Akcesoria
Sennheiser Profile Wireless - kompaktowe mikrofony bezprzewodowe od ikony branży
czy ktoś tutaj ma odwagę na własne zdanie?
Ironia losu. Nie inaczej. Piszę w felietonie o zamknięciu Europejskiej Akademii Fotografii a chwilę później dowiaduję się, że jeden z naszych uczniów otrzymał nagrodę w konkursie World Press Photo. Tomasz Lazar - shining star, ba, supernova naszej fotografii - przyjeżdżał swego czasu do szkoły do Warszawy. Nie martwcie się. Nie mam zamiaru tu pisać jaki mam udział w stworzeniu mistrza. Szczerze mówiąc zupełnie go nie pamiętam ze swoich zajęć. Nic a nic. Tematem tego felietonu jest coś innego.
Niedługo po ogłoszeniu werdyktu WPP, dowiedzieliśmy się kto robi najlepsze zdjęcia prasowe w Polsce. Konkurs BZ WBK ma już przecież swą pozycję. I co? Jaki to niesamowity, przypadkowy zbieg okoliczności! Zdjęciem roku zostaje fotografia Tomasza Lazara. To rzeczywiście niezłe zdjęcie. Ale czytając listę nagrodzonych w polskim konkursie Press Foto trudno nie zadać sobie kilku pytań.
Jak to się dzieje, na przykład, że trzeba odnieść sukces za granicą, żeby zostać zauważonym w Polsce. Czy nie ma u nas edytorów, którzy potrafią znaleźć dobre zdjęcia? Dlaczego publikujemy teraz - jako świetne - zdjęcia, które wcześniej były odsyłane z setek redakcji bo nie nadawały się do druku? Od kilku ładnych lat przyglądam się (z dość bliska) naszemu rynkowi prasowemu. Nie jestem w stanie wymienić żadnego nazwiska osoby odpowiedzialnej za stworzenie pisma lub strony internetowej o ważnym czy choćby rozpoznawalnym charakterze. "Pozytyw" w czasach Krzysztofa Miękusa miał wyraźną linię. I to wszystko, co przychodzi mi na myśl. Teraz drukuje się tylko zdjęcia "bezpieczne" - tj. takie, o których inni już powiedzieli, że są dobre albo takie, które nie wybijają się ani o milimetr poza obowiązujący wzorzec. Ile lat Polska będzie jeszcze czekać na swojego Aleksieja Brodowicza?
Na liście nagrodzonych przez BZ WBK jest 47 nazwisk. Przy dwudziestu dwóch możemy przeczytać "freelacer". Co to znaczy tak naprawdę? Kim są polscy freelancerzy? Czy to ustawieni goście, którzy nie mając co zrobić z pieniędzmi postanowili zająć się fotografią? Niestety. To raczej osoby, które napędza pasja, ale których nikt po prostu nie chce zatrudnić do zrobienia zdjęć. Sam mister Lazar mówi że fotografuje śluby aby dzięki zarobionym pieniądzom móc fotografować to, co naprawdę go porusza. Gazety żerują na fotografach. Inaczej nie da się tego określić. Czekają aż ktoś im przyniesie zdjęcia a one zgodzą się je opublikować z łaską i za marne grosze. Trudno to określić inaczej. Czy ktoś z czytelników tego felietonu słyszał ostatnio o takim wydarzeniu, żeby jakaś redakcja zleciła komuś zrobienie zdjęć na określony temat i jeszcze na dodatek wypłaciła zaliczkę zapewniając fotografowi spokój przy pracy? Ja nie słyszałem. A próbuję ze swoimi projektami dostać się tu i tam. Zawsze to samo. "Zrób zdjęcia a my je potem obejrzymy i może coś wydrukujemy. Za darmo - bo to przecież prestiż. Może następne będą już za pieniądze."
Na pierwszy rzut oka trudno się dziwić takiej postawie. Żyjemy przecież w czasach kapitalizmu. W wersji polskiej polega on na tym, żeby ciąć koszty do zera. I broń boże nie dzielić się zyskami. Polskie firmy mają na kontach ponad 180 miliardów złotych. Ale nie inwestują tych pieniędzy. Ani nie dają podwyżek. Trzymają je sobie. Na wszelki wypadek. Tyle tylko, że to działanie wyjątkowo krótkowzroczne. Bo przecież nie możemy w nieskończoność walczyć z Chińczykami obniżając koszty naszej pracy. Choćby przez klimat nasza gospodarka musi produkować drożej. Jedyną drogą rozwoju naszego kraju może być ucieczka do przodu. Musimy tworzyć rzeczy innowacyjne i zaawansowane. Richard Florida, znany ekonomista mówi o konieczności stworzenia nowej "klasy kreatywnej". Rozwój - w tym i rozwój gospodarczy - musi się według niego opierać na talentach, technologii i tolerancji. Aby jednak było to możliwe ludzie od małego muszą być zanurzeni w kulturze. Samym przedsiębiorcom - w tym i wydawcom gazet - powinno więc zależeć na inwestowaniu w sztukę i w artystów. Bo to inwestycje przynoszące największe zyski. Tyle, że naszą młodą gospodarką rynkową rządzą dziś biznesmeni w pierwszym pokoleniu. Frak będzie dobrze leżeć dopiero na ich wnukach. Dopiero dzieci owych wnuków zaczną myśleć o wyrzucaniu pieniędzy w rzeczy tak bezsensowne jak muzea, czy galerie.
Skoro nie sektor prywatny to może państwo powinno zająć się mocniej finansowaniem młodych fotografów? Mamy kryzys. Sięgnijmy więc po doświadczenia innych i stwórzmy coś w rodzaju fotograficznego programu Farm Securities Administration. W czasach wychodzenia z wielkiej depresji amerykański rząd zatrudniał fotografów aby robili zdjęcia zmian społecznych zachodzących w USA. Zostały nam po FSA na przykład zdjęcia Walkera Evansa i Dorothei Lange. Już to wystarczy aby uznać to za sukces. Dlaczego więc nasz polski rząd nie może przyłożyć ręki do stworzenia kolekcji fotografii? Cóż. Amerykanie, choć kapitaliści, od dawna wiedzą, że kultura jest świetną trampoliną do zarabiania pieniędzy. My żyjemy w innym świecie. U nas nawet centrum imienia Adama Smitha głosi poglądy odmienne od samego Adama Smitha. Jedną z głównych jego książek była "Teoria uczuć moralnych". Sporo w niej o konieczności inwestowania w dobra wspólne. Polscy pogrobowcy Smitha wszystko przeliczają na pieniądze. W żadnej z ich wypowiedzi nie ma słowa o inwestowaniu w kulturę.
Tytuł tego felietonu ukradłem Tonemu Judtowi. Jego doskonała książka poświęcona jest w zasadzie kondycji i roli państwa we współczesnym życiu gospodarczym i publicznym. Ale można ją swobodnie odnieść również do spraw związanych z miejscem sztuki i fotografii w naszym kraju. Takie, na przykład zdania: "W naszym obecnym sposobie życia jest coś głęboko błędnego. [...] Wiemy ile rzeczy kosztują, ale nie mamy pojęcia, ile są warte." Czy nie powinny stać się mottem edytorów i wydawców? Kiedy następnym razem jakiś fotograf przyniesie wam zdjęcia obejrzyjcie je nie zastanawiając się nad jego nazwiskiem ani nad tym czy inne gazety publikują podobne. Po prostu przyjrzyjcie się im oceniając czy to dobre zdjęcia są. To wszystko czego wymaga wasza praca