Akcesoria
Sennheiser Profile Wireless - kompaktowe mikrofony bezprzewodowe od ikony branży
Aparat to akcesorium - osobisty gadżet. Nosimy go jak biżuterię. Jesteśmy z nim widziani. Wiele o nas mówi. Właśnie dlatego z taką uwagą wybieramy kamerę przed zakupem i chętnie zaopatrzymy się w inną, jeśli pojawi się coś nowszego, lepszego (albo fajniejszego) lub nagle możemy sobie pozwolić na droższy model.
Z kolei powiększalnik to zwyczajne urządzenie. Chowamy go w ciemnościach, nikt nas nie ogląda w jego towarzystwie. A kiedy sami go widzimy, to zazwyczaj w korzystnym czerwonym lub pomarańczowym świetle, które znakomicie kryje jego balzakowski wiek i małe wady czy niedoróbki. Zazwyczaj kiedy już go rozstawimy i przygotujemy do działania, przestajemy zwracać na niego uwagę - co najwyżej od czasu do czasu podnosimy lub opuszczamy głowicę, włączamy i wyłączamy. W końcu to tylko projektor - wystarczy jakieś niewiadomoco. Nowy warto kupić dopiero, kiedy stary się zepsuje.
Tyle że powiększalniki prawie nigdy się nie psują. Jeśli działają jako tako, to znaczy, że działają dobrze. Wszelkie wady są mało ewidentne, ale stopniowo się kumulują. Pojedynczo są bardzo trudne do wykrycia. Wystarczy je jednak do siebie dodać, a mogą znacząco utrudnić efektywną pracę w ciemni. To dobry powiększalnik jest pierwszym etapem powstawania poprawnej technicznie odbitki.
Utrzymywanie powiększalnika w dobrej formie to zwracanie uwagi na detale: kalibrację, szczelność komory ze źródłem światła, sztywność i stabilność. Nie będę jednak teraz wymieniał zalet dobrego powiększalnika (po jakimś czasie słuchanie mojego pouczania robi się nieco nużące, prawda?). Posłuchajcie za to o wadach i o tym, jak mogą wpłynąć na wasze odbitki.
O upływie czasu i martwych robakach
Fotograf D (tak go nazwijmy) robi odbitki od piętnastu lat i przez ten czas rzadko zaszczycał swój powiększalnik spojrzeniem, nie mówiąc już o dbaniu o niego. Kiedyś używał wysokoczułego filmu, który wywoływał forsownie w wywoływaczu akutacyjnym - miał wtedy kłopoty z dużym ziarnem, kurzem i innymi skazami bardzo wyraźnie widocznymi na odbitkach. Powiedziano mu, że problem rozwiąże zmniejszająca kontrast głowica z zimnym światłem. Nie miał jednak pojęcia, na czym polega różnica, a i tak nie było go na coś takiego stać. Ktoś mu poradził, że wystarczy wsunąć pod żarówkę kawałek mlecznej pleksi - co prawda czasy ekspozycji się wydłużyły, ale problemy pozornie zniknęły. Zimne światło dla ubogich. Dobra nasza.
Niestety komora żarówki ma u góry otwory wentylacyjne zapobiegające przegrzaniu. Przez lata na pleksi zebrała się warstwa kurzu i brudu plus całkiem niemało trucheł pechowych owadów. Na podstawie powiększalnika nic z tego nie widać, więc Fotograf D żył w nieświadomości.
Kiedy wyłączymy światło w ciemni i włączymy powiększalnik, otwory sprawiają, że zamienia się on w miniaturową latarnię morską rozsyłającą promienie światła na lewo i prawo. "Ale przecież nie są wcale takie mocne, a poza tym nigdy dotąd nie sprawiały kłopotów..."
Czy lampa ciemniowa nie stoi aby za blisko? "Skąd, raczej nie".
W miarę upływu czasu szyny karetki z negatywem przestały być idealnie prostopadłe do osi optycznej obiektywu. Działo się to powoli - mniej więcej w tempie, w jakim rosną dęby. Niestety z iście "dębową" wytrwałością.
Przez cały ten czas nasz fotograf robił odbitki przy użyciu starego 4-soczewkowego obiektywu powiększalnikowego, który kupił za bezcen. Miał być "tak samo dobry" jak te droższe - wystarczyło go tylko "trochę przymknąć". Więc nasz delikwent konsekwentnie otwiera obiektyw do ostrzenia, a następnie przymyka do F11 przed naświetleniem papieru. Facet przekonał się kiedyś, że nie należy zbyt energicznie czyścić obiektywów (dość pechowo, bo polerując szkło Leiki tak długo, aż na przedniej soczewce pojawiło się kłębowisko rys). Nie zamierzał popełniać tego samego błędu z obiektywem powiększalnikowym. Zresztą jak niby miałby się zabrudzić? Przecież leży w domu!
Jak się jednak okazało, na przedniej soczewce zebrała się niezauważalna warstewka brudu. Do tego F11 to co najmniej dwie przysłony za daleko jeśli chodzi o najlepszą jakość optyczną tego obiektywu, więc wszystkie odbitki Fotografa D cierpią z powodu dyfrakcji. A sam obiektyw okazał się nie do końca "tak samo dobry" jak te droższe, jest rozjustowany i niesymetryczny, więc jeden róg zdjęcia zawsze wychodził bardziej rozmyty od pozostałych trzech. Na szczęście akurat w tym miejscu na większości poziomych pejzaży jest niebo, więc Fotograf D nie zawsze zauważa tę wadę. Ale i tak nie ma pojęcia, co ją wywołuje, nie wie, jak jej zaradzić, a poza tym jest przekonany, że to sprawa przypadku. Kiedy jednak już ją zauważy, podświadomie wini skrzaty sikające do mleka.
Nasz delikwent ma w zwyczaju wkładać do szufladki powiększalnika filtr (magenta lub żółty) jeszcze zanim zacznie ostrzyć przy pełnej dziurze. Nie zdaje sobie sprawy, że kiedy używa mocnego filtra magenta, jego oko nie widzi zieleni, którą z kolei widzi papier przez taki filtr, ani że zielony i magenta nie wyostrzą w tej samej płaszczyźnie. Nie wie też, że płaszczyzna ostrości jego obiektywu przesuwa wraz ze zmianą przysłony - jest w innym miejscu przy F2.8 niż przy F11.
Nie byłoby zbyt dużego problemu, gdyby te wady się wzajemnie znosiły. Czasem nawet może się tak zdarzyć, w pewnym stopniu. Zazwyczaj nie.
Przypomnijcie sobie teraz kawałek pleksi wykorzystany dla "zmiękczenia" światła - efektem ubocznym jest odcięcie części światła, (podobnie działa przymknięcie obiektywu do F11). Długie czasy ekspozycji stają się niezbędne.
I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie dwie sprawy. Po pierwsze, wnętrzności budynku, w którym mieszka nasz fotograf, wydają głębokie buczenie. D zauważył to wieki temu, ale przez ten czas tak się do tego dźwięku przyzwyczaił, że przestał go słyszeć. Klimatyzacja? Kanalizacja? Kto wie... Niestety niski ton wprawia powiększalnik w delikatne drgania. A druga sprawa? Pamiętacie zapewne, że głowica powiększalnika jest nieszczelna i przepuszcza światło, a lampa ciemniowa zawsze stoi trochę za blisko...
Ten cholerny... aparat?
Krótko mówiąc, Fotograf D dość często nie był zadowolony ze swoich odbitek. Niektóre są w porządku, ale część jest mętno-szara - nawet kiedy filtrami podbija kontrast tak bardzo, że światła i cienie tracą szczegóły.
Do tego zdjęcia nigdy nie są tak ostre, jak by chciał. To na pewno przez obiektyw aparatu! Mimo że to najnowsze szkło cieszące się świetną reputacją. No cóż - chyba trzeba kupić coś nowego.
CDN...
----
Fotograficzny blog Mike'a:
Zaprenumerujcie biuletyn Mike'a Johnstona www.37thframe.com
Książki Mike'a i darmowe pliki do pobrania: www.lulu.com/bearpaw
Więcej zrzędzenia, głównie o polityce: quotidianmeander.blogspot.com
Podyskutuj o "Fotografie niedzielnym" na Forum Fotopolis.
W latach 1994-2000 Mike Johnston był redaktorem naczelnym magazynu PHOTO Techniques. Od 1988 do 1994 roku był redaktorem bardzo cenionego periodyku Camera & Darkroom. Choćby z tego powodu stał się jednym z najbardziej wpływowych dziennikarzy amerykańskiego rynku fotograficznego ostatniej dekady.
Co niedziela Mike pisze swój felieton zatytułowany "Fotograf niedzielny", w którym daje wyraz swoim kontrowersyjnym poglądom na temat przeróżnych zjawisk, jakie mają miejsce w świecie fotografii.
Mike Johnston pisze i publikuje niezależny kwartalnik The 37th Frame, który adresowany jest do maniaków fotografii. Jego książka zatytułowana The Empirical Photographer ukazała się w 2005 roku.
Autor udzielił nam pozwolenia na przetłumaczenie i opublikowanie jego felietonów w wyrazie wdzięczności dla swoich krewnych - państwa Nojszewskich mieszkających w Oak Park w stanie Illinois.