

fot. Martin Kollar, z cyklu "Provisional Arrangement"

W przypadku kina nie powinno się więc rozdzielać fikcji od dokumentu?

Ten temat jest ostatnimi czasy coraz mnie znaczący. Swojego czasu, jakieś 10 lat temu, w społeczności filmowej istniaj spór odnośnie tego, co powinno, a czego nie powinno się uważać za dokument.  Ale wszyscy w końcu zrozumieli, że każdy film ma w sobie sporą dawkę fikcji, która wynika z takiej, a nie innej narracji czy montażu.

To ciekawe. Wydaje się, że świat fotografii dyskusję tę przeżywa właśnie teraz. Czy w jej wypadku również powinniśmy być bardziej otwarci?

Myślę, że jedynym problemem jest interpretacja, to jak chcemy, by nasze zdjęcia były odbierane. Jeśli na przykład taki Steve McCurry od początku mówiłby otwarcie jak pracuje, nikt nie miałby z tym problemu, ale jego zdjęcia byłyby też zapewne inaczej odbierane. Ale wcześniej ten temat nie był szeroko podejmowany, toteż nie było potrzeby, by o tym mówić. Gdyby nagle ktoś nie zaczął tego roztrząsać, nikogo nie obchodziłoby czy on sobie te zdjęcia retuszuje, czy nie. Wszystko zależy od tego, co rozumiemy poprzez dokument. Prawda jest taka, że wszyscy w takiej czy innej formie poprawiamy swoje zdjęcia. Kadrujemy je, poddajemy podstawowej obróbce. A to, jak to jest odbierane, to tylko kwestia interpretacji.

fot. Martin Kollar, z cyklu "Provisional Arrangement"

Czy masz już plany na kolejny projekt?

Mam, choć jeszcze nie chcę zdradzać szczegółów. Podobnie jak "Provisional Arrangement" będzie on bazował na inspiracjach i ideach, które odnalazłem w trakcie ostatniego przedsięwzięcia. Moja fotografia to ciągła ewolucja i uczenie się nowych rzeczy. Poszczególne projekty wyznaczają tylko jakieś punkty na linii czasu, ale tak naprawdę to wszystko jest ze sobą połączone.

W takim razie czekam z niecierpliwością. Dziękuję za rozmowę.

SYLWETKA AUTORA

Martin Kollar (ur. 1971) pochodzi ze słowackiego Zilina. Ukończył Akademię Sztuk Wizualnych w Bratysławie na wydziale operatorskim. Znany jest głównie ze swoich projektów, realizowanych na terenie Francji, Niemiec, Izraela i krajów dawnego ZSRR. Zdobył wiele grantów, nagród i wyróżnień, a jego prace wystawiane były na całym świecie. Ma na koncie cztery albumy: Nothing Special (2008), Cahier (2011), Field trip (2013) i Provisional Arrangement (2016).

Więcej informacji o autorze i jego pracach znajdziecie pod adresem martinkollar.com.

 

Skopiuj link

Autor: Maciej Luśtyk

Redaktor prowadzący serwisu Fotopolis.pl. Zafascynowany nowymi technologiami, choć woli fotografować analogiem.

Komentarze
Więcej w kategorii: Wywiady
Anita Andrzejewska: "Dzięki fotografii otworzyłam się na drugiego człowieka"
Anita Andrzejewska: "Dzięki fotografii otworzyłam się na drugiego człowieka"
Jak fotografia analogowa pomaga jej odnaleźć równowagę w codziennym zgiełku? O ulubionym świetle, kodach kulturowych w fotografii oraz pracy nad nową książką rozmawiamy z Anitą Andrzejewską
19
Maciej Dakowicz: „Pociąga mnie szukanie porządku w chaosie codzienności”
Maciej Dakowicz: „Pociąga mnie szukanie porządku w chaosie codzienności”
O ponad 20 letniej przygodzie fotografowania w azjatyckich metropoliach, pierwszej retrospektywnej książce (oraz o tym jak ją zdobyć), rozmawiamy z jednym z najlepszych fotografów ulicznych...
32
Jacek Poremba: W portrecie chodzi o pewną energię, wybuch, który nastąpi. Albo nie.
Jacek Poremba: W portrecie chodzi o pewną energię, wybuch, który nastąpi. Albo nie.
"Śladowy zarys sesji portretowej mam w głowie. Natomiast co później powstanie, jest wynikiem tu i teraz, dziania się". Z Jackiem Porembą rozmawia Beata Łyżwa-Sokół
25
Powiązane artykuły
Wczytaj więcej (12)